Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karwat: Ślązacy nie są mniejszością. To wina naszych posłów i senatorów

Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat ARC
Winą za to, że Ślązakom ustawowo nie przyznano statusu mniejszości etnicznej, obciążyć trzeba przede wszystkim posłów i senatorów z naszego regionu. Nie tylko tych obecnych, ale również z poprzednich kadencji.

Oto jeszcze jeden dowód, że ponadpartyjne grupy parlamentarne, które miałyby podejmować wspólne inicjatywy lub przynajmniej lobbować na rzecz regionalnych wspólnot, były i pozostają fikcją. Zwykle powołuje się je tuż po wyborach, jakby wskutek natarczywych pytań dziennikarzy. Potem już się nawet nie udaje, że działają.

Kilka lat temu na pewno byłoby łatwiej. Teraz bowiem pojawiły się zaognione konteksty polityczne, a próby ich wygaszania nie przynoszą dobrych rezultatów, bo od razu trzeźwy ogląd zasłaniają kłęby dymów i opary absurdów. Stąd te irracjonalne wybuchy lęków i oskarżenia o separatyzm śląski, który rzekomo każdy tu dziedziczy wraz z mlekiem matki.

A przecież już w dawnych opracowaniach etnologów, folklorystów czy socjologów, nawet tych publikowanych w latach 70. czy 80. minionego wieku, Ślązaków wymienia się jednym tchem obok na przykład Kaszubów czy Mazurów, jednoznacznie definiując ich właśnie jako odrębną grupę etniczną. I wcale nie były do tego potrzebne zawiłe konstrukcje prawne, wyodrębniające istnienie tzw. języków regionalnych. Dziś zaś wydaje się, że właśnie owe spory wokół etnolektu śląskiego stanowią największy problem i od jego rozstrzygnięcia uzależnia się wpisanie Ślązaków na listę mniejszości etnicznych. Nie powinien to być warunek niezbędny, ale już nikt nie ma wątpliwości, że właśnie tak się go określa.

Należę do tych, którzy z sympatią obserwują proces emancypowania się śląszczyzny, choć nie przywiązuję do tego nadmiernej wagi politycznej. Jakoś nie mogę uwierzyć, że język ten stanie się "oficjalny" i zagarnie nowych użytkowników.

Nie ulega bowiem wątpliwości, że na ulicach naszych miast (no i w domach!) jest go mniej niż jeszcze 20 lub 30 lat temu. Ale rozumiem i podzielam troskę tych, którzy chcą go ratować, a przede wszystkim - zdzierać z niego łatkę mowy "wstydliwej", w publicznym obiegu nadającej się tylko do opowiadania śląskich wiców.
Jest i może być inaczej, o czym - jako pierwszy - przekonał nas Kazimierz Kutz w "Soli ziemi czarnej" i "Perle w koronie". Dowodzą tego również spektakle, filmy i książki z ostatnich lat: "Cholonek", "Poltenabend", "Ewa" Adama Sikory i Ingmara Villqista, "Listy z Rzymu" Zbigniewa Kadłubka czy "Piąta strona świata" Kutza.

Mimo wszystko nie lekceważyłbym też form estradowych, adresowanych do szerokich rzesz publiczności. Na przykład kabaret Rak zrobił na tym polu więcej niż niejeden ideolog czy działacz polityczny. Jego zasługa polega na tym, że mowę tę przeniósł daleko poza śląskie opłotki i zdobył dla niej - a to jest bardzo cenne - sympatię.

Ba, nie gardziłbym też - choć nieraz wątpliwej jakości - "szlagrami", którymi na co dzień częstują nas Telewizja Silesia czy Radio Piekary. Nie da się również pominąć cykli w rodzaju "Po naszymu, czyli po śląsku" bądź "Ligoniowe radio" i aktywności w tym obszarze publicznego Radia Katowice. Te stacje mają wiernych odbiorców, którym - widać - taki przekaz jest potrzebny.
Bo na coś trzeba się zdecydować. Jeśli się chce, by etnolekt śląski swobodnie poruszał się w przestrzeni publicznej i nie zamykał się w zbrojnie strzeżonych gettach, to musimy przyjąć i zrozumieć, że w pluralistycznym i wielokulturowym społeczeństwie funkcjonują różne kanały przepływu informacji i wartości. One się nawet z sobą stykać nie muszą. Dzisiaj kultura to system nisz, większych i mniejszych, "wysokich" i "niskich". Nie każdy musi wchodzić do wszystkich.

Tymczasem - i to w obrębie spokrewnionych stowarzyszeń śląskich - co rusz natrafiam na oskarżycielskie opinie, że ten czy ów nie posługuje się "czystą" śląszczyzną. Praktyki te przywodzą na myśl gorszące kłótnie w rodzinie.

W takich razach przypomina mi się smakowita dykteryjka prof. Doroty Simonides, cenionej folklorystki, od wielu lat mieszkającej w Opolu, lecz wywodzącej się z podkatowickiego Nikiszowca. U niej w domu jedni do niedzielnej rolady jedzą "modro kapusta", a drudzy "światło kapusta". Czyli to samo. Chciałoby się powiedzieć: kulinarna i lingwistyczna klasyka. A jednocześnie dowód na wielobarwność Górnego Śląska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!