Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Dziadul: Gorzelik a sprawa polska

Jan Dziadul
Sprawę autonomii Śląska, cel w 2020 roku czy w jakimś dalszym wymiarze - a więc motto powiewające na sztandarze RAŚ - można włożyć między polityczne bajki - pisze Jan Dziadul, felietonista Dziennika Zachodniego.

Szanowni Czytelnicy! Od dziś do grona naszych felietonistów dołącza red. Jan Dziadul, znany i ceniony dziennikarz z wieloletnim dorobkiem publicystycznym.

Nie uwierzyłbym, gdybym swego czasu nie przeczytał: radna PiS Bożena Borys-Szopa opuszcza salę Sejmiku Śląskiego zawsze w momencie, gdy w stronę mównicy zmierza Jerzy Gorzelik, szef Ruchu Autonomii Śląska. Woli sama się nie prowokować. Tak go nie lubi!

Nie wiem, co na to jej wyborcy - myślę, że raczej oczekują od swojej reprezentantki systematycznego i merytorycznego miażdżenia przeciwnika, a nie trzaskania na jego widok drzwiami. Marzę sobie, że pani radna zbiera wszystkie swoje argumenty do kupy i skręca je w kształt pejcza, żeby potem przyłożyć Gorzelikowi po łopatkach! Wszyscy byliby radzi, a ten ostatni - chyba najbardziej. A tak... no, gdzie ja żyję?

Alergia na Gorzelika zatacza coraz szersze kręgi, a ja bynajmniej nie zamierzam nikogo leczyć z tej choroby - nawet prezydenta RP, który ponoć postanowił wykluczyć swoją obecność tam, gdzie w zasięgu wzroku pojawi się lider autonomistów.
Sam jestem uodporniony na tę epidemię, będąc święcie przekonanym, że sprawę autonomii Śląska, cel w 2020 roku czy w jakimś dalszym wymiarze - a więc motto powiewające na sztandarze RAŚ - można włożyć między polityczne bajki. Choćby dlatego, że autonomiści nie osiągną go beze mnie, mojej żony i dzieci urodzonych na Śląsku (ale nie czujących się Ślązakami) - a więc bez polskiej większości.

Choć przyznaję, że ciśnienie skacze, kiedy po raz któryś słyszę śpiewkę Lloyda George'a o małpie, zegarku i autorski komentarz Gorzelika ze wskazaniem, kto go zepsuł. Ciśnienie to sięga pułapu w efekcie manifestacji swoistego dystansowania się od Polski, polskości i naszych symboli, w które obleka biało-czerwoną polską tłuszczę.

Bowiem Gorzelikowi, jako członkowi władz województwa śląskiego - funkcjonującemu przecież nie w jakiejś abstrakcyjnej, kosmicznej przestrzeni, tylko w gmachu, nad którym powiewa polska flaga - wolno mniej niż tylko szefowi RAŚ.
Ale niech tam: obywatel polski nie musi być przecież Polakiem, to już nie te czasy, a wyraziści politycy mają swoje wyraziste sposoby docierania do elektoratu.

Gorzelik z rozmysłem przekracza granice politycznych bon motów. Wdrapuje się, taszcząc własną poprzeczkę, nieomal tam, gdzie wzrok nie sięga. Prowokuje jak prowokował, co może też mieć pozytywny oddźwięk. Jeżeli domaga się wygumkowania z kanonu lektur szkolnych Henryka Sienkiewicza jako polskiego nacjonalisty - to kopie wokół siebie głębszy rów niechęci wśród polskiej większości niż przy okazji innych swoich osobistych deklaracji ("Patriotyzm to umiłowanie ojczyzny. A moją ojczyzną nie jest Polska, tylko Górny Śląsk").
To swoiste przypomnienie dla polskiej większości - że nic nie jest dane raz na zawsze, obudzenie jej z leniwego rodzimego błogostanu, nie obciążonego często logicznym myśleniem w kategoriach "tu i teraz" - jest dla nas wszystkich prezentem nad wyraz cennym.

Potrzebne jest ponad wszelką wątpliwość nowoczesne zdefiniowanie polskości. RAŚ i Gorzelik potrząsają mimochodem całą Polską. Jeżeli za ich sprawą Śląsk jest odmieniany przez wszystkie przypadki, nawet w alergicznym kontekście, to trzeba postawić sobie pytanie: skąd się taki śląski przypadek wziął? I szukać odpowiedzi.

Na poziomie ogólnopolskim wreszcie nagłośniona została - i o tym się mówi, choć z przekąsem (lub jeszcze z niedowierzaniem!) - odrębność historyczna i kulturowa Śląska. Nawet cywilizacyjna. Od lat próbował to czynić, i czyni nadal, Kazimierz Kutz, ale przekaz artysty nie miał - śmiem twierdzić - tej siły rażenia co Gorzelika. Już nie przywódcy jakiegoś niszowego ruchu, ale rozpoznawalnego polityka, kojarzonego na ogólnopolskiej scenie jako członka władz jednego z dwóch najsilniejszych województw w kraju. Do tego polityka panującego nad emocjami, który potrafił wyjść obronną ręką np. z tego dziwnego (Jana Pospieszal-skiego) telewizyjnego magla, którego maszyneria włączona została tylko po to - tak to odebrałem - żeby dzisiejszą śląskość, z różnymi jej barwami, skompromitować.

Chciałoby się, aby ten przekaz docierał za pomocą innego języka, innych argumentów, ale przecież jest wyraźny: jemu (Gorzelikowi) chodzi o zdefiniowanie własnej odrębności - nam, w tym momencie, także własnej polskości. Tej na progu XXI wieku. Dzisiaj śląskość - ta wojująca, i ta o propolskim odcieniu (obie dały wyraz swojej siły przy okazji dyskusji o koncepcji wystawy stałej w powstającym Muzeum Śląskim) - zderza się tylko z wizją polskości sformułowaną gdzieś dwa wielki temu w zaborze rosyjskim. Ta wizja narzucona została całemu krajowi: Śląskowi, Wielkopolsce, Małopolsce, Pomorzu, Opolszczyźnie…
Stąd deklaracja Gorzelika: jestem obywatelem polskim, ale Ślązakiem, a nie Polakiem - wywołała w swoim czasie oburzenie. Ale włożyła w nasze głowy informację, że żyjemy w kraju zlepionym nie z jednej, ale z różnych historii. Ta świadomość pomoże nam wszystkim w sposób wyważony zmierzać coraz spokojniej w stronę mądrej i przyjaznej tolerancji, która przecież nie niesie niebezpieczeństwa dla państwa polskiego.

Potrzebę zdefiniowania "polskości XXI wieku" widzi prof. Jacek Wódz, socjolog: - Problemem nie jest to, czy istnieją lub nie jakieś skłonności autonomiczne na Śląsku - dla mnie to hasło mobilizujące określonych wyborców, a nie realna perspektywa - podpowiada. - Problemem jest to, że polskość zdefiniowana wyłącznie według wzorców zaboru rosyjskiego - nie dopuszcza jakichkolwiek odmienności.

Wódz, jak wiadomo, jest dość surowym recenzentem wielu działań Gorzelika i jego ekipy: - Lecz to on i jego ruch wymuszają postawienie pytania: czym w przyszłości będzie polskość? Jeżeli mamy nadal korzystać tylko z mitu zaboru rosyjskiego, w tym z mitu przegranych powstań i jednej niepodważalnej religii, to i ja - z korzeniami galicyjskimi i francuskimi - w niej się nie mieszczę.

Pytania o możliwy zakres odmienności, o tożsamość i nową ocenę historii - nasuwają się same. Czy jako obywatele polscy, tu, w województwie śląskim, ulepieni jesteśmy tylko z jednej gliny? Czym jest to, co nas różni? Bo niekoniecznie przecież moc-no dzieli, żeby od razu trzaskać drzwiami.

PS Chciałbym, debiutując w tym miejscu, zachować (jak stary koń) wiarę, że moje dziennikarskie poczynania mają jakiś sens i wpływają na otaczającą małą rzeczywistość. Że te działania to nie jedynie nieustająca wojna z otoczeniem, a tylko stałe potyczki o to, żeby było lepiej. I że moja manierka zawsze powinna być do połowy pełna.

ZGADZASZ SIĘ Z AUTOREM? JESTEM INNEGO ZDANIA? NAPISZ KOMENTARZ

Jan Dziadul jest absolwentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego, który już w 1974 r. aplikację w Prokuraturze Wojewódzkiej w Katowicach zamienił na pracę w "Trybunie Robotniczej". W stanie wojennym odszedł z TR z zakazem wykonywania zawodu. Przez kilka lat dziennikarz tygodnika "Magazyn Hutniczy". Od połowy lat 80. współpracownik, a od 1989 roku - etatowy dziennikarz tygodnika "Polityka". Jest laureatem kilkudziesięciu ogólnopolskich nagród dziennikarskich, a także współautorem (z Markiem Kempskim) książki "Zanim padły strzały" - o najnowszej historii Śląska. Żona Aleksandra pisze bajki i prowadzi biuro tłumaczeń. Ma dwie dorosłe córki: Alicję i Zuzannę. Mieszka w Siemianowicach Śląskich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!