Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z każdym nie zagram

Regina Gowarzewska-Griessgraber
Jerzy Milian: jestem przedstawicielem epoki, w której szanowano dźwięk
Jerzy Milian: jestem przedstawicielem epoki, w której szanowano dźwięk fot. Arkadiusz Ławrywianiec
Krzysztof Komeda był dla mnie jak starszy brat, więc kiedy dostałem do ręki odnalezione szkice jego utworów, bez wahania zgodziłem się zagrać. Byłem mu to winien - opowiada Jerzy Milian Reginie Gowarzewskiej-Griessgraber. Legenda polskiego jazzu występuje dziś rzadko, ale jeśli Milian gra, to z najlepszymi

Dla miłośników jazzu i jazzmanów jest legendą. Jerzy Milian ma 73 lata i rzadko już występuje. Jednak gdy stanie przy wibrafonie, nadal potrafi zdeklasować najzdolniejszych muzyków młodego pokolenia. Niedawno na stojąco oklaskiwali go słuchacze w Poznaniu, gdzie odbyły się koncerty poświęcone Krzysztofowi Komedzie. Postanowiono odtworzyć atmosferę koncertu "Jazz i Poezja" z 1960 roku, który obył się w Warszawie. W tych czasach, niestety, nie nagrywano koncertów i wydawało się, że piękna muzyka przepadła. - Pamiętam tamten koncert. Grałem na wibrafonie, między innymi z Tomaszem Stańko i Zbigniewem Namysłowskim. Wiersze Jerzego S. Sity recytowali Halina Mikołajska i Wojciech Siemion - wspomina Jerzy Milian. To jemu powierzono odnalezione szkice muzyki Krzysztofa Komedy. - Pracowałem nad nimi przez całe wakacje.

Koncert udał się znakomicie. W poznańskim Zamku i w auli tamtejszej Akademii Muzycznej Milian wystąpił z Piotrem Kałużnym (fortepian), Zbigniewem Wromblem (kontrabas), Krzysztofem Przybyłowiczem (perkusja), Maciejem Fortuną (trąbka, flügelhorn) i Lidią Sieczkowską (flet).
- Ten koncert byłem Krzysztofowi winien. Był dla mnie jak starszy brat - tłumaczy.

Inspiracje

To właśnie Krzysztof Komeda spowodował, że Jerzy Milian zaczął grać na wibrafonie. Wcześniej był pianistą. Spotkali się w początkach lat 50. - Jego akordy brzmiały zupełnie inaczej niż wszystkich innych pianistów. Te synkopy! - wspomina grę słynnego jazzmana i kompozytora, późniejszego twórcy m.in. muzyki do filmów Romana Polańskiego "Nóż w wodzie" czy "Dziecko Rosemary".

- Kiedyś weszliśmy razem z Krzysztofem do poznańskiego lokalu Magnolia. Było pusto, tylko w rogu stał fortepian i przykryty kocem stary niemiecki wibrafon. Komeda podszedł do fortepianu, zagrał temat jazzowy. Ja podszedłem do wibrafonu i spróbowałem wydobyć z niego trochę pasujących dźwięków. Pomyślałem, że byłoby cudownie grać z Krzysztofem.

Komeda otrzymał w 1954 roku kontrakt w zakopiańskim hotelu Morskie Oko. Zabrał ze sobą kwintet z Milianem. Tego ostatniego podszkolił w graniu tang. Wówczas Komeda grał na akordeonie, a Milian na fortepianie.

Chcieli dalej ze sobą współpracować, ale w prawdziwym jazzowym zespole nie było miejsca dla dwóch pianistów. Wtedy wpadli na pomysł, że Milian może grać na wibrafonie, tak jak wówczas w Magnolii, choć nigdy wcześniej nie uczył się na nim grać. - Jedyny prywatny wibrafon w Poznaniu należał do profesora Nowakowskiego z Wielkopolskiej Symfonicznej Orkiestry Objazdowej. Zapytałem, czy mogę u niego się uczyć. Poradził, żebym wypożyczył sobie gdzieś dzwonki, bo mają podobny układ płytek, tyle że małych. Więc ćwiczyłem na dzwonkach, a potem na stole w jadalni na kartonie narysowałem sobie duże płytki i trenowałem, żeby trafiać. Nie miałem też pałek. Tokarz zrobił kulki. Nabiłem je na patyki, a babcia główki owinęła wełną. Po czterech miesiącach takich ćwiczeń zagrałem na swoim pierwszym festiwalu jazzowym. Tak, zupełnie niespodziewanie, zostałem gwiazdą wibrafonu. Z czasem zacząłem zajmować pierwsze miejsca w europejskich ankietach jazzowych - śmieje się Milian.- Początkowo grałem tak: byle szybko i dużo, bo to robiło wrażenie na publiczności. Z czasem dojrzałem. Nauczyłem się szanować dźwięk.

Jako wychowanek poznańskiej Wyższej Szkoły Muzycznej jazzem zainteresował się głównie dlatego, że nie lubił grać tego, co ktoś już wcześniej napisał. Gdy już przećwiczył inwencje dwugłosowe i suity francuskie Jana Sebastiana Bacha, włączał w domu radio. - Krótkie fale. Łapałem Willisa Conovera "Music from USA" w rytmach swingujących. To mnie wciągnęło. Muzyka pozwalała wyrwać się z szarzyzny tamtych czasów - wspomina Milian początek lat 50.

Tajniki muzyki zgłębiał u wielu mistrzów, między innymi w berlińskiej Hochschule für Musik. Studiował również architekturę wnętrz w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Na wibrafonie nauczył się grać sam, chociaż sporo w muzycznych poszukiwaniach pomógł mu Bogusław Schaeffer, znakomity kompozytor, muzykolog, dramaturg, grafik i pedagog.

- Ja bym w życiu nie wymyślił tego wszystkiego, co on pokazał mi na wibrafonie przez jeden wieczór w studiu Polskiego Radia w Poznaniu - zapewnia Milian. - Napisał do mnie list, że przyjedzie z Krakowa "bo ja jestem jeden, a pan jest we dwóch z wibrafonem". Zapytał mnie o dźwięki, które mogę wydobyć z instrumentu. Dyskutowaliśmy. Sprawdzał, jak zabrzmi instrument, gdy nagle zdejmie się wszystkie płytki, lub przejedzie się po rezonatorach pałką. Wtedy okazało się, że wszystko jest muzyką. Potem skomponował dla mnie "Koncert for Mi" i napisał "Milian jest bogatszy niż wymagania jazzu".

Przez lata Jerzy Milian prowadził w Poznaniu swoje trio, współpracował z Orkiestrą Taneczną i Studiem Jazzowym Polskiego Radia, Orkiestrą Gustawa Broma, radiowymi orkiestrami Berlina, Bratysławy i Brukseli. Występował na festiwalach jazzowych w Moskwie, Grenoble, Pradze, Gandawie, Kopenhadze, Lublanie, Kolonii, Berlinie, Sopocie i Warszawie.

Znany był też jako człowiek, który na fortepianie zagra wszystko. Toteż w Poznaniu żył główne z tego, że akompaniował Urszuli Sipińskiej i Andrzejowi Dąbrowskiemu.

Przeprowadzka do Katowic

Był rok 1973. Pewnego dnia zadzwonił do niego Janusz Cegiełła, szef muzyczny Polskiego Radia i Telewizji. - Zapytał, czy nie znudziło mi się w Poznaniu. "Jest bowiem propozycja, żeby objął pan stanowisko szefa Radiowej Orkiestry Rozrywkowej w Katowicach" - usłyszałem i zdecydowałem się spróbować. Dostałem szansę stworzenia zespołu od podstaw. Zatrudniłem ludzi młodych, niczym nie obciążonych. Dawali z siebie wszystko, jak to się teraz mówi: "power".

Sława katowickiego zespołu szybko rozeszła się po świecie. Zagrali w Goeteborgu, Debreczynie. Zachwycił się nimi guru światowego jazzu Willis Conover. Nagrali płyty. Jak brzmieli - można sprawdzić, bo Polskie Nagrania zdecydowały się na reedycję płyty z 1975 roku. Jerzy Milian szefował Orkiestrze Rozrywkowej PRiTV przez 17 lat. Do jej rozwiązania. W tym czasie był też kierownikiem muzycznym festiwali piosenek w Opolu, Sopocie i Zielonej Górze.

Ciach i jest piosenka

Milian zgadza się z teorią, że nie ma muzyki rozrywkowej i poważnej, jest tylko dobra i zła. W tej pierwszej istnieje zróżnicowanie w dynamice, wyobraźnia. - Teraz muzyka rozrywkowa przypomina kreton zadrukowany w brzydkie kwiatki. Potrzeba metr dwadzieścia, to ciach i już jest piosenka - twierdzi. - Kiedyś było dużo miejsc, gdzie można było posłuchać żywej muzyki. W hotelu Monopol w Katowicach grała 12-osobowa, bardzo dobra orkiestra. Teraz w lokalach pan z dyskiem serwuje konserwy.

Co czuje, gdy włącza radio lub telewizor? Złość! - Moje ucho nie trawi, gdy mogę przewidzieć, co w piosence wydarzy się za cztery takty. Jestem przedstawicielem epoki, w której szanowano dźwięk i rozwijano wyobraźnię słuchacza - mówi Milian.

Słuchacze to doceniają. Tak jak podczas warszawskiego występu w kinie Iluzjon, gdzie na żywo ilustrował film niemy z 1924 roku. Sala była pełna. Po filmie, gdy zapalono światła, muzycy zobaczyli, że cała publiczność oklaskuje ich na stojąco. - Może byli zdziwieni, że taki stary, a jeszcze może grać - śmieje się. Przyszedł jednak i taki moment, gdy na wiele lat zaniechał występów. Poświęcił się komponowaniu. Przypomniał o sobie w wielkim stylu w swoje 70. urodziny w katowickim Jazz Clubie Hipnoza.

Muzyka nie jest jego jedyną pasją. Milian bowiem maluje i pisze… ikony. - Miałem wystawy w Muzeum Śląskim, Muzeum Miasta Katowice i jeszcze w Kołobrzegu - opowiada. Ikonami zainteresował się, zwiedzając Ławrę Pieczarską w Kijowie i cerkiew w Smoleńsku. - To mnie strzeliło zupełnie. Ikona to oczy, które patrzą muzyką ciszy - mówi.

Z czasem jednak nabrał trochę dystansu do tych dzieł sztuki. Przekona się o tym każdy, kto dobrze zna cyrylicę, bo bukwy są rosyjskie, ale teksty, żartobliwe, jak najbardziej polskie.

Obecnie niewiele koncertuje. Starannie dobiera ekipę, z którą występuje. - To nie tylko muszą być najlepsi muzycy, ale też eleganckie towarzystwo. Z oberwańcami nie gram.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!