18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michael Korfanty: Jestem Wojciechem Korfantym trochę onieśmielony [WYWIAD]

Michael Korfanty
Marzena Bugała-Azarko
Dlaczego Korfanty nie dogadał się z Piłsudskim? Bo pochodzili z innych światów. Pradziadek był wykształconym dyplomatą, a Piłsudski - facetem w mundurze z wojskowym obyciem. O pamięci o słynnym przodku, o jego DNA, o tym, dlaczego nie mógł dogadać się z Piłsudskim i jak zmarł, o tym, czemu stawiamy mu pomniki - z Michaelem Korfantym, prawnukiem Wojciecha Korfantego, rozmawia Marcin Zasada

Pamięta pan swoje pierwsze wrażenie na widok pomnika pradziadka przed Urzędem Wojewódzkim w Katowicach?
O tak. Szok. To był szok.

Który to był rok?
Moja pierwsza wizyta w Katowicach? Chyba w 2003. Z Ameryki przyjeżdżała cała rodzina, ja byłem na miejscu już kilka dni wcześniej. Zameldowałem się w hotelu Katowice. Wyglądam przez okno i widzę inny pomnik, o którym słyszałem od dzieciństwa, ten upamiętniający trzy powstania śląskie. Podziwiam na własne oczy! Wychodzę na ulicę, patrzę na tabliczkę i bum! Jego nazwisko! Jego i moje. Potem kolejny pomnik, kolejne pamiątki i wspomnienia. Zdałem sobie sprawę, że żyjąc w Ameryce, oddaliłem się od swoich korzeni.

Co te pomniki mówiły panu o Wojciechu Korfantym jako o człowieku?
Przede wszystkim uświadomiły mi coś, czego nie rozumiałem jako młody człowiek. Mój pradziadek był zbudowany z zasad, ideałów i silnych przekonań. Poświęcił całe życie walcząc o nie, bo jego charakter nie pozwalał mu na półśrodki. I nie chodzi wyłącznie o sprawę Śląska, ale choćby też poglądy polityczne, gospodarcze czy kwestie socjalne. A Śląsk? Ilu ludzi, ilu politycznych liderów w dzisiejszym, skomercjalizowanym świecie byłoby zdolnych do takiego kroku, na jaki odważył się Wojciech Korfanty? Żyjemy w czasach, w których słowa polityków niewiele znaczą, niezależnie od tego, czy to jest Polska, czy Ameryka. Słowa Korfantego znaczyły tyle samo, co jego czyny. To dlatego stawia mu się pomniki.

Jak to się stało, że los rzucił jego potomków tak daleko od rodzinnych stron?
Kilka lat temu, kiedy żyła jeszcze moja babcia Gienia (Eugenia Korfantowa, żona Zbigniewa, syna Wojciecha Korfantego), spędziłem z nią kilka dni, rozmawiając wyłącznie o historii naszej rodziny. Mówiła, jak po pogrzebie pradziadka i tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej musiała zostawić wszystko i opuścić Katowice (wobec nieuniknionej agresji Niemiec, na Śląsku nic dobrego jej rodziny nie mogło spotkać, tym bardziej z nazwiskiem Korfanty; agresor z Zachodu wciąż pamiętał, kto kilkanaście lat wcześniej wyrwał mu kawałek Górnego Śląska). Spakowała 3-letnich synów: mojego ojca i wujka, i razem z innymi krewnymi, w tym z przyjacielem dziadka, Stanem Sławkiem, planowała ucieczkę do Włoch. Później zwykłą łódką dostała się z Francji do Anglii, gdzie czekał na nią dziadek. Kolejnym przystankiem był Montreal w Kanadzie, a potem Stany Zjednoczone. Korfantowie wylądowali w Nowym Jorku - tam dorastali mój tata Wojciech junior i jego bliźniak, wujek Felek. Ostatnią stacją było Dallas w Teksasie, dokąd moją rodzinę sprowadził Stan. Otworzył tam pierwszą restaurację z polską kuchnią - "The Old Warsaw", która zresztą istnieje do dziś.

Historia warta filmu
To jeszcze nie wszystko. Mój ojciec i wujek służyli w amerykańskich siłach powietrznych. Tata ożenił się w Dallas i tak ja przyszedłem na świat. Po college'u też zacząłem latać, ale w cywilnych samolotach. Od ponad 20 lat pracuję w liniach lotniczych, bywałem w różnych miejscach na świecie. Po pierwszej wizycie na Śląsku poczułem jakąś moralną odpowiedzialność, stwierdziłem, że muszę wrócić do swoich korzeni, na ziemię, o którą walczył mój pradziadek. Kupiłem mieszkanie w Katowicach, spędzam tu ostatnio trochę czasu, przyjeżdżam odpocząć, uczę się polskiego ("Raz, dwa, trzy, sztery", "stół brązowy, kczesło, piwo…" - recytuje Michael) i nadrabiam zaległości z historii. Nie udało się to mojemu ojcu, który przed śmiercią zdążył tylko przyjechać do Katowic z wizytą. Gdyby żył, myślę, że wróciłby na Śląsk na dobre.
Co ojciec i dziadek mówili o słynnym pradziadku, kiedy pan dorastał?
Dziadka słabo pamiętam, zmarł, gdy miałem sześć lat. Sprawiał wrażenie cichego, spokojnego pana, ale jak wytłumaczyła mi babcia - dziadek nigdy nie pogodził się z tym wszystkim, co spotkało jego i jego rodzinę. Był złamanym człowiekiem. Kiedy po śmierci swojego ojca przygotowywał się do wyjazdu z Polski, polityczni przeciwnicy Wojciecha Korfantego byli tak zdeterminowani, że nie wahali się, by i jego synowi uprzykrzyć życie. Rozesłali za nim fałszywe materiały, szkalujące go i oskarżające o współpracę z komunistami. Efekt był taki, że gdy w końcu dotarł do Ameryki, został uwięziony pod Nowym Jorkiem, a wypuszczono go na wolność dopiero po osobistym poręczeniu Stanisława Mikołajczyka. A mój ojciec? Opowieści o Wojciechu Korfantym brzmiały dla mnie jak legendy. Mając 18 lat, dorastając w Stanach Zjednoczonych, średnio interesuje cię, co robił twój pradziadek i raczej wydaje ci się, że nie ma autorytetu, z którym mógł-byś się liczyć. Najwięcej opowiadała o nim babcia, ale długo niewiele rozumiałem z jego legendy.

Trudno było w końcu zrozumieć?
Tak, bo dziś Amerykanie generalnie słabo znają historię i jej uwarunkowania w Europie. Pierwsza wojna światowa się kończy, a tu na Śląsku zaczyna się kolejna. Mocarstwa europejskie i Stany Zjednoczone najchętniej nie brałyby w tym udziału i czekały, aż problem rozwiąże się sam. W rodzinie zawsze mówiło się, że pradziadek został otruty. Też trudno było to pojąć bez szerszego kontekstu. Zdobywając wiedzę, dziś sam nie mam wątpliwości, że zabito go w więzieniu.

Jakie inne historie związane z Wojciechem krążyły w rodzinie Korfantych?
O ślubie, którego nie mógł dostać tutaj i musiał jechać do Krakowa. O tym, że słynął z nienagannych manier, z bycia dżentelmenem, z eleganckiego ubioru, języków, którymi władał… Babcia Gienia, dla której byłem zawsze małym polskim wnuczkiem, czasem strofowała mnie mówiąc: "Michael, czy wiesz, co by na to powiedział twój pradziadek?". Z reguły, mogłem się domyślać. W domu krążyły czasem żarty o tym, dlaczego Korfanty nigdy nie dogadał się z tym… Pi… Piszuckim (sorry, ale nazwisko Piłsudski to jeszcze za dużo dla mojego języka). A więc, nie mogli się dogadać, bo pochodzili z zupełnie innych światów. Pradziadek był wypolerowanym bon vivantem i wykształconym dyplomatą, a Piłsudski - mówiąc oględnie, facetem w mundurze z wojskowym obyciem i horyzontami.

W Katowicach nie ma ulicy Piłsudskiego, za to jest aleja Korfantego, gdzie mieszka Michael Korfanty.
Trzy lata temu zainwestowałem w Katowicach trochę swoich oszczędności. Udało się, inwestycja opłaciła się z nawiązką, więc pomyślałem, że warto zostawić te pieniądze tu, na miejscu. Kupiłem mieszkanie. Przy Korfantego. Gdyby ktoś powiedział mi, że tak będzie, 10 lat temu, tobym nie uwierzył.

Ruszył pan śladami pradziadka po Śląsku i okolicach?
O tak, odwiedziłem już chyba wszystkie miejsca z nim związane. Raz jeździłem chyba cały tydzień - od Częstochowy po Katowice, gdzie został pochowany i Siemianowice, gdzie się urodził. Kilka dni temu byłem w muzeum w Pszczynie i siedziałem za biurkiem, przy którym kiedyś pracował Wojciech Korfanty. To wszystko niezwykłe doświadczenia.
Jak mieszka się w kraju przodków?
Ludzie są bardzo mili i wolni od amerykańskiego napięcia, karkołomnego pędu do kariery. Tu jest "slow life", życie toczy się swoim torem, powoli, znacznie wolniej niż w Ameryce, Azji czy wielu krajach Europy. Ludzie mają priorytety, są bardziej naturalni niż w wielu miejscach, w których bywałem. Obserwuję Polskę od kilku lat i widzę postęp. Ludzie korzystają z okazji, poprawiają jakość swojego życia. Co jest w Ameryce? Życie jest coraz droższe, Ameryka nie jest już wymarzoną krainą, w której każdy ma równe szanse - regres ekonomiczny wymusił na ludziach gonitwę, pracujemy coraz ciężej za coraz mniej, w dodatku Amerykanie sądzą, że niektóre rzeczy im się po prostu należą i stają się bierni. W Polsce jest jeszcze ten naturalny entuzjazm, którego ubywa Amerykanom. I każdemu, kto mówi, że w Ameryce miałby lepiej niż tutaj, odpowiadam - niekoniecznie, już nie, nie teraz. A takiego zapachu chleba jak tutaj, w piekarni obok mojego mieszkania, nie czułem nigdzie indziej na świecie. Gdy niedawno wróciłem z Katowic do Dallas, powiedziałem mamie, że ostatnimi czasy nawet my zapomnieliśmy, jak powinniśmy żyć. Mówię: "Kiedy ostatnio spotkaliśmy się i wspólnie cieszyliśmy się małymi przyjemnościami, jak wspólny obiad i pogawędka?". To się nazywa śląska lekcja (śmiech).

Co dzisiejsi Korfantowie mają z Wojciecha? Z jakich cech odziedziczonych po nim składa się DNA jego potomków?
Okej, to zabrzmi jak żart - ale z wielu, naprawdę. W szkole ciągle miałem kłopoty. Dlaczego? Bo za dużo gadałem, czasem więcej od nauczycieli. Zdaje się, że problemy w szkole to u nas rodzinna specjalność, zapoczątkowana przez pradziadka. W ogóle zawsze byłem dość gadatliwy i aktywny. Wierzę, że to też nie jest zbieg okoliczności (śmiech). Co jeszcze? Pewność w podejmowaniu decyzji, no i zasady - rodzina, tradycje, przekonania. Wpojono mi, by przykładać do tych rzeczy dużą wagę. W liniach Delta Airlines, w których pracuję, lata 25-tysięczna rzesza ludzi, zajmująca się obsługą na pokładzie. Gdy słyszę od nich: "Michael, chcielibyśmy, żebyś nas reprezentował na spotkaniach z zarządem firmy", zastanawiam się, skąd wzięło się przekonanie, że może się nadam do tego zadania. I lubię wtedy myśleć, że to zasługa pewnego pana kilka pokoleń wstecz. Z drugiej strony, nie napawam się tym - czasem, kiedy dumam o pradziadku, nachodzi mnie taka trochę przygnębiająca refleksja: "Nigdy nie będziesz taki jak on". Nie będę, nie osiągnę tego, co on. Jestem zwykłym człowiekiem, zwykłym z niezwykłą historią.

Czasy się zmieniły. A politykiem nie chciał pan zostać?
Mój wujek Bronek (Bronisław Korfanty, wnuk brata Wojciecha Korfantego) kilka razy mnie namawiał: "Michał, skoro teraz masz mieszkanie w Katowicach, może chciałbyś zająć się ze mną polityką?". No way! "Dzinkuję". To nie dla mnie.

Są jakieś tradycje w amerykańskiej rodzinie Korfantych, które przetrwały od pradziadka?
Babcia zawsze powtarzała, że Boże Narodzenie to nasza najważniejsza tradycja, od pokoleń. Kiedy byłem mały, krzywiłem się na barszcz - be… "to takie… czerwony". A teraz? Uwielbiam. I kompost.
Kompot.
No, kompot. Super. Babcia Gienia w każde święta zabierała mnie do polskiego kościoła w Teksasie. Nie miałem pojęcia, co się tam dzieje, babcia znosiła cierpliwie, kiedy wierciłem się w ławce (śmiech). Ona zawsze roztaczała w rodzinie ogromne ciepło i serdeczność. Zacząłem to naprawdę doceniać, gdy dowiedziałem się, przez co przeszła, jak musiała zostawić w Katowicach dorobek życia i po latach tułaczki zacząć wszystko od nowa w małym mieszkanku w Dallas. Mówiłem już o tym, jak kiedyś pojechałem do niej na kilka dni, żeby od początku opowiedziała mi o wszystkim?

Tak. Włochy, Francja, Anglia, Kanada, Stany…
Okej, więc przede wszystkim zależało mi, żeby zdradziła mi swój sekretny przepis na barszcz. "Babcia, to czerwony", muszę wiedzieć, jak to się robi. A mówiąc poważnie, dodam jeszcze, że babcia opowiadała mi, jak po ucieczce ze Śląska zatrzymała się z dziećmi w jakiejś leśnej chacie na wschodzie Polski. Pewnej nocy do drzwi zapukali radzieccy żołnierze. Cała rodzina miała fałszywe dokumenty, Sowietom coś w nich nie pasowało i chcieli zabrać ich na szczegółową kontrolę, która nie wiadomo, jak mogła się skończyć. Korfantych uratował płacz dzieci - Feliks i Wojciech, czyli mój wujek i ojciec (mieli wtedy po 3 lata) nie mogli się uspokoić, więc żołnierze sami dali sobie spokój. Inna historia - babcia wróciła potem do Katowic, do swojego mieszkania, tylko po to, żeby zabrać jeszcze kilka rzeczy. Sytuacja była niebezpieczna, babcia strasznie się bała - kiedy w Katowicach czekała z dziećmi na pociąg na dworcu, podszedł do niej niemiecki oficer. Ale nie po to, żeby sprawdzić jej papiery, tylko, by pomóc wnieść torby do przedziału. Ciężko wyobrazić sobie to napięcie.

Myśli pan o zostaniu w Katowicach na stałe?
Kto wie. Dobrze się tu czuję. Ale przede mną jeszcze jedno zadanie - z informacji rodzinnych wynika, że jestem ostatnim potomkiem Wojciecha Korfantego, który nosi jego nazwisko. Nie mogę być "idiota", który ten ród zakończy. Wszystko to, co związane jest z moim pradziadkiem tutaj - to całe dziedzictwo i sposób, w jaki się je kultywuje, trochę mnie onieśmiela. Czuję, że to wielka odpowiedzialność. Tu noszenie nazwiska Korfanty jest nie tylko powodem do dumy, ale i pewnym zobowiązaniem. Dawno temu w pracy przekonałem się, jaką siłę oddziaływania dla wielu Polaków ma hasło "Korfanty". Na pokładzie samolotu usłyszałem akcent, który znałem z domu rodzinnego. Zapytałem pasażerki, czy pochodzi z Polski, pokazałem jej swój identyfikator, a ona od razu zaczęła dopytywać mnie, czy jestem z "tych" Korfantych. Była tak wzruszona, że chciała, żebym na kartce napisał jej dedykację. Dla mnie był to wtedy nie mniejszy szok niż dla niej.
Rozmawiał Marcin Zasada


*Kutz: Autonomia okazała się oszustwem. Ślązakom należy się status mniejszości etnicznej [WYWIAD RZEKA]
*TYLKO W DZ: Niesamowite zdjęcia górników i kopalń z XIX w. Maxa Steckla
*Cygańskie wesele w Rudzie Śl. On - 21 lat, ona 16 lat. ZOBACZ ZDJĘCIA Z ZABAWY
*Serial Anna German [STRESZCZENIA ODCINKÓW]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Michael Korfanty: Jestem Wojciechem Korfantym trochę onieśmielony [WYWIAD] - Dziennik Zachodni