Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zaciągnięty hamulec starego trabanta

Michał Smolorz
Zrobienie czegokolwiek w naszych śląskich warunkach kojarzy się z holowaniem starego trabanta
Zrobienie czegokolwiek w naszych śląskich warunkach kojarzy się z holowaniem starego trabanta FOT. ARC/MARCIN TOMALKA
Oto mamy kolejne odsłony naszej "neverending story": Śląsk jest wspaniały, Ślązacy jeszcze wspanialsi, na Śląsku dzieją się wielkie rzeczy i tylko inni nas nie rozumieją, nie lubią, nie znają. Więc trzeba, żeby nas poznali, polubili i docenili

Na naszym rynku pojawił się audiobook (mówiona książka) pt. "My som stond", zrealizowany przez wybitne reporterki Radia Katowice, dotykający przeróżnych aspektów śląskiej tożsamości. Na płytach CD znajdujemy wielkie osobowości obok ludzi prostych, zdarzenia epokowe obok codzienności. Przy okazji promocji tego wydawnictwa, odbywają się publiczne dyskusje, kolejne odsłony naszej "neverending story" pod hasłem: Śląsk jest wspaniały, Ślązacy jeszcze wspanialsi, na Śląsku dzieją się wielkie rzeczy i tylko inni nas nie rozumieją, nie lubią, nie znają. Więc trzeba, żeby nas poznali, polubili i docenili.

Prowincjonalna magma

Samo wydawnictwo jest ciekawe i nowatorskie, ale zostawmy je na boku, pochylając się nad tą nieszczęsną debatą.

Prawdę mówiąc, jestem już zmęczony zbiorowym wylewaniem łez. Jest ono przejawem naszej megalomanii, pomieszanej z monstrualnymi kompleksami. Uważam, że wszelkie problemy, jakie mamy z własną tożsamością, leżą głęboko w nas samych i nic tu do rzeczy nie mają ani warszawka, ani inne odległe mocarstwa. To my sami stworzyliśmy na własny użytek okrutną prowincjonalną magmę, która tłamsi wszystkie nasze ruchy i działania.

Dawno temu Kazimierz Kutz ukuł powiedzenie, powtarzane potem przez lata: "Jeśli chce się coś dla Śląska zrobić, trzeba stąd wyjechać". Przyznaję, irytowało mnie, traktowałem je jako samousprawiedliwienie wybitnego artysty, który kiedyś porzucił własną Heimat, odciął się od niej fizycznie i mentalnie, by po latach poczuć zew krwi i wrócić niczym syn marnotrawny.

Dziś z pokorą przyznaję, że Mistrz miał rację. Jeśli przyjrzeć się talentom i karierom współcześnie znanych wybitnych Ślązaków, to rozkwitły one przede wszystkim z dala od własnego ogródka.

Kutzowska teza sprawdza się nie tylko dla rzeczywistości zapoczątkowanej w 1945 roku przyłączeniem do Polski całego Górnego Śląska. Przekleństwo działa także wstecz. Już św. Jacek Odrowąż kościelną karierę zrobił w Krakowie i Rzymie.

Ci, którym się udało

Podobnie było w czasach pruskich czy austriackich. Jeśli w końcu zaakceptujemy i uznamy za swoich wszystkich niemieckojęzycznych naukowców i artystów, laureatów Nobla czy zdobywców Oscarów pochodzących z Górnego Śląska, to jak jeden mąż wypłynęli oni na szerokie wody dopiero gdy porzucili strony rodzinne. Otto Stern i Maria Göppert-Mayer sięgnęli po laury w Berkeley, Kurt Alder w Kolonii, Franz Wachsmann w Hollywood, Hans Bellmer w Paryżu, Hilary Krzysztofiak w Nowym Jorku, Michael Jarczyk-Jarry w Berlinie.

Talenty zmarnowane

W najlepszym przypadku mieli szansę rozkwitnąć w śląskim jeszcze Wrocławiu, ale pełnym światłem błyszczeli dopiero w stolicach świata, w tym także w Warszawie.

Tenże sam Kazimierz Kutz nazwał ich wszystkich "Ślązakami, którym się udało", czyli herosami, którzy sięgnęli po sukces niejako wbrew przekleństwu własnego pochodzenia.

Mamy całą listę zmarnowanych talentów, które mimo wszystko postanowiły całą energię poświęcić Śląskowi, pozostając na miejscu.

Bodaj najbardziej drastyczny przykład dotyczy Wojciecha Korfantego, bezsprzecznie najwybitniejszego śląskiego polityka XX wieku, który wyrastał daleko ponad tutejszą przeciętność. Można oczywiście dramat jego życia i śmierci przypisywać wyłącznie sanacji, ale byłoby to uproszczeniem. Korfanty przegrał także dlatego, że w dużej części opuścili go ziomkowie, idący bez skrupułów na kolaborację z sanacyjną władzą, oferującą dużo przyjemności i życiowych udogodnień w zamian za odcięcie się od legendarnego przywódcy.

Całkiem niedawno zmarnowaliśmy wielki wizjonerski talent Wojciecha Czecha, pierwszego niekomunistycznego wojewody katowickiego w latach 1990-1994. Jako jedyny dotąd polityk regionalny sformułował on kompleksowy program polityczny i społeczny, rozpisany na kilkadziesiąt lat do przodu.
Od pierwszych do ostatnich dni był wściekle atakowany przez lokalne media, miejscowy establishment, nawet przez własny matecznik - czyli Związek Górnośląski, który najpierw wyniósł go do władzy, by potem zaciekle zwalczać. Co tu kryć, gorzkich pigułek nie oszczędzili mu także ludzie Kościoła. Dziś, po osiemnastu latach, widać, że Czech wyprzedził swoją epokę, zaś liczne rozwiązania, które proponował wówczas, realizujemy współcześnie jako coś zgoła oczywistego.

Niestety, ich twórca snuje się osamotniony gdzieś po marginesach życia regionalnego.

Zniszczyliśmy literacki i dramatopisarski talent Stanisława Bieniasza, który umarł w wieku ledwie 50 lat na zawał serca. Jestem przekonany, że z powodu zgryzoty odrzucenia, bo i on - powróciwszy do Heimatu z niemieckiej emigracji, zmuszony był obijać się od drzwi do drzwi.

Swoje śląskie dramaty wystawiał głównie własnym sumptem, we własnej reżyserii i własnej produkcji po scenkach prowincjonalnych domów kultury, odrzucany przez teatry i wydawnictwa.

Tę smutna listę można znacznie wydłużyć, a i tak będzie ona nieskończona, bo proces destrukcyjnego działania śląskiej magmy trwa.

Dobre napięcie linki

Przed laty mój sąsiad poprosił mnie o odholowanie swojego trabanta do pobliskiego warsztatu. Myślę sobie: banalna sprawa, leciutki samochodzik, droga niedaleka, cóż to dla mojego forda mondeo. Kiedy jednak ruszyłem, problem okazał się daleko poważniejszy. Nie byłem w stanie wrzucić nawet drugiego biegu, trabant ciążył niczym czołg.

Gdy dojechaliśmy na miejsce z holowanego wozu wydobywał się cuchnący dym - właściciel całą drogę jechał z zaciągniętym hamulcem, bo myślał, że tak trzeba "dla prawidłowego napięcia linki".

Lokalna zawiść

Od tego czasu zdziałanie czegokolwiek w naszych śląskich warunkach kojarzy mi się z holowaniem tego trabanta. Na wszystkie rzeczy, które wydają się dziecinnie łatwe zużywamy tutaj stokroć więcej energii, która idzie w hamulce.
Tracimy ją na lokalną zawiść środowiskową, która każdego jest w stanie zmęczyć i skatować. Zużywamy ją na bufonadę lokalnych kacyków, miejskich sołtysów o manierach cesarza Bokassy.

Załatwienie u nich czegokolwiek jest możliwe po odsiedzeniu w przedpokojach wielu miesięcy albo po przejściu kilometra na kolanach z biciem pokłonów co dwa metry.

Energia upływa nam na pokonywaniu wszechwładzy miejscowych Nikodemów Dyzmów (choćby i w damskiej blond wersji), zasiadających w przeróżnych komisjach, kapitułach, radach i sanhedrynach. Tracimy ją przed prokuratorami, NIK-iem, kontrolerami skarbowymi, odpowiadając na donosy i dowodząc, że nie jesteśmy wielbłądami.

Opromienieni sukcesami młodzi śląscy architekci trwonią energię w starciu ze starszymi o dwa pokolenia kolegami po fachu, którzy swoje tandetne dzieła z PRL-u uznali za święte i pragną je wpisać do rejestru zabytków, aby nikt już po nich nic tutaj nie postawił.

Ołów w trzewikach

Nie wiem, czy Śląsk jest pod tym względem wyjątkiem. Być może tak samo wygląda życie każdego prowincjonalnego grajdołka, gdzie twórcze zdziałanie czegokolwiek wymaga trzykroć więcej energii. To zniechęca, bo ostatecznie komu chce się całe życie poruszać z toną ołowiu w trzewikach.

Jedynym wyjątkiem są alpiniści i himalaiści, którzy z kilku dostępnych dróg wiodących na szczyt, zawsze wybierają tę najtrudniejszą, najbardziej stromą, najeżoną przeszkodami, a jak już wszystkie przeszli, to jeszcze pchają się na szczyt zimą. Ale z tego powodu himalaiści rzadko dożywają pięćdziesiątki.

Widać coś w tym jest, bo duża grupa wybitnych wspinaczy pochodziła ze Śląska. Niestety, ci najwięksi już nie żyją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!