Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wkładam skórę, łapię księdza, motor ryczy... Jest bosko!

Jolanta Pierończyk
Jolanta Pierończyk
- Motocykl to coś więcej niż tylko jazda. To wolność - twierdzi ksiądz Michał Macherzyński z Tychów, ksywa Zahir, kiedy zakłada skórę i dosiada harleya. Po raz pierwszy w życiu wsiadła z nim na motor, by zrozumieć, o co w tym hobby chodzi, Jolanta Pierończyk

Motocykle są jak... konie. Jedne i drugie piękne, imponujące, ale trochę groźne. I zarówno jedne, jak i drugie są dziś niepotrzebne. Można się bez nich obyć. I nie byłoby ich, gdyby nie dawały czegoś ważnego w życiu: przyjemności.
- Gdy wsiadasz na motor, nieważny jest cel. Liczy się jedno: jechać. A do samochodu nigdy nie wsiadam, żeby sobie pojeździć. Samochodem jedzie się gdzieś i po coś, nigdy bez celu. Motor to inny rodzaj doświadczenia drogi, inne zapachy, inne spojrzenie na to, co się mija - mówi ks. Michał Macherzyński, proboszcz parafii Matki Bożej Królowej Aniołów w Tychach-Wilkowyjach, który na motorze jeździ od dziewięciu lat.

Wybrał jedną z najbardziej robiących wrażenie marek: Harley-Davidson. Przyznaje, że oglądał różne motory, ale dopiero na widok harleya serce mu mocniej zabiło. Ta marka wyzwala szczególne emocje.

Za każdą marką stoi inny styl jazdy. - Harley to taki trochę amerykański styl. Wyzwolenie. Można się poczuć jak Indianin na prerii, jak kowboj - śmieje się ksiądz.

No to spróbujmy tej harleyowskiej przygody. Sprawdźmy, jak to działa. Umawiamy się z księdzem na przejażdżkę. Nigdy w życiu na żadnym motorze nawet nie siedziałam, a co dopiero jechać, a tu harley, więc ewidentnie skok na głęboką wodę.
- Trzeba mieć zaufanie do kierowcy - mówi ksiądz Michał.

Mam. Słyszałam jego kazanie podczas II Wilkowyjskiego Zlotu Motocyklistów, kiedy mówił o rozwadze, ostrożności, o tym, że choć sam jeździ, to jednak patrząc czasem na niektórych, zastanawia się, czy to jeszcze człowiek, czy już tylko maszyna. Więc chyba takiemu można zaufać.

Zakuta w skórzaną kurtkę i kask, wdrapuję się na tego połyskującego w porannym słońcu harleya.

- Strój jest ważny - mówi ksiądz. - Niektórzy mówią, że to karoseria motocyklisty. Kto beztrosko wsiada na motor w krótkich spodenkach, bo upał, to przy byle upadku zostawia skórę na drodze. A w odpowiednim ubraniu obrażenia mają szansę być mniejsze.

Ruszamy. Jedziemy do Mąko-łowca, jednej z dzielnic Tychów, gdzie czeka na nas inny proboszcz-motocyklista, ks. Dariusz Gadomski. To tylko kilka kilometrów, ale dla mnie najtrudniejszy odcinek wycieczki. Mam wrażenie, że zaraz spadnę z tego motora. Puszczam więc rurki, których ma się trzymać pasażer i łapię księdza za kurtkę. Trzymam się jej kurczowo. Żadnej przyjemności jazdy nie czuję, ale przynajmniej opuściło mnie wrażenie, że zaraz zlecę.

Dojeżdżamy do Mąkołowca. Ksiądz chwali mnie, że ani razu nie stuknęłam go głową w kask, a ja nawet nie wiedziałam, że to się może zdarzyć.

Yamaha księdza Darka już czeka. Razem jedziemy do Bierunia, do parafii, którą prowadzi również proboszcz-motocyklista, ks. Jan Dąbek.

Dojazd z Mąkołowca do głównej drogi w kierunku Bierunia prowadzi uliczkami, które wymuszają wolną jazdę. Strach trochę mija. Zaczynam się rozglądać i widzę, że rzeczywiście jest tak, jak mówił ks. Michał, świat wygląda zupełnie inaczej niż zza kierownicy samochodu. Już nawet nie trzymam się kurczowo księdza, ale - przepisowo - za rurki. I, o dziwo, już się naprawdę nie boję, że spadnę. Ba, zaczyna mi się to nawet podobać. Jest dokładnie tak, jak ksiądz mówił wcześniej. To zupełnie inny kontakt z przyrodą. Jest się po prostu jej częścią. Czuje się wiatr, opór powietrza, zapachy. I to wcale nie są nieprzyjemne zapachy spalin. Może to zostaje gdzieś niżej, a na motorze czuje się zapach przyrody. W Bieruniu dochodzi do mnie przez moment wspaniały zapach jakichś wypieków.

Przy pierwszym korku doświadczam tego, co motocykliści lubią najbardziej, a kierowcy aut mogą tylko pozazdrościć: motor nie ustawia się w kolejce, wykorzystuje każdą wolną przestrzeń, by posunąć się do przodu. Yamaha księdza Darka jest węższa, lepiej sobie radzi przy takiej przepychance. Harley czasem musi poczekać na więcej miejsca. Ale jest fajnie. Jedyny minus to drogi. Pasażer motocykla odczuwa każdą dziurę, każdą nierówność. Jednak zaczynam rozumieć ten motocyklowy szał, tę miłość do motorów.

- Motor to relaks, rozluźnienie. Wszystkimi zmysłami się wtedy poznaje świat - mówi ks. Jan Dąbek, od trzech lat właściciel motocykla marki Suzuki V-Strom.

Prawo jazdy na motor zrobił w roku 1968, ale jego kontakty z tym pojazdem ograniczały się do przypadkowych przejażdżek pożyczonymi motocyklami. - Czułem jednak, że czegoś mi brakuje - wyznaje.

Pierwsza wyprawa własnym motocyklem skończyła się… wypadkiem. Niegroźnym wprawdzie, ale była to dla księdza lekcja pokory względem własnych umiejętności oraz respektu dla motocykla. Umiejętności postanowił podszkolić na specjalnym kursie. I od razu poczuł się pewniej. W ciągu trzech lat zrobił ponad 14 tys. km. Był m.in. dwa razy na zlocie motocyklistów na Górze Świętej Anny, z grupą parafian.

- Dłuższe wyprawy lepiej odbywać w grupie - mówią zgodnie księża-motocykliści. - Choćby dlatego, że motor nie ma zapasowego koła. Zresztą wymontowanie koła w motocyklu to nie to, co w samochodzie. To bardziej skomplikowana sprawa. Bez wizyty w warsztacie się nie obejdzie.

Na szczęście, nawet jak się jedzie samemu, to w razie potrzeby zawsze można liczyć na każdego innego motocyklistę. - Nie ma tak, żeby się nie zatrzymał i nie pomógł w potrzebie - twierdzą księża-motocykliści.

A ta potrzeba czasem wynika po prostu z braku benzyny. - Mnie paliwa zabrakło trzy razy - przyznaje się ksiądz Michał. - Na szczęście, za każdym razem miałem z górki. Na zgaszonym silniku udało się dojechać.

Motocykl, jak twierdzą, zbliża do ludzi. Otwiera na nowe kontakty, ale i utrwala te, które się zdobyło.
- Motocykliści to taka wspólnota - twierdzi ksiądz Jan.

- Chciałbym jak najdłużej móc jeździć w takim fajnym towarzystwie, jakie mam, cieszyć się grupą. W takim towarzystwie nie ma znaczenia, gdzie pojedziemy, ważne, żeby być razem - mówi ksiądz Michał, który najchętniej jeździ w Bory Tucholskie. W tym roku jednak wybiera się do Rzymu. W czerwcu, na obchody 110. urodzin firmy Harley-Davidson. W obie strony to będzie niecałe 3000 km. Celem każdego członka harleyowego klubu Chapter Poland, do którego ksiądz należy, jest zrobienie w sezonie 10 tys. km, nagrodą jest bowiem komplet opon.

Oznaką przynależności księdza do tego elitarnego klubu jest skórzana kamizelka z napisem "Chapter Poland" na plecach. Z przodu, po prawej stronie ma m.in. napis "Priest", czyli "ksiądz". Po drugiej są znaczki Wilko-wyjskich Zlotów Motocyklowych, które do tej pory były trzy.

Organizuje je właśnie ks. Macherzyński na rozpoczęcie sezonu motocyklowego. Motocykliści zbierają się w Mąkołowcu, u ks. Dariusza Gadomskiego, a potem wszyscy przyjeżdżają do Wilkowyj. Rok temu było 200 maszyn, w tym roku 300. Ziemia się trzęsła od tej parady.

Kto miałby wątpliwości, czy ks. Michał Macherzyński to na pewno "priest", tu może się przekonać, że tak jest naprawdę. Ten wspaniale prezentujący się harleyowiec tutaj, w swojej parafii, zakłada liturgiczne szaty i w towarzystwie czterech innych księży-motocyklistów odprawia mszę dla takich jak oni miłośników motorów. Jedyny ślad harleyowca na mszy to… kask, z którym podchodzi do ołtarza. Podobnie zresztą jak inni księża. Cała piątka koncelebrująca tę specjalną mszę wchodzi właśnie z kaskiem w ręku, a potem kładzie go na stopniu ołtarza. Atmosfera dość luźna. Każde słowo odpowiednio dobrane. Specjalna modlitwa za tych motocyklistów, których już nie ma. - Prosimy o ostrożność. Martwi nas śmierć każdego motocyklisty. Taka jest nasza wrażliwość - powiedział na tej mszy ks. Dariusz Gadomski.

Rok temu każdy motocyklista wyszedł z tej mszy z karteczką, na której była modlitwa i 10 przykazań motocyklisty. W modlitwie była m.in. prośba do Stwórcy: "Pohamuj moją pokusę nadmiernej szybkości". Całość kończyła się słowami: "Szerokości. Lewa do góry. Amen". A przykazania? Nie będziesz egoistą na drodze. Nie będziesz ostry w słowach, czynach i gestach wobec innych ludzi. Szanuj pieszych. Nie zabijaj - bądź trzeźwy. Nie bądź brawurowy…

Po mszy jest zawsze święcenie motorów i biesiada w ogrodach farskich. Ks. Michał zdejmuje wtedy liturgiczne szaty i znów jest… Zahirem. Taka jest jego ksywka, zresztą wypisana na kamizelce. I na tablicy rejestracyjnej. Zahir to arabskie słowo zakorzenione w tradycji islamskiej. Jest określeniem czegoś lub kogoś widocznego, niemogącego ujść uwagi. Według Wikipedii uchodzi to za oznakę świętości bądź szaleństwa. - Dla mnie w tym słowie zawiera się przede wszystkim pasja, przygoda, poszukiwanie nowych, pozytywnych doświadczeń - mówi ksiądz.


*Najpiękniejszy Rynek w woj. śląskim jest w... ZOBACZ I ZAGŁOSUJ
*Majówka 2013: Zobacz, jak spędzić wolne dni. DOPISZ SWOJĄ PROPOZYCJĘ
*Matura 2013: Jak przygotować się do matury, jakich pytań się spodziewać, jak znaleźć dobrego korepetytora? ZOBACZ
*Serial Anna German [STRESZCZENIA ODCINKÓW]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!