Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrew Gillin - z Nowej Zelandii do Katowic

Katarzyna Pachelska
Typowo nowozelandzki obrazek. 9-letni Andy z owieczkami
Typowo nowozelandzki obrazek. 9-letni Andy z owieczkami arc. prywatne
Andrew Gillin porzucił piękne krajobrazy i spokój Nowej Zelandii, by uczyć angielskiego na Śląsku. Nie wiedział, że znajdzie tu miłość i założy rodzinę. Mieszka u nas od 6 lat. Andy'ego, jego żonę Justynę i syna Patryka odwiedziła Katarzyna Pachelska

Pierwszą poznaję Justynę, na warsztatach z makijażu, zorganizowanych dla Czytelniczek "Dziennika Zachodniego" w perfumerii Douglas w katowickiej Silesii. Zaciekawia mnie jej oryginalne nazwisko - Gillin. - Skąd się wzięło? - pytam. - A, bo mój mąż jest Nowozelandczykiem. Mieszkamy w Katowicach - odpowiada Justyna, wizażystka. - Co? - myślę sobie. Facet z Nowej Zelandii, kraju, który już chyba zawsze będzie mi się kojarzył z przepięknymi krajobrazami z "Władcy Pierścieni", dobrowolnie (!) wybrał sobie Śląsk jako miejsce zamieszkania? Nie mieści mi się to w głowie. Muszę sprawdzić, co z nim jest nie tak. Przy okazji załapię się też na konwersacje z angielskiego.

Raczej fajnie było mieszkać w Nowej Zelandii

Państwo Gillin mieszkają w niewielkim mieszkaniu na pierwszym piętrze wysokiego bloku. - Cześć, jestem Andy. Czego się napijesz? - wita mnie sympatyczny, niewysoki 29-letni pan domu, o urodzie chłopaka z sąsiedztwa. Typ raczej słowiański niż maoryski (przyznaję, że spodziewałam się - pewnie na wyrost, ale takie są stereotypy, kogoś raczej w typie maoryskiego zawodnika rugby, wiecie, takiego ciemnego, wielkiego faceta z tatuażami).

Dołącza do nas Justyna z 2,5-letnim synkiem Patrykiem. - Hi, Patrick - mówi do niego Andy. Ale zaraz, zaraz, do mnie przecież mówił po polsku. Może zna kilka podstawowych zwrotów, choć trzeba przyznać, że wymawia je bez obcego akcentu.
Chwilę później już wiem, że z konwersacji po angielsku nici, bo Andy świetnie mówi po polsku. W ogóle nie słychać, żeby był obcokrajowcem. Czasami myli końcówki, ale wymowę ma idealną. Za to bardzo często używa słowa "raczej".

- Do 13. roku mieszkałem w Nowej Zelandii - zaczyna opowieść Andy. - Później wraz z rodzicami i siostrą przeprowadziłem się do Azji, najpierw do Bangkoku, gdzie ojciec pracował jako inżynier telekomunikacyjny, potem do Singapuru. Potem sam przeniosłem się do Australii, do Melbourne, na studia. Tam mieszkałem przez pięć lat i studiowałem biznes oraz dziennikarstwo. Potem chciałem zmienić sobie życie troszeczkę i zamieszkać w Europie. Nie ukrywam - obojętnie gdzie.

Łatwiej jest znaleźć pracę i dostać zezwolenie na pracę w Europie Środkowej niż we Francji czy w Niemczech. A z Katowic dostałem prawie od razu fajną ofertę pracy jako native speaker w szkole językowej. No i jestem - kończy.

No pięknie, ale tak łatwo ze mną nie będzie. Drążę, wciąż mając przed oczami wyimaginowany pejzaż Nowej Zelandii: - Jak wyglądało twoje życie w kraju kiwi?

- Normalnie. Mieszkaliśmy w miasteczku Nelson, na północnej części południowej wyspy, nad morzem - mówi Andy, jakby każdy budząc się rano, miał widok z okna na bezkres oceanu, jak w wyświetlanym dawno temu serialu "Niebezpieczna zatoka". - Ale chyba jest tam pięknie - nie poddaję się. - Tak, tak, Nelson ma najwięcej godzin słońca w całej Nowej Zelandii.
Pamiętam, że cały czas bawiłem się z kolegami, grając w krykieta, piłkę nożną, rugby. Nie wiem, co mogę jeszcze powiedzieć o Nelson. Nowa Zelandia jest pięknym krajem, to raj na ziemi, teraz dopiero zaczynam to doceniać. Jak byłem dzieckiem, to wyjazd do Azji był dla mnie wielką przygodą - podsumowuje Andy.

- Czy my nie przeszkadzamy? - pyta Justyna, gdy mały Patryk zaczyna dokazywać na kanapie, wykrzykując jakieś (dla mnie niezrozumiałe) słowa.

Jasne, że nie. W końcu trudno wymagać od 2,5-latka zachowania powagi, gdy tata udziela wywiadu.

Chciałem do Europy

Dowiaduję się, że rodzice Andy'ego też urodzili się w Nowej Zelandii, ale już jego dziadek jest z pochodzenia Australijczykiem. Cała rodzina ma korzenie irlandzkie i szkockie (stąd europejska uroda).

Dwa lata w Tajlandii wspomina dobrze, choć przeprowadzka ze spokojnego Nelson do chaotycznego Bangkoku mogła być szokiem. - Rok wcześniej byliśmy całą rodziną w Wietnamie, gdzie tata pracował, na kilka tygodni. To dopiero był szok. Ludzie tam nie mogli przejść obok nas obojętnie. Dotykali nas po twarzy, bo byliśmy biali - opowiada.

- W ramach "zmieniania życia" po studiach chciałem poznać inną kulturę, nauczyć się innego języka. Dlatego szukałem pracy w Europie. Razem z rodzicami i siostrą zwiedziliśmy kawał świata i to było dla mnie naturalne, że ciągnie mnie w dalekie kraje - kontynuuje Andy.

Rodzice z Singapuru przeprowadzili się do Hiroszimy w Japonii, a pięć lat temu powrócili do Nelson.- Za rok tata skończy 60 lat. Chcielibyśmy wtedy pojechać do Nowej Zelandii, zobaczymy, czy będzie nas na to stać - mówi Andy. - Ja jeszcze tam nie byłam - dodaje Justyna.

Nie lubi kiwi i polskich zim

Wracamy do pierwszych dni Andy'ego w Polsce. - Mnie się tu od razu podobało, ale myślę, że ja na początku nie spodobałem się właścicielowi szkoły językowej. W Londynie, skąd przyleciałem do Katowic, miałem wypadek samochodowy i byłem trochę poraniony na twarzy. Szef był zaskoczony - śmieje się Andy.

W Katowicach nie miał znajomych. Mieszkał w centrum, do szkoły na Staromiejskiej chodził piechotą. Powolutku zaaklimatyzował się. Prawie od razu zaczął się uczyć polskiego. Znalazł kolegów wśród uczniów, którzy byli w jego wieku.

- A jak przyzwyczaiłeś się do naszych pór roku? Przecież w Nowej Zelandii są na odwrót - w styczniu lato, a w lipcu - zima? - pytam. - Jakoś się udało, chociaż polską zimę do dzisiaj trudno mi przetrwać. Ja śnieg zobaczyłem po raz pierwszy, jak miałem 11 lat - tłumaczy się.

Pytam go o nas, Polaków. Jacy jesteśmy? - 99 proc. to ludzie otwarci i mili. Nie zgadzam się ze stereotypem, że ciągle narzekają i wypijają morze wódki. Choć muszę przyznać, że polskie wesela, a byliśmy w zeszłym roku na sześciu, potrafią wykończyć człowieka i jego wątrobę - śmieje się Andy.

- Hello, small boy. Hej, co robisz? What you are doing? - mówi Andy do rozrabiającego Patryka.

A jak to się stało, że na świecie pojawił się mały Patryk (zwany też Patrickiem?).

Na początku była Justyna, która razem z koleżanką chodziła na lekcje do Andy'ego.
- Miałam w planach wyjazd z Polski - opowiada Justyna. - Chciałam trochę podszkolić język. Na którychś zajęciach coś zaiskrzyło, były wspólne wyjścia i tak już zostało. Poznaliśmy się we wrześniu 2008 r., a w 2009 już razem mieszkaliśmy.

- Co ci się spodobało w Andym? - pytam niedyskretnie. - On był jako nauczyciel bardzo grzeczny, solidny, ale i wymagający - mówi Justyna. - I bardzo przyjemny, zabawny, przystojny i wszystko - dodaje Andy z niewinną miną. - O, tak. Strasznie mi przypominał mojego tatę. Trafił w momencie dużego zakrętu w moim życiu i je wyprostował - dodaje pani Gillin.

- Mnie spodobała się jej osobowość - mówi Andy, patrząc Justynie w oczy. - Jest miła, sympatyczna, piękna - komplementuje.

- Andy zaskarbił sobie też sympatię mojej rodziny. Pierwsze święta Bożego Narodzenia spędził u nas - mówi Justyna. - Najadłem się za wszystkie czasy - śmieje się Andy. - Wypiliśmy chyba nawet parę butelek wódki i wina. Dobrze nam poszło.

- Czegoś ci w Polsce brakuje, np. kiwi może smakuje inaczej - podpytuję Nowozelandczyka. - Kiwi? Nienawidzę kiwi - krzywi się Andy. - Za to jestem mięsożercą, muszę mieć mięso na obiad. Uwielbiam kuchnię azjatycką i to jej najbardziej mi brakuje w Polsce - dodaje.

Jedni dziadkowie Patryka są tuż obok, mieszkają w Katowicach. Drudzy - Peter i Ailsa - 17,9 tys. kilometrów dalej. Jednak mama Andy'ego przysyła im cotygodniowe relacje z życia rodziny. Oni sami przyjechali do Polski dopiero na chrzciny wnuka, na ślub nie mogli dotrzeć.

- Ojciec Andy'ego nosił kowbojski kapelusz. Trzeba było widzieć miny ludzi, jak przechadzał się po parku Kościuszki - śmieje się Justyna.

Teraz Andy Gillin prowadzi swoją firmę Dynamic English, uczy angielskiego indywidualnie i w firmach, nagrywa teksty po angielsku, a nawet krótkie filmy. Znają go też studenci Wyższej Szkole Biznesu w Dąbrowie Górniczej. - I nawet się polecam - mówi Andy, wywołując u nas wybuch śmiechu.


*Ranking szkół nauki jazdy 2013
*Restauracja Rączka gotuje otwarta ZOBACZ ZDJĘCIA
*Granica polsko-niemiecka 1922 na Górnym Śląsku [SENSACYJNE ZDJĘCIA]
*Podziemny dworzec autobusowy w Katowicach działa! [ZDJĘCIA]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!