Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powązka: Wampir ze Śląska mógł mu plecy myć

Książki. Mimo wszystko
Nie proszę państwa, supergliną nie jest komisarz Halski ani porucznik Borewicz. To cieniasy. Postawmy raczej na podinspektora Hulę. Romana Hulę. Nie dość, że stróż prawa z krwi i kości, to jeszcze odgrywał główne role w kilku aktach naszej historii. Śląska, Polski, a kryminalistyki w szczególności. Właśnie napisał książkę o oczywistym w tej sytuacji tytule: "Glina".

Wiele osób z naszego regionu go zna. To dobrze i źle, bo jeśli podinspektor gdzieś (pewnie niechcący) rozminął się z prawdą, świadkowie zdarzeń mu to wypomną.

Co prawda Hula to góral z Zakopanego, ale od 7. roku życia związany ze Śląskiem i Zagłębiem. Skończył zawodówkę budowlaną w Będzinie, a potem w Ustce Podoficerską Szkołę Marynarki Wojennej. Jednak zamiast pływać po wodach mórz i oceanów, wpłynął do kopalni Radzionków. I tak karlus został ratownikiem górniczym o ksywie "Bosman", względnie "Marynarz". Sam nie wie, dlaczego został milicjantem. Na zdrowy rozum nie powinien. Bo wcześniej, a to oberwał od funkcjonariusza pałą, a to gazem po oczach. Sam Hula mówi, że zawody marynarza, górnika i policjanta mają wiele wspólnego, czyli walkę z żywiołami: wodą, ogniem i ludźmi. Trochę to naciągane, ale niech tam.

No i wszedł w szeregi Milicji Obywatelskiej. Trafił do komendy bytomskiej, skończył wyższą szkołę w Szczytnie, wrócił do Bytomia. I tu zaczyna się akcja "Frankenstein", czyli poszukiwanie śląskiego wampira. Nie będę streszczać tego dochodzenia. Jest wstrząsające. Wampir, czyli Joachim Knychała, pewnie znał Hulę z kopalni. Ich ubrania wisiały na nieodległych hakach w łaźni. Jak pisze Hula, "istniało duże prawdopodobieństwo, że Knychała mył mi plecy, i odwrotnie, ja jemu".

Wampir w latach 1975-1982 bestialsko (przy użyciu młotka, a częściej siekiery) z wyraźnym motywem seksualnym mordował dzieci i kobiety. Przed sądem odpowiadał za sześć zabójstw: czterech kobiet oraz dwóch dziewczynek (miały 10 i 11 lat), a także za siedem usiłowań zabójstw. Miał żonę i dwójkę dzieci. Przesłuchania Knychały trwały godzinami. Po tym decydującym, kiedy się przyznał, Hula pisze tak:

"Byłem psychicznie wycieńczony, on chyba też. Zaproponowałem przerwę do następnego dnia, co przyjął z wielką ulgą. Wstał, podał mi rękę i mocno ściskając, powiedział: - Poruczniku, dziękuję. Przyszli koledzy i odprowadzili Knychałę do celi. Zadzwoniłem do kierownika sekcji. Pierwszą rzecz, jaką zrobił, było napełnienie szklanki wódką, która wypiłem jednym łykiem".

Jeśli państwo przebrniecie przez wszystkie opisy zbrodni, też się napijecie. Knychała został powieszony w Krakowie w 1985 r.
Hula pisze w "Glinie" także o innych dochodzeniach np. o zatrzymaniu włamywaczy do będzińskiego zamku, czy o znalezieniu sprawcy kradzieży policyjnego poloneza (w 24 godziny!). Ale ta książka to nie tylko policyjny pitaval. Jest tu sporo informacji o tym, co działo się w szeregach mundurowych w mrocznych latach 80. Hula 7 września1989 r. razem z kolegami wystosował list do premiera Tadeusza Mazowieckiego m.in. z postulatami rozdzielenia MO i Służby Bezpieczeństwa, reorganizacji ZOMO, a przede wszystkim z propozycją utworzenia związku zawodowego milicjantów. Miał w tej sprawie poparcie NSZZ "Solidarność" i posłów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego.

W efekcie Roman Hula stanął na czele Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Funkcjonariuszy MO. W 1990 r. został komendantem wojewódzkim - już wówczas - policji w Katowicach, a po roku komendantem głównym (Hula pisze, że został w swojej zgodzie na to stanowisko utwierdzony przez premiera Krzysztofa Bieleckiego i prezydenta Lecha Wałęsę). Po półroczu jednak podał się do dymisji. Prośbę o zwolnienie umotywował względami rodzinnymi, choć można wnosić, że ówczesne zmiany na najwyższych stanowiskach w państwie miały na tę rezygnację pierwszorzędny wpływ. Potem Roman Hula pracował w prywatnych i państwowych firmach, zajmując się szeroko rozumianym bezpieczeństwem.

Książka "Glina" to nie jest literacki bestseller. Zawiera za to sporo danych, faktów, dokumentów i zdjęć, a to gratka chyba nie tylko dla historyków. Pewnie w środowisku policyjnym zawrze, bo podinspektor napisał sobie przy okazji ładną laurkę. Dobrze by było wierzyć, że zasłużoną.

Jest jednak w tej książce coś, co mnie przez cały czas niepokoi. Otóż, w śledztwie Knychała zeznał, że chodził na procesy innego seryjnego mordercy, wampira z Zagłębia - Zdzisława Marchwickiego, i to, co wtedy usłyszał, było dla niego inspiracją. Oby "Gliny" nikt nie potraktował podobnie.

CZYTAJ KONIECZNIE
Ksiązki. Mimo wszystko ZNAJDZIESZ TUTAJ


*Ranking szkół nauki jazdy 2013
*Restauracja Rączka gotuje otwarta ZOBACZ ZDJĘCIA
*Granica polsko-niemiecka 1922 na Górnym Śląsku [SENSACYJNE ZDJĘCIA]
*Podziemnydworzec autobusowy w Katowicach działa! [ZDJĘCIA]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Powązka: Wampir ze Śląska mógł mu plecy myć - Dziennik Zachodni