Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Twardoch: Jestem zmęczony mówieniem o Śląsku. Nikogo nie reprezentuję

Redakcja
Szczepan Twardoch w Pilchowicach, gdzie dom jego i rodzina jego (żona i dwóch synów, dwulatek i sześciolatek)
Szczepan Twardoch w Pilchowicach, gdzie dom jego i rodzina jego (żona i dwóch synów, dwulatek i sześciolatek) Mat. Pras.
O tym, co będzie z językiem śląskim, czyją gębę ma tożsamość śląska, co ma Śląsk do Luksemburga. Ze Szczepanem Twardochem, pisarzem z Pilchowic, laureatem "Paszportu Polityki" za głośną powieść "Morfina", Ślązakiem zmęczonym mówieniem o byciu Ślązakiem, rozmawia Marcin Zasada

Sporo tych wywiadów z panem.
Sporo.

Najbardziej irytujące pytanie?
Przede wszystkim: "Skąd czerpie pan pomysły?". Na drugim miejscu jest pytanie o Śląsk.

Więc czas na pytanie o Śląsk.
Strasznie już jestem zmęczony gadaniem o tym. Nie mam charakteru działacza, społecznika. I nie mówię tego z dumą, wręcz przeciwnie - mam dużo szacunku wobec ludzi, którym się chce i którzy potrafią angażować się w rzeczy nieprzynoszące im tak naprawdę niczego. U mnie górę bierze potrzeba dzielenia włosa na czworo i nie potrafię oddać się w całości żadnej abstrakcji. Więc nie chcę być zawodowym Ślązakiem. "Morfina" jest o Warszawie, Śląska w niej w ogóle nie ma.

Ale w dyskusjach z panem na jej temat to raczej to drugie odmienia się przez przypadki. Ktoś napisał, że to pańskie śląskie niedookreślanie się w kwestii tożsamości jest takim starokawalerstwem narodowym.
Może komuś chodziło o bohatera mojej książki, bo ja nie czuję się rozdarty między polskością i niemieckością albo między polskością i śląskością, nie czuję się niedopełniony. W ogóle nie jestem rozdarty. Istnieje oczywiście we mnie napięcie towarzyszące zdefiniowaniu w sobie śląskości i to jest interesujące, stymuluje mnie artystycznie i intelektualnie. Nie zamierzam się tego wypierać, ani tego ukrywać, bo to jest część mnie. Część, ale nie treść mojego życia. Nie jest tak, że nie śpię po nocach i myślę o Śląsku.

Jest pan przeciwnikiem Polski i sympatykiem Ruchu Autonomii Śląska?
Nie jestem. Jestem polskością zafascynowany, myślę po polsku, piszę po polsku i o Polsce, uczestniczę w polskiej kulturze. Ale sytuuję siebie na zewnątrz, nie uczestniczę w polskiej wspólnocie narodowej. Chociażby dlatego, że mogę, to jest moja suwerenna decyzja i, "jak to się godo, mogom mi skoczyć na pukel". A co do RAŚ - nie jestem przeciwnikiem autonomii, ani jej zwolennikiem, bo to kwestia przede wszystkim gospodarcza, a ja się nie znam na gospodarce. Są ludzie, którzy twierdzą, że ekonomicznie Śląsk by autonomii nie udźwignął, inni są przekonani o czymś zupełnie odwrotnym. Nie rozstrzygnę tego i nawet nie próbuję. Bardziej mnie interesuje to, jak Śląsk i śląskość będą wyglądać za 20 lat.

To jak?
Nie wiem. Moi synowie mają dwa i sześć lat, jestem ciekaw, czym Śląsk będzie dla nich, kiedy dorosną. W tej chwili śląska tożsamość się budzi, albo raczej rodzi na nowo - a ja nie mam pewności, czy istnieje tutaj jakakolwiek ciągłość z tym, czym była śląskość 100 lat temu, czy to coś zupełnie nowego, udającego tylko prastare.

A propos tożsamości - podobno jest pan jej młodą twarzą. To ciekawe, bo dla wielu śląska tożsamość nie ma twarzy, tylko gębę. Raz, wybaczcie panowie, Jerzego Gorzelika i Kazimierza Kutza, raz Brunera i tej pani na stolcu, która ma ponoć polskie korzenie.
Proszę pana, moja gęba jest moja własna, należy wyłącznie do mnie, a nie do żadnej tożsamości takiej czy innej. Wypowiadam się wyłącznie w swoim własnym imieniu. Nikogo nie reprezentuję, nie jestem niczyim rzecznikiem, bo nikt mnie na żadnego rzecznika nie mianował, nie słyszałem, aby jakieś walne zgromadzenie Ślązaków upoważniło mnie do ich reprezentowania, więc ja sobie tego prawa uzurpował nie będę. Poza tym, jakoś nie bardzo interesuje mnie, co się w Polsce o Śląsku i Ślązakach myśli. Interesuje mnie raczej, jak Ślązacy myślą o samych sobie, a nie, co myśli o nas warszawiak czy gdańszczanin.
W ostatnich latach dobrze pomyślał raz: kiedy Jarosław Kaczyński wyskoczył z opcją niemiecką.
Niezwykle śmieszyły mnie te składane w Warszawie gorące deklaracje typu: "Wszyscy jesteśmy Ślązakami". Ci wszyscy chwilowi obrońcy śląskości pewnie nie zdają sobie sprawy chociażby z gigantycznych pokładów śląskiej niechęci do obcych. Może gdyby wychowywali się jako gorole w jakimś familoku, byliby mniej skorzy do takich wyznań.

Michał Smolorz pisał w swojej książce, że dzisiejszą śląskość na dobrą sprawę wymyślił Kazimierz Kutz.
Bez przesady. Smolorz o tyle miał rację, że Kutz mógł wymyślić polski obraz Śląska. W Polsce nieprzystające do rzeczywistości sceny z filmów Kutza funkcjonują jako dokumentalny opis tego, jak wygląda Śląsk. To nieszczęsne mycie nóg mężom. Znam wielu Ślązaków i nikt o czymś takim nigdy nie słyszał. To tylko przykład, ale powtarzany: "O, Śląsk, tam gdzie baby myją chłopom nogi po robocie".

Wspominam o tym, bo o ile Kutz Śląsk wymyślał, to pan ten mit tradycyjnego Ślązaka trochę restauruje. Mit konserwatywnego, zanurzonego w pamięci o swoich przodkach, zorientowanego na rodzinę, otaczającego rodziców nabożną czcią… Dodaje pan otuchy tradycyjnej śląskości - że jeszcze nie umarła?
Nie restauruję niczego. Pan wybaczy, ale raczej przeszłość nie myli mi się z teraźniejszością, nie żyję w jakiejś historycznej iluzji, że od 100 lat tutaj nic się nie zmieniło - bo wszystko się zmieniło. Jeśli o czymś piszę, to piszę o moim życiu, o moim doświadczeniu, nie próbuję tego obiektywizować, nie twierdzę, że jestem głosem jakiegoś, nie wiem, pokolenia, czy jakiejś grupy. Już mówiłem, to powtórzę: mówię wyłącznie w swoim imieniu. Moje doświadczenia są moje, nie są próbą opisu rzeczywistości społecznej.

Co zrobić z gwarą śląską?
Po pierwsze, "gwara" to jest niewłaściwe określenie.

Wszystko jedno, jak ją nazwiemy. Co z tym zrobić?
Śląski jest językiem, albo, jak wolą różne uparciuchy, dialektem, a nie żadną gwarą. Zostawiając terminologię: śląszczyzna nie przetrwa na cepeliowych konkursach, "kaj przychodzom omy i osprowiajom po naszymu". Przetrwa, jeśli będzie skodyfikowana i nauczana w szkołach. Jeśli zostanie pozostawiona sama sobie, na podwórkach, gdzie już się jej prawie nie słyszy, to za jedno, góra dwa pokolenia nie będzie jej wcale. Przetrwa akcent, wymowa…

Więc albo podwórko, albo sztuczny język.
Każdy język posiadający normę literacką w tym sensie jest sztuczny. Literacki czeski jest sztucznym językiem, wymyślonym w XIX wieku, litewski tak samo, tylko trochę później - całe litewskie odrodzenie narodowe wydarzało się po polsku. Gazety, odezwy, antypolskie, bo rodząca się litewskość definiowała się w opozycji do polskości, były drukowane po polsku, bo ci pierwsi Litwini - litewska szlachta i szlacheckiego pochodzenia inteligencja - litewskiego nie znali. Od 200 lat z górą w tej klasie po litewsku nie mówiono, albo jeszcze dłużej, bo polski wypierał tam język ruski, po litewsku mówili tylko chłopi. Takie rzeczy działy się w Europie cały czas.

Czemu Kaszubi mogli, a Ślązacy nie są w stanie?
Bo Kaszubów jest mniej i w Polsce nie są chyba postrzegani jako zagrożenie. Ślązaków, którzy w taki czy inny sposób zadeklarowali śląską narodowość, jest co najmniej 800 tysięcy, dlatego Główny Urząd Statystyczny jest tym tak potwornie przerażony - w raporcie dla komisji mniejszości narodowych nie ma o tym ani słowa, a to przecież największa liczba niepolskich deklaracji narodowościowych w całej Rzeczpospolitej. Takie czary-mary, zaklinanie rzeczywistości - "stłucz pan termometr, nie będziesz pan miał gorączki". Mimo wszystko, uważam, że do ustawowego uznania języka śląskiego w końcu dojdzie.
Przed wyborami?
Tego procesu nie da się już zatrzymać, zaczął się dziać i TO w końcu się wydarzy. Ale teraz Ślązaków czeka wielka praca, której nikt za nas w Warszawie nie zrobi: bo wielkim wyzwaniem jest ustanowienie jakiejś normy językowej, to gigantyczne wyzwanie filologiczne. I trzeba jeszcze zastanowić się, jaka ma być funkcja tego języka. Nie sądzę, żeby ktoś poważny roił sobie, że za 10 lat po śląsku będzie się mówić na co dzień, będą redagowane media i tak dalej. Dla mnie ambicją jest przechowanie tego języka, żeby nie zginął. Dobrym przykładem jest sytuacja w Luksemburgu. Tam francuski zawsze był językiem administracji i prawa, niemiecki - językiem biznesu. I w latach 70. zaczęto zadawać sobie pytanie: co to znaczy być Luksemburczykiem? Luksemburczycy zaczęli promować swój język - lëtzebuergesch, wcześniej uznawany za dialekt niemieckiego. Ustalili normę, odmienną od niemieckiej pisownię i zaczęli luksemburskiego uczyć. Dzięki temu przetrwał, upowszechnił się i jest w użyciu. Ze względów praktycznych? Nie, lëtzebuergesch do niczego nie był Luksemburczykom potrzebny, przecież i tak wszyscy są tam niemiecko- i francuskojęzyczni. Zrobili to dla siebie, żeby mieć coś swojego. Ślązacy też mogą mieć coś swojego.

Nie wszyscy Ślązacy widzą sens posiadania czegoś swojego w takim sensie.
Bo niektórzy nadal widzą Śląsk tak, jak się go nauczyli widzieć za Jorga Ziętka. Taki fajny, z pióropuszami, górniczą orkiestrą, krupniokami, żymlokami, dziołszką w stroju rozbarskim… Skoro całe życie żyło się z taką krupniokowo-barbórkową wizją Śląska, to trudno się tego pozbyć. Ale świat się zmienia, na Śląsku dzieje się coś innego. To nie jest powrót do przeszłości, na Śląsku ma miejsce coś zupełnie nowego i dla zanurzonych w przeszłości zapewne niepojętego. Dlatego próbują to sobie zrozumieć wewnątrz tej narracji, do której są przyzwyczajeni i wyobrażają sobie (jeden Bóg raczy wiedzieć)niemieckich agentów, którzy chodzą po domach i płacą po 100 euro, jak ktoś się polskości wyprze. Zresztą, nie wiem, co sobie wyobrażają. Na przykład 800 tysięcy pijaczków z Katowic, jak sugerował profesor Franciszek Marek. Ale żaden profesor Marek nie zatrzyma społecznego procesu, który jakoś dzieje się w głowach kilkuset tysięcy ludzi (co najmniej), nawet jeśli napisze 100 ekspertyz.

Profesor Marek jest niegroźną egzotyką wobec obstrukcji rządu w tej sprawie.
Obstrukcja rządu to jakiś tam problem, jasne, ale najpierw to Ślązacy muszą wykonać wielką pracę. To musi najpierw dokonać się w Katowicach, Opolu i Rybniku, Warszawa przyjdzie potem. Donald Tusk nie przyniesie ustawy na srebrnej tacy, bo co go i ich wszystkich w ogóle Śląsk obchodzi? Ślązacy muszą, przepraszam za truizm, robić swoje. Kiedy jakaś rzeczywistość tutaj zaistnieje, w końcu zostanie też uznana.

Sami też nie przegłosują sobie ustawy, nawet jakby ich było 5 milionów.
To nie jest tak, że jak nie ma ustawy, to nie ma niczego. Ustawy nie kreują rzeczywistości, ludzie kreują rzeczywistość społeczną.

Z ustawą trudniej nie będzie niż teraz.
Ze względów praktycznych z ustawą byłoby oczywiście łatwiej, ale nikt nie obiecywał, że cokolwiek będzie łatwe, prawda? Jestem przekonany, że w ciągu 10 lat śląski będzie uznany za język regionalny i będzie się go uczyć w szkołach. Możemy się założyć. Polska nie jest samotną wyspą na środku Pacyfiku, tylko leży w środku Europy, a w Europie w tej chwili nie tępi się lokalnych tożsamości, jak to robiono jeszcze, powiedzmy, pół wieku temu, tylko się je chroni i pielęgnuje. Polacy z pewnym opóźnieniem, ale również z lubością naśladują Europę, i w końcu zaczną naśladować ją również pod tym względem. Tak czy inaczej, szkoda, że to kolejny wywiad, w którym w ogóle nie pogadaliśmy o literaturze. Chociaż pewnie nie powinienem się temu dziwić.

Rozmawiał: Marcin Zasada

Kim jest Twardoch?

Szczepan Twardoch ma niespełna 34 lata. Jest absolwentem Uniwersytetu Śląskiego. Mieszka w Pilchowicach pod Gliwicami.
W 2005 r. debiutował zbiorem opowiadań "Obłęd rotmistrza von Egern". Jest też autorem m.in. "Wiecznego Grunwaldu, powieści zza końca czasów". Jego najnowsza książka zatytułowana "Morfina", rozgrywająca się w okupowanej Warszawie, opowieść o burzliwych losach wojennych Konstantego Willemanna, syna niemieckiego oficera i arystokraty oraz Ślązaczki, przy-niosła pisarzowi rozgłos i uznanie. W styczniu Twardoch został nagrodzony "Paszportem Polityki", jedną z najbardziej prestiżowych nagród wyróżniających wybitne osobistości świata polskiej kultury.

"Na nudnym, szarym tle tożsamościowych dociekań polskiej literatury ostatnich lat ponura groteska Twardocha lśni niczym szlachetny kamień" - pisała "Polityka" o powieści śląskiego pisa-rza. - "Jest w tej brawurowej historii o małym, rozchwianym człowieku wtłaczanym na siłę w role mężczyzny, bohatera, Polaka czy Niemca coś z Witkacego i Gombrowicza, ale też z Konwickiego z jego najlepszych lat".


*Kutz: Autonomia okazała się oszustwem. Ślązakom należy się status mniejszości etnicznej [WYWIAD RZEKA]
*TYLKO W DZ: Niesamowite zdjęcia górników i kopalń z XIX w. Maxa Steckla
*Cygańskie wesele w Rudzie Śl. On - 21 lat, ona 16 lat. ZOBACZ ZDJĘCIA Z ZABAWY
*Serial Anna German [STRESZCZENIA ODCINKÓW]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!