Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Archiwum powstań śląskich: Powalczmy znów o powstańcze akta. Rzucane po świecie, potrzebują bazy

Agata Pustułka
infografika Marek Michalski
Archiwum Państwowe w Katowicach odniosło ogromny sukces, kończąc niedawno digitalizację (skanowanie, by papierowe akta były dostępne na ekranie komputera) akt powstańczych rozproszonych niemal po całym świecie. Dziś trzeba powalczyć o kolejny wielki program: opracowanie tych akt, stworzenie kompletnej bazy danych uczestników powstań. Tego zadania podjął się prof. Edward Długajczyk, kierujący Pracownią Powstań Śląskich w Muzeum Śląskim w Katowicach. Uda się? Spójrzmy najpierw na niezwykłą historię wędrówki tych dokumentów.

Szczęście w nieszczęściu

W czasie III powstania śląskiego Jan Ludyga-Laskowski dowodził pierwszą dywizją górnośląską. Był też w powstaniu zastępcą naczelnego wodza. Podziwiał ofiarność i bohaterstwo ludu śląskiego. Narzekał, że w poczynaniach władz ujawniły się porywczość oraz niedostateczna gotowość bojowa. To właśnie ten postawny, przystojny mężczyzna, urodzony 15 marca 1894 roku w Bytomiu-Rozbarku, stał się pierwszym historykiem zrywów powstańczych i człowiekiem, który uratował powstańcze akta.

Archiwum Powstań Śląskich kształtowało się od 1919 roku. Na samym początku dokumentów było niewiele, ale gdy rozszerzała się i utwierdzała konspiracja wojskowa, akt zaczęło przybywać. Po III powstaniu znalazły się one w Sosnowcu, skąd ewakuowano je do Wielkopolski, gdzie zresztą znalazła się większość powstańczych oddziałów. W 1922 roku materiały trafiły do Centralnego Archiwum Wojskowego w Warszawie. Dobrze, że nie pozostały w Poznaniu, bo ewakuowane w 1939 roku zostałyby zniszczone podczas bombardowania, jak stało się z dokumentacją powstania wielkopolskiego i Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej. Poznaniakom nie zostało prawie nic. - Nasze dokumenty miały po prostu szczęście w nieszczęściu.

Wychodziły cało z karkołomnych sytuacji. To cud, że przetrwały wojenną pożogę - mówi prof. Edward Długajczyk, śląski historyk, znawca powstań śląskich i losów związanych z nimi akt.

Przez granicę do Rumunii

Jeszcze pod koniec sierpnia i w czasie pierwszych dni II wojny polskie władze decydowały, że zasadniczo akta CAW pozostawi się pod "opieką" Niemców, zawierające tajemnice zostaną zniszczone i tylko nieliczne ewakuowane, w tym również fragment dokumentów z powstań śląskich. Podstawowa część zbioru pod nazwą "Archiwum górnośląskie" pozostała więc w Warszawie, skąd z zasobem CAW Niemcy przenieśli je do Gdańska, gdzie były systematycznie przeglądane i ewidencjonowane. Przetrwały ofensywę sowiecką i po wojnie wróciły do Warszawy.

Druga część materiałów, dziesięć metrów akt, w kilku niepozornych skrzyniach, ruszyła na wschód w kierunku Lublina, apotem przez granicę do Rumuni.
Co znajdowało się w teczkach? Przeważnie różnego rodzaju dane personalne, na podstawie których Archiwum wydawało zaświadczenia o uczestnictwie w powstaniach śląskich. Posiadanie takiego zaświadczenia wiązało się z pewnymi przywilejami, np. pierwszeństwem w uzyskaniu pracy. "Skrzynie z powstańcami" wyjechały z Warszawy jako ostatnie platformą konną, potem wojsko zarekwirowało dla nich autobus. Transporty z aktami wojskowymi spotkały się dopiero w Rumunii. Śląskie miały szczęście, gdyż wędrowały innymi drogami. W Rumunii zameldowały się bez strat. Legenda głosi, że generałowie, którym zezwolono na wyjazd do Francji, w małych paczkach wywieźli materiały archiwalne, potem znów zgromadzone w jednym miejscu. Prawda jest nieco inna.

Skrzynie zostały przewiezione do Ambasady Polskiej w Bukareszcie i potem do Marsylii, a stamtąd miały ruszyć do Wielkiej Brytanii. Był rok 1940. I właśnie w tym miejscu do historii akt wkracza dzielny Jan Ludyga-Laskowski, major-emeryt, żołnierz armii generała Hallera.

Major Ludyga w akcji

Ludyga jeszcze w 1925 r. wydał książkę pt. Materiały do historii powstań górnośląskich, tom I, obejmujący lata 1919-1920. Tom II, obejmujący rok 1921, nie doczekał się publikacji. Był to niewiarygodny zbieg okoliczności, gdyż nikt inny tylko Ludyga-Laskowski mógł docenić znaleziony skarb i - oczywiście - nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z okazji, żeby zerknąć do skrzyń, które w Marsylii powierzono jego opiece. Ponieważ Ludyga był piłsudczykiem, wiedział, że nie ma czego szukać w Wielkiej Brytanii. Pewnie skończyłby w obozie dla sanacyjnych dygnitarzy na Wyspie Węży, dzieląc los z wojewodą śląskim Michałem Grażyńskim, którego szczerze nie cierpiał, choć nie przeszkadzało wcale temu, że obaj uwielbiali komendanta.

Ludyga nie chciał, by akta przejęli ludzie Sikorskiego. Niestety, polskie piekiełko i tak go dopadło. Ktoś doniósł na niego: niby to ukradł część teczek. Powołano nawet komisję śledczą. Ludyga-Laskowski wyszedł jednak z opresji zeznając, że akta śląskie spalił, aby się nie dostały w ręce gestapo, które już węszyło w południowej Francji. Tymczasem w wielkiej tajemnicy porozumiał się z przebywającym w Marsylii byłym ministrem skarbu, dawnym legionistą Ignacym Matuszewskim. To nietuzinkowa postać. We wrześniu 1939 r. zorganizował ewakuację 75 ton złota Banku Polskiego poprzez Rumunię, Turcję i Syrię do Francji, przekazując je ostatecznie rządowi Rzeczypospolitej.

Mimo tego bohaterskiego i jakże istotnego dla losów polskich czynu, został odsunięty przez Sikorskiego od służby wojskowej. Zgorzkniały po kapitulacji Francji wyjechał do USA, dokąd dotarł we wrześniu 1941 r. Zabrał ze sobą skrzynie z aktami wojskowymi, w tym powstańczymi, które potem zostały złożone w Instytucie Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku.
Nowojorski skarb

Spokojny o los dokumentów powstańczych, Ludyga-Laskowski rozpoczął swoją wojnę z Hitlerem. Działał we francuskim ruchu oporu, był więziony i torturowany. Przeżył. Zmarł w 1956 roku. W 1973 roku Instytut Śląski w Opolu wydał jego opracowany jeszcze przed wojną i pisany z perspektywy dowódcy i uczestnika monograficzny "Zarys historii trzech powstań śląskich".

Śląscy historycy o ocaleniu akt dowiedzieli się dopiero w 1997 roku, gdy dyrektor Instytutu Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku ogłosił książkę, zawierającą m.in. dokładne spisy akt powstań śląskich. Już wtedy podjęto starania, by historyczne dokumenty wróciły do Polski. Na razie wróciły w formie mikrofilmów. Można z nich korzystać, analizować, pisać prace.

- Jednak do przygotowywanej drukowanej edycji Archiwum Powstań Śląskich nie są najlepszym materiałem wyjściowym - mówi prof. Długajczyk. Stan akt nie jest najlepszy. Wiele notatek powstało na papierze złej jakości, na byle jakich karteczkach, w zeszytach. Wtedy w Polsce i w Niemczech brakowało po prostu papieru.

Mikrofilmy to za mało

Nowojorski skarb II Rzeczypospolitej stwarza również wyjątkową możliwość opracowania komputerowej bazy danych uczestników powstań. Przedwojenny spis uczestników walk zweryfikowanych przez Związek Powstańców Śląskich w latach 1936-1939, któremu daleko do kompletności, został umieszczony na stronie internetowej Pracowni Historii Powstań Śląskich. Sporządzili go studenci wolontariusze. To zaledwie niewielka część całości.

Choć Archiwum Państwowe w Katowicach umożliwiło dostęp do wszystkich istniejących dokumentów (na mikrofilmach znajdują się materiały z warszawskiego i nowojorskiego archiwum), to do opracowania bazy danych daleka droga. Kto miałby się tym zająć?

Potrzebna jest decyzja i pieniądze, by zapłacić za pracę historykom i archiwistom.


*Strajk generalny 26 marca w woj. śląskim
*Bandycki napad na sklep w Mysłowicach ZOBACZ WIDEO
*ZOBACZ luksusowe samochody prezydentów miast. Po co im to? ZOBACZ ZDJĘCIA
*Serial Anna German [STRESZCZENIA ODCINKÓW]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Archiwum powstań śląskich: Powalczmy znów o powstańcze akta. Rzucane po świecie, potrzebują bazy - Dziennik Zachodni