Wyjątkowo spokojni ludzie, byli zgodni, nie kłócili się - tak wyglądało życie Katarzyny, Madzi i Bartka W. widziane przez ich sąsiadów i przyjaciela. Wczoraj, podczas drugiej części procesu Katarzyny W., oskarżonej o zabicie półrocznej córki, przesłuchano pierwszych czterech świadków.
Tomasz M. jest jedną z osób, które jako ostatnie widziały dziewczynkę żywą. Jako przyjaciel rodziny bywał w mieszkaniu W. bardzo często. 24 stycznia 2012 r., kiedy doszło do tragedii, pomagał Bartkowi ok. godz. 16-17 znosić wózek z Madzią. On także niemal do rana 25 stycznia i przez następne dni brał udział w akcji poszukiwawczej rzekomo porwanej córki W. Rozklejał plakaty, roznosił ulotki, prowadził poszukiwania za pośrednictwem portali społecznościowych. Wczoraj był mocno zdenerwowany i przejęty. Opowiadał, że o śmierci dziewczynki dowiedział się z SMS-a, którego przysłał mu Bartek: "Magda nie żyje. Wina Kaśki. Mówią o tym w tv."
Zeznawali też sąsiedzi W., Piotr O. i Aneta J. Kobieta była ostatnią osobą, która miała kontakt z żywą Madzią. Widziała ją, kiedy Katarzyna W. wróciła do domu rzekomo po pieluchy. Aneta J. zeznawała, że tak matka i córka uśmiechnęły się do niej. A ona powiedziała, że malutka jest "fajniusia". Miała z nimi kontakt jak sąsiedzi z sąsiadami. Wymieniali pozdrowienia, czasami zamieniali kilka słów. Jej partner, Piotr O., też angażował się w poszukiwania dziecka. O małżonkach W. mówił, że to byli bardzo spokojni ludzie. Tylko raz z ich mieszkania słychać było odgłosy imprezy, krótko po tym, jak się wprowadzili do kamienicy. Kiedy Madzia umierała piętro wyżej, był w swoim mieszkaniu. Niczego nie słyszał, ani upadku, ani płaczu, ani wołania o pomoc.
Gdy W. wyprowadzali się z mieszkania, rozmawiał z Bartkiem. Z Katarzyną nie chciał już zamienić ani słowa. Sąd przychylił się do wniosku mec. Arkadiusza Ludwiczka o przyspieszenie przesłuchania Leokadii, matki Katarzyny. - Nie widziały się już kilka miesięcy, a bez przesłuchania nie będzie zgody na widzenie - argumentował.
Sędzia Adam Chmielnicki postanowił wezwać kobietę 2 kwietnia, choć jej przesłuchanie - jako potencjalnie korzystne dla obrony - powinno odbyć się na końcu procesu.
Na następnej rozprawie, 18 marca, będzie zeznawał m.in. Krzysztof Rutkowski, właściciel biura detektywistycznego, który pomagał małżeństwu W. szukać dziecka.
Druga rozprawa w procesie Katarzyny W. z Sosnowca budziła równie wielkie emocje jak samo rozpoczęcie. Relacjonowało ją kilkudziesięciu dziennikarzy. Zaś drogę więźniarki z oskarżoną z aresztu na salę sądową przy ul. Koszarowej w Katowicach ponownie śledził śmigłowiec stacji telewizyjnej.
Katarzyna W. tak jak poprzednio: spokojna, bez emocji. Kiedy zeznawali świadkowie, robiła notatki i szeptała coś na ucho swojemu obrońcy, mec. Arkadiuszowi Ludwiczkowi. Sama nie zadawała pytań ani nie udzielała wyjaśnień.
Na pierwszy ogień jako świadka wezwano dziennikarza portalu patriot24, związanego z Krzysztofem Rutkowskim, właścicielem agencji detektywistycznej. Sąd zwolnił go z tajemnicy dziennikarskiej i utajnił tę część sprawy. Jednak jeszcze przed rozpoczęciem procesu dowiedzieliśmy się, że chodzi o nagrania pochodzące z łódzkiego mieszkania Rutkowskiego, w którym przez pewien czas mieszkali Katarzyna i Bartek W. Co na nich jest?
- Oskarżona wie, co mówiła w lokalu przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi, co mówiła, będąc trzeźwą, jak i pod wpływem alkoholu - wyjaśnił dziennikarz Robert Rewiński.
Po wyjściu z sali stwierdził, że sąd zobowiązał go do zachowania w tajemnicy zeznań. Dodał, że ma nadzieję, iż sąd dowiedzie prawdy. Nie zdradził, czy przekazał sądowi nagrania z mieszkania w Łodzi.
Następnie zeznawali sąsiedzi rodziny W.: Aneta J. i Piotr O. Mieszkają na parterze, bezpośrednio pod mieszkaniem zajmowanym jeszcze pół roku temu przez W. To Aneta J. jako ostatnia widziała Madzię żywą. Było to w momencie, kiedy Katarzyna W. wróciła do domu, aby zabrać pampersy, których rzekomo zapomniała.
Pani Aneta, a także jej partner opisywali rodzinę W. jako wyjątkowo spokojną. Twierdzili, że nie słyszeli nigdy żadnej awantury ani odgłosów imprezy, z wyjątkiem prawdopodobnie "parapetówki". Ale także wtedy zdaniem Piotra O. nie było zbyt głośno. O. angażował się w poszukiwania dziewczynki. Rozprowadzał ulotki.
Jako ostatni zeznawał Tomasz M., przyjaciel Bartka, częsty bywalec mieszkania W. On też rysował portret rodziny W. jako żyjącej bez konfliktów. 24 stycznia 2012 roku spędził z Bartkiem pół dnia. Zawiózł go do zakładu pracy w Siemianowicach, gdzie Bartek miał oddać L4. Potem aż do popołudnia oglądał z nim filmy w internecie. W końcu wieczorem wspierał, kiedy gruchnęła informacja o napadzie na Katarzynę W. i porwaniu dziecka. To on przywiózł Katarzynę ze szpitala. Nie mógł uwierzyć, kiedy dowiedział się, że dziecko nie żyje z winy matki.
To jest trudny proces poszlakowy
Proces w sprawie śmierci półrocznej sosnowiczanki to typowo poszlakowa sprawa. Matka Madzi, Katarzyna W., która zasiada na ławie oskarżonych i której grozi dożywocie - podtrzymuje, że to był nieszczęśliwy wypadek. Prokuratorzy, którzy przygotowali akt oskarżenia, nie mają wątpliwości, że to zabójstwo z premedytacją. Czyje racje uzna sąd?
To najgłośniejszy, budzący największe od wielu lat zainteresowanie, proces w kraju. Porównywany do przedwojennej sprawy Rity Gorgonowej. Na rozpoczęciu procesu było ponad 80 dziennikarzy i fotoreporterów, kilkanaście kamer i telewizyjny śmigłowiec. Wczoraj zainteresowanie mediów także było ogromne. Media śledzą proces Katarzyny W. z Sosnowca, która zdaniem śledczych 24 stycznia 2012 roku zabiła swoją półroczną córkę. Kobieta nie przyznaje się do winy: - To był nieszczęśliwy wypadek - podkreśla.
Akt oskarżenia Katarzyny W. (23 l.) liczy ponad 80 stron. Kolejne 100 stron to listy świadków, opinie. Zgromadzone w sprawie akta zajmują 19 tomów (każdy po około 200 stron) plus 5 tomów załączników. Prokuratorzy i policjanci przesłuchali 126 świadków. Oskarżyciel chce na rozprawy przed sądem powołać co najmniej 40 świadków.
Sędzia Adam Chmielnicki wyznacza miesięcznie dwa terminy rozpraw. Już w czerwcu mają być przesłuchani biegli.
Ta sprawa od początku budzi ogromne emocje. To dlatego, że matka Madzi przyszła sama do mediów, błagając je o pomoc w znalezieniu rzekomo porwanej córki. Potem, kiedy wyszło na jaw, że dziewczynka nie żyje, nadal udzielała wywiadów, pozowała do kontrowersyjnych zdjęć. Robiła wszystko, aby podtrzymać zainteresowanie swoją osobą.
*Ranking szkół nauki jazdy 2013
*Restauracja Rączka gotuje otwarta ZOBACZ ZDJĘCIA
*Granica polsko-niemiecka 1922 na Górnym Śląsku [SENSACYJNE ZDJĘCIA]
*Podziemny dworzec autobusowy w Katowicach działa! [ZDJĘCIA]
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
- Polski samolot musiał nagle lądować na Islandii. Nerwowa sytuacja na pokładzie
- Gwiazdy „Pulp Fiction” na 30. rocznicy premiery filmu. Niektórych zabrakło
- Kokosanka pingwinem roku. Ptak z gdańskiego zoo bije rekordy popularności
- Sto dni do rozpoczęcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Co mówią mieszkańcy Paryża?