Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Górnicy ze Śląska wśród francuskich Ch'timis w Nord-Pas-De-Calais [ZDJĘCIA]

Monika Krężel
Eric (na zdjęciu w środku) od lat organizuje targi górniczych staroci
Eric (na zdjęciu w środku) od lat organizuje targi górniczych staroci ARC ERICA CISZAKA
Z czego słynie francuski region Nord-Pas-de-Calais? Ostatnio głównie ze Ch'timis - zabawnych mieszkańców Północy, którzy zamiast poprawnie mówić po francusku, posługują się szeleszczącym językiem. Ch'timis rozsławieni zostali w kasowej francuskiej komedii "Jeszcze dalej niż Północ". Ale ten region w przeszłości zamieszkiwały setki tysięcy Polaków, w tym górników ze Śląska. Co po nich pozostało? Pyta Monika Krężel

Tam, gdzie jest węgiel, są Polacy - mówili polscy emigranci, którzy w latach 20. ubiegłego wieku wyjeżdżali masowo do Francji, by pracować w kopalniach. I choć dzisiaj ich potomkowie nie mówią po polsku, to tęsknią za krajem dziadków. Pamiętają chruściki i kołocze, które piekła babcia i to, jak ojciec żegnał się, gdy wychodził na szychtę.

W sklepach, firmach, urzędach, szpitalach regionu Nord-Pas-de-Calais aż roi się od polskich nazwisk: Moslonka, Dzienciol, Jozefczak, Szusciak, Wieviorka... Nie ma miasteczka, gdzie w spisie uczniów i nauczycieli nie znalazłyby się brzmiące znajomo - Urbanski, Chrzaszcz, Kasperczak, Wleklak, Wozny.

Polskie pochodzenie w tym czteromilionowym regionie ma około 500 tys. osób. Ale cóż mają w sobie polskiego, oprócz nazwiska? Jaka pamięć przetrwała po społeczności naszych górników? Ostatnio próbował nam to pokazać Arek Gola, fotoreporter DZ, który robił zdjęcia w regionie Nord-Pas-de-Calais. Przez pięć wydań gazety drukowaliśmy jego pamiętniki. Dzisiaj spróbujemy wyjaśnić, skąd nasi górnicy w ogóle się tam znaleźli.

"Prusaki, do domu!"

Pierwsi polscy górnicy przyjechali do Francji około 1910 roku. Region szybko się rozwijał, ale brakowało rąk do pracy, choć urzędnicy proponowali legalne zatrudnienie. Na ratunek przyszedł władzom m.in. posiadający akcje kompanii górniczej książę Witold Czartoryski, wnuk księcia Adama Czartoryskiego. Zaproponował, żeby ściągnąć Polaków z Zagłębia Ruhry.

Pracowali tam głównie Ślązacy i mieszkańcy Wielkopolski, którzy opuszczali kraj począwszy od 1880 roku. Byli obywatelami Niemiec, ale mówili po polsku. Jednak coraz gorzej się czuli w środowisku protestantów, jako polscy patrioci źle znosili politykę germanizacyjną Wilhelma II. Do Zagłębia Ruhry wyjechali więc emisariusze z zadaniem ściągnięcia do Francji naszych górników. Obiecywali im, że będą mogli swobodnie kultywować swoje tradycje. W regionie Nord-Pas-de-Calais w 1912 roku mieszkało już około 2 tys. Polaków. Zostali miło przyjęci, ale gdy wybuchła pierwsza wojna światowa, Ch'timis, czyli rdzenni mieszkańcy, zaczęli ich wyzywać od Prusaków i żądać powrotu do domu. Z tego powodu, władze regionu - obawiając się o ich bezpieczeństwo - przetransportowały polskie rodziny do centralnej Francji.

Jednak prawdziwy boom emigracyjny miał miejsce w latach 20. XX wieku. Francja boleśnie doświadczona po pierwszej wojnie światowej znowu szukała rąk do pracy na roli i w górnictwie. W czasie wojny życie straciło 1 mln 300 tys. Francuzów, a 4 mln zostało kalekami. Zaś Polska po odzyskaniu niepodległości miała słabo rozwinięty przemysł, potężne bezrobocie i była przeludniona.

Pozostała tabliczka

Przyjazdy Polaków zostały "ubrane" w oficjalne ramy. Centralny Komitet Węglowy we Francji, którego członkowie wiedzieli, jakimi fachowcami są Polacy, nalegał bowiem, by rząd francuski podpisał konwencję imigracyjną z rządem polskim.

Konwencja z 1919 roku dotyczyła rekrutacji tylko na terenie Polski. Powstały specjalne górnicze stacje migracyjne, jedną z głównych uruchomiono w 1923 roku w Mysłowicach. Co ciekawe, niedawno jeden z mieszkańców Mysłowic odnalazł u siebie oryginalne tablice Centralnego Komitetu Węglowego. Dziś można je oglądać w tutejszym muzeum.

Górnicy, zanim wyjechali, przechodzili m.in. badania lekarskie. Rekrutację prowadzili Francuzi. Między 1920 a 1923 r. do Francji trafiło pół miliona Polaków.

Biura rekrutacji uruchomiono także w Niemczech, m.in. w Dűsseldorfie i Essen. Górnicy z Westfalii podpisywali kontrakt pracy na rok, ale na szczególnych warunkach. Wyjeżdżali do Francji z rodzinami, mogli też zabrać cały dobytek. Chętnych było tak wielu, że w 1925 roku Berlin zastopował wyjazdy wykwalifikowanych robotników.

I w ten sposób do Francji trafiły polskie rodziny z Westfalii oraz górnicy z Polski, głównie ze Śląska. Gdy ci ostatni otrzymali mieszkanie, ściągali do siebie swoje rodziny. Kompanie węglowe były tak zadowolone z Polaków, że płaciły im nawet za podróż do Francji.

Tylko nie po francusku!

W niektórych miasteczkach francuskiego zagłębia węglowego, jak Bruay, Marles-les-Mines, Lievin, Sallamines, Polacy stanowili prawie połowę mieszkańców. Przybyli tutaj ze swoimi zwyczajami, praktykami religijnymi, muzyką i pewnością, że we Francji będą tylko chwilę. Nie chcieli uczyć się francuskiego, nie asymilowali się. Wymagali, by dzieci mówiły po polsku. Mówili, że nie przyjechali do Francji po to, by w niej zostać, ale żeby trochę zaoszczędzić i wrócić do Polski, jeśli będzie w niej praca. W osiedlach robotniczych, zwanych corons, tworzyli "małą Polskę".

- To prawda, Polacy trzymali się razem. W miasteczkach całe osiedla, kolonie robotnicze były polskie. Mieli swoje kościoły, szkoły, sklepy, cmentarze - wylicza Eric Ciszak, niespełna 53-letni właściciel firmy zajmującej się wypożyczaniem zastaw na bankiety i przyjęcia. Mieszka w Bully-les-Mines i organizuje na swoim terenie targi górniczych staroci, na których można zobaczyć m.in. lampki. Jego dziadkowie i pradziadkowie byli górnikami. - Rodzina przybyła z Polski do pracy w kopalni prawdopodobnie w 1922 roku, przechodząc wcześniej przez Niemcy - tłumaczy Eric. - Tata też pracował na kopalni, podobnie jak jego wujkowie i ciotki. I do dzisiaj moi rodzice mieszkają w "corons" - dodaje.

Polscy przodkowie Erica Ciszaka są pochowani we Francji. - Do emigracji zmusiły ich te same powody, co setki innych polskich rodzin: brak pracy, trudne warunki życia w Polsce - wyjaśnia Eric.

"Marsylianka" i nasz hymn

Podobny los doświadczył rodzinę Marianny Nicpoń (z domu Pieczerak), 83-letniej mieszkanki jednego z domów spokojnej starości w Loos-en-Gohelle. - Moja mama była wdową z dwójką dzieci, cierpiała straszną biedę na wsi w okolicach Łomży - opowiada pani Marianna. - Jej siostra z rodziną przyjechała do Francji za chlebem. Ciocia miała mnóstwo pracy, ściągnęła więc moją mamę. I tutaj mama poznała drugiego męża, mojego tatę, który pochodził z Będzina - dodaje. - Nie pamiętam biedy w dzieciństwie, bo tata pracował na kopalni.

Rodzina Pieczeraków mieszkała w Marles-les-Mines. Rodzice Marianny nie znali francuskiego, w domu mówiło się po polsku. - Wyszłam za mąż, jak miałam 17,5 roku. Oczywiście, że za Polaka, też górnika, którego rodzina pochodziła z Częstochowy. Nazywał się Zygmunt Nicpoń, zmarł siedem lat temu. W naszym Marles całą kolonię stanowili Polacy. Moja koleżanka Francuzka rozumiała nasz język. A jak się coś piekło w kuchni i zapach roznosił się po całej kolonii, to Francuzi pytali, czy mogą do nas wstąpić - śmieje się pani Marianna.

Polacy mieli swoje chóry, stowarzyszenia, kluby sportowe, a nawet gazety. Wychodziły tu dwa dzienniki, jeden to "Wiarus Polski", drugi "Narodowiec" przeniesione zresztą z Zagłębia Ruhry do Francji w latach 20. Wiele z polskich organizacji przetrwało do dziś. W 2011 r. stowarzyszenie muzyczne "Harmonia" obchodziło 85-lecie założenia. Ma tak silną pozycję, że jej członkowie, gdy brali udział w uroczystościach związanych np. z narodowym świętem Francji, najpierw śpiewali "Marsyliankę", a zaraz po niej hymn Polski. Inne stowarzyszenie "Tradycja i Przyszłość" założone 30 lat temu ma około 300 członków. W 8-tysięcznym miasteczku Waziers działa polsko-francuskie stowarzyszenie filatelistów. I tak można wymieniać bez końca...

36 godzin na spakowanie

Boleśnie odbił się na emigrantach kryzys lat. 30. Gdy nie było pracy nawet dla Francuzów, Ch'timis wykrzykiwali pod adresem Polaków: "Oni jedzą nasz chleb!", "Wracajcie do Polski!". Między 1931 a 1936 rokiem do Polski wypędzono około 140 tys. osób, wśród nich górników biorących udział w strajkach. Na spakowanie mieli 36 godzin, mogli zabrać na osobę 30 kg bagażu. Władze znowu fundowały rodzinom bilety kolejowe, ale w drugą stronę.

Szeroko pisały o tym polskie gazety. "Polonia" wydawana przez Wojciecha Korfantego w październiku 1935 roku tak opisuje powrót reemigrantów do Mysłowic: "W ostatnim czasie zjechało do Mysłowic około 40 rodzin robotniczych. Rodziny te, składające się z 4 do 8 nawet głów, prowadzą bardzo nędzne życie" - opisywał dziennikarz. "Po powrocie do Mysłowic - mówi jeden z górników - pierwszą noc spędziliśmy na stacji. Dopiero następnego dnia niektórych z nas przyjmowali krewni i znajomi lokując nas wraz z dobytkiem naszym na strychach, ale też tylko na krótki czas. Obecnie niektóre z rodzin przebywają w Mysłowicach już dwa i więcej miesięcy bez dachu nad głową. W jednym wypadku robotnik polski dostał chwilowo zajęcie przy regulacji Przemszy, lecz pracował tam zaledwie dwa tygodnie w miesiącu. Wynagrodzenie wynosiło dwa złote dziennie. Za te dwa złote dziennie reemigrant musiał utrzymać siebie, żonę oraz troje dzieci w wieku od 4 do 11 lat".

Wśród wydalonych był biorący udział w strajku Edward Gierek, późniejszy I sekretarz KC PZPR. Jego rodzina w latach 20. też wyjechała do Francji.

Wojna równa się bieda

Gdy kryzys we Francji zelżał, Polaków z powrotem zatrudniano. Dumni górnicy nie chcieli jednak przyjmować francuskiego obywatelstwa, choć pod koniec lat 20. lokalne prawo w tym względzie zostało zliberalizowane - m.in. dzieci obcokrajowców urodzone we Francji mogły stać się Francuzami. Potrzebna była jednak zgoda rodziców, ale wielu polskich ojców nie chciało o tym słyszeć. Nie docierało do nich, że bez obywatelstwa dzieci nie mogą liczyć na stypendium w szkole czy studiowanie. Wśród rodzin emigrantów panowało przekonanie, że Polacy przeznaczeni są do pracy w kopalni. Gdy po napaści Hitlera na Polskę, Francuzi byli powoływani dowojska, ich matki krzyczały pod adresem Polaków: "To przez was nasi synowie są mobilizowani!".

- Razem z wojną przyszła bieda - wspomina Marianna Nicpoń. - Dziesięć kilometrów od naszego Marles, Niemcy wybudowali aeroplan, stamtąd startowały samoloty bez załogi. Bardzo się ich baliśmy, bo jak się start nie udał, to skrzydło z bombą zamiast do Anglii pojechało z powrotem. My w szkole pod ziemią mieliśmy nawet schron - dodaje.

Niektórzy górnicy nie byli powołani do wojska, bo wydobywali w kopalniach węgiel dla Niemiec. Dziadek Erica Ciszaka miał wystawioną w Lille legitymację Polskiej Organizacji Walki o Niepodległość we Francji, Belgii i Holandii - grupa Północ.

Wrócili i żałowali

Po zakończeniu drugiej wojny światowej, na powrót do komunistycznej Polski zdecydowało się około 65 tys. osób, górników z rodzinami. Bolesław Bierut ogłosił, że rozpoczął się wielki powrót do domu z Francji i Belgii...

- Rodzice myśleli trochę o powrocie, ale bali się, nie wiedzieli, jak tam będzie - dobrze czy źle. Byli tacy, co wyjeżdżali, ale więcej nas zostało. Obawiali się biedy, bo z biedy wyjechali. O komunizmie też się mówiło - wspomina Marianna Nicpoń. - Mąż siostry był w wojsku, chciał wyzwalać Polskę. Dzień po ich ślubie pojechał do Polski, wezwało go wojsko. I w rok po zakończeniu wojny ściągnął do Polski moją siostrę. Ona później opowiadała, że jak pociąg przyjechał do Warszawy i ona zobaczyła te gruzy, to jakby tylko mogła, wróciłaby do Francji...

Siostra pani Marianny zamieszkała w Szczecinku. Bardzo tęskniła za Francją. - Chciała zostać, ale władze nigdy nie puszczały w odwiedziny całej rodziny. Siostra mogła przyjechać tylko z jednym dzieckiem albo z samym mężem - mówi pani Marianna. - Ja sama byłam w Polsce kilkanaście razy. W Szczecinku, Zakopanem, Częstochowie, gdzie mąż miał dużą rodzinę. W Będzinie byłam tylko przejazdem, tam nikogo już nie było z rodziny mojego ojca.

Tuż po wojnie do Polski wrócili m.in. rodzice Pawła Wróblewskiego z Bytomia. - Ojciec i matka urodzili się w Westfalii - wspomina nasz Czytelnik. - Tata miał 14 lat, gdy zaczął pracę na kopalni we francuskim mieście Bethune, potem pracował w Belgii, gdzie się urodziłem. W 1946 roku agitatorzy namawiali górników na powrót do Polski i rodzicie się zdecydowali. Nigdy wcześniej nie byli w Polsce, a do niej wrócili. Wybrali Bytom, bo tata był górnikiem, choć jego rodzina ma korzenie w Wielkopolsce. Ja miałem cztery lata i pamiętam, że mama chciała wracać do Francji. Jednak granice były już zamknięte - opowiada Paweł Wróblewski.

"Kopa" też był górnikiem

Potomkami polskich górników byli piłkarze - Raymond "Kopa" Kopaszewski grający w Realu Madryt, Georges Lech, Bernard Placzek. Słynny "Kopa" miał trochę ponad 16 lat, gdy z kopalni trafił do klubu piłkarskiego. Wiedział, że jeśli będzie słaby na boisku, nic nie uchroni go przed powrotem na kopalnię.

Polskie korzenie mieli kolarze - Cesar Marcella, najsłynniejszy kolarz lat 30. i 40. ubiegłego wieku czy Jean Stablinski, ścigający się w latach 60.

Do Francji "za chlebem" wyjechali dziadkowie Ludovica Obraniaka, Damiena Perquisa i dziadek Laurenta Koscielnego. Polakiem był znany architekt Andre Olgierd Kulesza, który zmarł w ubiegłym roku w wieku 89 lat. Francuzi mówią o nim, że był polskim Le Corbusierem. Z rodziny górników pochodził genialny znawca literatury angielskiej, profesor Sorbony Henri Adamczewski.

O mieszkańcach Nord-Pas-de-Calais mówi się, że słyną z zamiłowania do porządku. W małych miasteczkach na ulicach polscy Ch'timis pozdrawiają się, zaczepiają przyjezdnych, często oferując im pomoc.

Do Polski? O tak, my bardzo chętnie...

Dzisiaj zaledwie kilka szkół w regionie Nord-Pas-de-Calais uczy polskiego. Chętnych nie jest wielu. Trzecie i czwarte pokolenie nie zna naszego języka, ale coraz chętniej przyznaje się do polskości. Mówią o kopytkach, pierogach czy żurku, szukają polskich śladów.

- Myślę, że moim dziadkom nie brakowało Polski, tak bardzo za nią nie tęsknili - mówi Eric Ciszak. - Nigdy nie pojechali też do Polski. Ale za to ja i moja żona, którzy w ogóle nie znamy Polski, bardzo chcielibyśmy pewnego dnia tam pojechać. Moja żona jest Francuzką, ale lubi polską kulturę, muzykę, potrawy. Jej najlepsza przyjaciółka też ma polskie korzenie. A ja do dzisiaj pamiętam smak ciast, które piekła moja babcia i to jak tata wychodził do pracy na kopalnię. Najważniejsze wspomnienia są jednak inne. Chodzi o to, że wtedy wszyscy się znali, trzymali razem, pomagali sobie. Tego dzisiaj brakuje, to coś dziś zatraciliśmy - uważa.

Tymczasem na stronie internetowej francuskiej gazety "L'Avenir de l'Artois" jest dział "Nowa Polska". A w nim dziesiątki tekstów o przeszłości i teraźniejszości Polaków z Nord-Pas-de-Calais. W XIX i XX wieku polscy emigranci nazywali Nową Polską miejsca w świecie, gdzie się osiedlali.


*Zachwycający pokaz fajerwerków na Nowy Rok w Katowicach ZOBACZ ZDJĘCIA
*Horoskop na 2013 rok ZOBACZ, CO MÓWIĄ KARTY
*Morderstwo w Grodźcu: Syn zabił swoich rodziców i uciekł. Trwa pościg ZOBACZ TWARZ ZABÓJCY
*Akt oskarżenia wobec matki Madzi z Sosnowca TRZY ZARZUTY

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!