Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bronisław Cieślak: "07 zgłoś się" to film, w którym mamy zapis obyczajów i portret PRL

Bronisław Cieślak
Bronisław Cieślak
Bronisław Cieślak FOT. ANDRZEJ BANAS / GAZETA KRAKOWSKA POLSKAPRESSE
- W filmie mieliśmy jeden z pierwszych modeli Poloneza. Ludzie chcieli go pomacać. Cmokali, głaskali, bo to był szczyt techniki. Ale czy ja jestem idiotą, żeby mówić, że to był świetny samochód - mówi Bronisław Cieślak w rozmowie z Anitą Czupryn.

Jak się Pan czuje z tym, że stał się ikoną PRL?
Śmiesznie.

Śmieszy Pana tęsknota za serialem z czasów PRL?
Wbrew pozorom ta tęsknota nie oznacza żadnego politycznego kontekstu. Pewnie są ludzie, którzy by chętnie do tych czasów wrócili. Do polityki powszechnego niedoboru wszystkiego i dziwacznej ustrojowej sytuacji, niezbyt normalnej, chociaż w miarę bezpiecznej socjalnie, z wczasami, brakiem obawy o pracę. Ale ci ludzie są w liczbie niewielkiej i niedecydującej. Cała reszta tęskni za młodością.

Co w Panu najgłębiej siedzi z tamtych lat: wspomnienie, gadżet?
Nie da się tak prosto odpowiedzieć, że na przykład radio Szarotka albo piosenka Paula Anki "Diana". Albo że wczasy w Bułgarii. PRL nie da się podzielić i nie można mówić wyłącznie o jego pozytywnych aspektach albo wyłącznie o tym, że UB gonił ludzi. Było i tak, i tak. Śpiewam sobie czasem stary refren: "Było nam ze sobą tak, trochę dobrze, trochę źle", gdy mnie pytają o werdykt dotyczący różnych spraw. Nic w życiu nie jest całkiem czerwone, całkiem czarne, całkiem kolorowe albo całkiem szare. To wszystko jest wymieszane. Tak jak nie ma ludzi jednoznacznie pozytywnych, świętości, tak też nie ma ludzi, których natychmiast trzeba spalić na stosie. Wszystko jest szarobure, kolorowe, różne, bo na tym, w moim przekonaniu, polega uroda świata. Z PRL kojarzą mi się najróżniejsze rzeczy, jedne przyjemne, a drugie odwrotnie - nieprzyjemne. Kiedy nie można było w sklepie kupić sera, to trudno, żeby ktoś za tym tęsknił. Natomiast nie musiał troszczyć się o swoją emeryturę, jak dziś. Dziś czytam w gazetach, że wszyscy się nagle straszliwie trzęsą, co z tym OFE, co to państwo nam na starość funduje. Diabli wiedzą co, bo towaru jest w sklepach mnóstwo, co nie powoduje, że wszyscy są szczęśliwi. Średnio szczęśliwi są ci, co mają na to pieniądze. W PRL towaru w sklepach nie było, za to były nic nie warte pieniądze. Teraz towar w sklepach jest, ale nie wszyscy mają za co go kupić. Kiedyś byliśmy zniewoleni, więc wszyscy marzyli o wolności. A dziś mój sąsiad na wsi mówi: "Panie, gówno mi z tej wolności i z tego, że mam paszport w kieszeni, kiedy nie mam pieniędzy, żeby na chrzciny chrześniaka pojechać do sąsiedniej wioski. Co mi z tego, że mogę jechać za granicę, jak i tak nie jadę, bo mnie na to nie stać".

Pan tęskni za czymś konkretnym, czego już w tej wolnej Polsce nie ma?
"Tęsknię" to chyba niedobre słowo. Raczej sympatycznie myślę, z przyjemnością wspominam. Moich młodych kolegów, których twarze dzisiaj inaczej wyglądają. Naszą sprawność w wodzie, gdy we dwójkę z kolegą graliśmy mecz przeciwko 20 i wygraliśmy. Ci, którzy dziś oglądają "07", oglądają nie dlatego, że w PRL był ustrój socjalistycznej demokracji, ale dlatego, że kojarzą, jak wtedy pachniał las, jak pachniała dziewczyna.

I jak smakowała oranżada?
W Krakowie mówiło się na nią "krachla". Ale widzę, że pani jednak zmierza do tego, żebym powiedział, że strasznie kochałem radio Szarotka albo małego fiata. Guzik prawda. Z małym fiatem mam sentymentalne wspomnienia, objechałem z bagażnikiem na dachu całe Bałkany. Ale to nie dlatego za tym tęsknię czy marzę, że to był świetny samochód. To było auto do bani. Tylko że używany był w sytuacjach, kiedy to było pierwsze, dostępne, wyczekane, trzeba było o to zabiegać. Kiedy dostałem asygnatę, o którą musiałem długo zabiegać na FSO 1500, tzw. polskiego fiata, i dzięki kumoterskim kontaktom pozwolono mi go odebrać w fabryce, czyli na Żeraniu, i po parogodzinnych procedurach w końcu wyjechałem tym autem do Krakowa, to prawdą jest, że żadnym autem, które miałem później - ani astrą, ani vectrą, ani insignią - jazda nie sprawiała mi tak niesłychanej radości jak tym fiatem. Czy to znaczy, że to było dobre auto? Nie, tylko życie jest względne. Kiedy policja wycofywała polonezy ze służby, to wtedy ten samochód nazwano Borewicz. Prawdą jest, że w filmie mieliśmy jeden z pierwszych modeli i ludzie chcieli go pomacać, cmokali, głaskali, bo to był szczyt techniki. Ale czy ja jestem takim idiotą, by mówić, że polonez to był świetny samochód? Znam opowieści ludzi i wierzę im, że jak byli głodni, to najbardziej smakowała im pajda suchego chleba, bez szynki. Kazimierz Kutz opowiadał, że kiedy zakochał się w dziewczynie, to na tym jego Śląsku, na tych zapylonych hałdach przeżywał coś, czego później nigdy nie przeżył. Tak działa ludzka pamięć.
Porucznik Borewicz był typowym człowiekiem PRL?
Przeciwnie, by całkowicie na przekór ówczesnym zamówieniom. Gdy mi ktoś dziś mówi, że myśmy obsługiwali polityczne zamówienie, to mam prawo sądzić, że taka osoba niczego nie rozumie. Jeśli porówna pani kapitana Żbika z Borewiczem, to zobaczy, że to przeciwieństwa. Pożądanym propagandowo modelem, z którego Krzysztof Szmagier (reżyser "07 zgłoś się") trząsł się ze śmiechu, był ludowy milicjant, niesłychanie empatyczny, regulaminowy, staruszki czule i troskliwie przeprowadzał przez jezdnię, często chodził na spotkania z młodzieżą do szkół podstawowych i z troską wprowadzał dzieci w arkana ruchu drogowego, mówiąc, żeby przechodziły tylko na zielonym. Borewicz był pod prąd temu propagandowemu stereotypowi. Dowód najprostszy na to jest taki, że ZSRR nigdy nie kupił i nie wyświetlił żadnego z odcinków "07 zgłoś się". Kupiła za to Bułgaria. To był kraj, w którym ludzie, jak się już ośmielili mówić szczerze, to mieli kaca, bo uważano ich za najwierniejszego stronnika Wielkiego Brata. Ale Bułgarzy kupili kilka odcinków naszego serialu i wyświetlali je w kinie nocnym jako wcielenie zachodniej kultury. Ludzie oglądali to z dreszczem, a gdy przyjechaliśmy z Krzysztofem Szmagierem do Sofii, to wypinając pierś, tłumaczyli nam: Proszę bardzo, mówicie, że jesteśmy wiernopoddańczy Moskwie, a tymczasem radziecka telewizja nie kupiła "07", a myśmy się ośmielili. Czy to nie dowód, że jesteśmy bardzo dzielni?

Borewicz był bystry, sprytny, elokwentny, mówił po angielsku, bywał na Zachodzie. Byli tacy milicjanci w PRL?
Gdyby takich nie było, ten serial nie zaistniałby na ekranie. Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli cenzura, połowę scen, które w tym serialu są, by wyrzucił. Na kolaudacji filmu pani cenzorka zażądała wyrzucenia sceny, w której drogowy milicjant mówi do bohatera jadącego cywilnym samochodem: "Gdzie się tak śpieszysz, baranie!". Urzędniczka cenzury powiedziała stanowcze "nie". Na to z ostatniego rzędu wstał pewien pan wytwornie ubrany w elegancką, tweedową marynarkę i powiedział: "Dlaczego pani chce to wyrzucić? Ja jestem pułkownikiem komendy milicji na Puławskiej i konsultantem tego filmu. Dwa tygodnie temu miałem znacznie gorsze zdarzenie, bo usłyszałem nie baranie, ale »ch... złamany«". Cenzorka przysiadła na tyłku i ta scena na odpowiedzialność tego pułkownika w filmie została. Albo scena, w której pewien dyrektor mówi do Borewicza: "Jak wy mnie traktujecie? Ja jestem członkiem partii". Borewicz odpowiada na to: "Znam poważniejsze błędy, więc ten też darujmy". To dziś jest mało śmieszne, a wtedy było niezwykle odważne i zapewniam panią, że gdyby nie bystrość i inteligencja paru ludzi w resorcie uważanym dziś za resort ucisku i ciemiężenia narodu, to by tych scen w filmie nie było. Jeśli się komuś milicja kojarzy wyłącznie z biciem pałkami, z tymi chłopakami ze wsi stojącymi na ulicach i goniącymi Solidarność, to nic nie rozumie z tego okresu. Jeśli więc pyta mnie pani, czy byli tacy Borewicze, odpowiadam - jak najbardziej.

W postaci porucznika Borewicza zawarta jest cała PRL-owska schizofrenia. Był niewierzący, ale ochrzczony. Rozwiedziony, ale wziął ślub kościelny. Mieszkał w PRL, ale jeździł do Londynu.
To Lech Wałęsa powiedział, że Polacy byli jak rzodkiewka: na górze czerwoni, a w środku biali. Znam takich porównań więcej. Oczywiście, że to był kraj, w którym te imponderabilia ustrojowe, te pryncypia, te sztandary były, ale traktowano je z machnięciem ręki. Natomiast nikt, a już pod koniec PRL naprawdę nikt w te pryncypia nie wierzył. To był rodzaj samo oszukiwania się. Ludzie potrafią wymyślić sobie i takie metody oswojenia rzeczywistości. Nigdy nie słyszałem większej liczby dowcipów o komunistach niż te, jakie opowiadali mi członkowie partii. Podobnie jak podczas kręcenia ostatniego sezonu "07", kiedy codziennie rano przyjeżdżał na Chełmską radiowóz z dwoma policjantami, którzy obstawiali plan. Jedli z nami śniadanie i opowiadali nam kolejne dowcipy o milicjantach. Znam ich do dziś co najmniej setkę. "Ilu milicjantów chodzi w patrolu? Trzech. Jeden umie pisać, drugi umie czytać, a trzeci pilnuje tych intelektualistów". Na zakończenie planu ten nasz dowcipny milicjant spytał: "Wiecie, dlaczego milicjanci śpią na brzuchu? Żeby ci, co opowiadają te dowcipy, mogli ich w dupę pocałować". Taka była konkluzja. Skądinąd wiem, że są księża, którzy opowiadają autoironiczne dowcipy o swoim duchowym stanie.

A ja znam Żydów, którzy opowiadają najlepsze kawały o Żydach. Ale wróćmy jeszcze do Borewicza. Był modnie ubrany, nosił amerykańską kurtkę wojskową, używał kosmetyków Old Spice. To było w tamtych czasach dotkniecie Zachodu?
Czasem przypomina mi się serial "Telefon 110" produkcji NRD. To był wzorzec socjalistycznego kryminału. Tam milicjanci byli nienagannie ubrani, zaprasowani. Myśmy ten "Telefon 110" i inne filmy demoludowe nazywali kinem białych telefonów. "07" powstawało na przekór. Tak jak Borewicz nosili się wtedy adorowani przez kobitki, lubiani, modni panowie. Chodziło o to, żeby ten Borewicz nie wyglądał jak ciemięga, ofiara socjalistycznego milicjanta, co to przeprowadza poczciwe staruszki przez jezdnię i cały jest sercem do ludzi. Ale niektóre sweterki Borewicza dziś śmieszą, tak, są obciachowe. Ale takie były wtedy sznyt, szpan i styl.
Tych amerykańskich odniesień w filmie było więcej. Prostytutki na porucznika Borewicza wołały Colombo, a on w swoim gabinecie miał na ścianie plakat Kojaka.
Prostytutki go lubiły, to prawda. Jednej nawet pomagał. Starałem się za wszelką cenę, żeby to nie była postać pozytywna w znaczeniu modelowa, wzorcowa, z plakatu. W filmie są gorsze rzeczy. W jednej sytuacji, prosząc zatrzymanego faceta o dowód osobisty, Borewicz wyciąga mu szybkim ruchem kopertę z portfela. Brutalnym ruchem. Ten zszokowany woła: "Ma pan na to pozwolenie?". Borewicz odpowiada: "Jakie pozwolenie? Sam mi pan to dał do przeczytania". Być może to było w amerykańskim stylu. Ale to była najdalej idąca scena pokazująca nieregulaminowość tego faceta. Pomijam już żarty Borewicza, który na słowa swojego zwierzchnika, majora: "Nie ma tu orłów, wychodzimy drzwiami", błyskawicznie ripostuje: "A pan major też drzwiami?".

Mnie najbardziej podobała się jego wypowiedź: "Funkcjonariusz milicji? Na wódkę? W biały dzień? Z największą przyjemnością!".
Właśnie. A producenci mówili, że taki numer nie przejdzie. Polak jest przewrotnym człowiekiem i trzeba było mieć tego świadomość. Jeśli bohatera cechuje wdzięk szelmowski, łajdacki, to tym lepiej. Staraliśmy się wyposażyć tego faceta w cechy, które ludzie by lubili, nie dlatego że on jest geniuszem kryminalnym, ale że jest sympatycznym facetem.
Mówiąc o PRL, często powołujemy się na filmy Barei. Powstało nawet sformułowanie "bareizmy" odnoszące się do absurdów tamtej rzeczywistości. Jakich absurdów PRL Pan doświadczył podczas kręcenia filmu?
Absurdalne sytuacje były na porządku dziennym. Sprzęt i technika były przaśne. Taśma filmowa, jako produkt dewizowy, była bardzo droga. Każdy film wtedy realizowany miał przyznawany limit taśmy. To powodowało skomplikowane i trudne sytuacje, kazano oszczędzać taśmę, nie można sobie było pozwolić na określoną liczbę dubli. Samochody w filmie raz jeździły, raz nie jeździły, a pan Ziutek zapił. Dziś nikt już na planie nie pije alkoholu. A kiedy Marek Piwowski pojechał kręcić "Rejs", to z Zespołów Filmowych wybrała się delegacja, żeby sprawdzić, co on robi. I nie mogli ich znaleźć na tym statku na Wiśle, gdzie było tak wesoło. (śmiech)

Międzywojenną Polskę zrehabilitowały takie filmy jak "Halo szpicbródka", "Vabank" czy "Lata dwudzieste, lata trzydzieste". Myśli Pan, że film "07 zgłoś się" rehabilituje PRL?
Nie. Wciąż próbuję zrozumieć, dlaczego ludzie młodzi oglądają ten serial, za każdym razem od nowa. Dostaję mnóstwo bardzo sympatycznych słów od nich, a przecież nie mogą pamiętać tamtych czasów. Zastanawiałem się więc, na czym ta popularność polega. Zrozumiałem, kiedy uświadomiłem sobie, dlaczego namiętnie oglądałem te kiczowate, artystycznie żenująco złe w większości wypadków filmy w Starym Kinie. Przecież ja w przedwojennej Polsce nie żyłem. Natomiast żyli w niej moi rodzice. Oglądałem je po to, żeby zobaczyć, jak wyglądała przedwojenna Warszawa. Jak się panie czesały, jakie miały suknie na sobie, jak śmiesznie mówiły, z tym lwowsko-wileńskim zaśpiewem. Film "Pani minister tańczy" to głupkowata komedia. Na czym więc polega ten sentyment, z jakim tego typu filmy oglądamy? Przecież nie na artystycznej doskonałości tych filmów. Tylko na tym, że w nich zakodowana jest, jak w genach człowieka, jakaś nasza przeszłość, powszechna, narodowa, nie polityczna. Filmy Barei są przewrotne, złośliwostki nagromadzone z surrealizmu tamtych czasów. Ale już zwolennicy jego filmów nie zadają sobie prostego trudu, żeby się zastanowić, w jakich one czasach powstawały? Otóż były kręcone w kraju, w którym wszechwładnie i monopolistycznie rządziła PZPR i każdy film musiał zatwierdzić jakiś palant w PZPR. I to robił. I to w tamtym czasie powstawały te filmy. Dziwne, prawda?

Mnie nie dziwi, że dziś do łask wracają "Czterej pancerni", Kapitan Kloss, Kapitan Żbik. A na stacjach paliw widzę serię książeczek "O7 zgłoś się" z Pańskim zdjęciem na okładkach.
Być może u młodych ludzi ta popularność wynika właśnie z ciekawości, jak ta Polska wtedy wyglądała.

Młodzi ludzie w tym przaśnym PRL mogą jeszcze odkryć nowy ląd?
Myślę, że jeśli ktoś skażony polityką i propagandą uważa, że PRL to było takie państwo, w którym po ulicach bez przerwy jeździły kibitki i wywoziły ludzi na Sybir, wszyscy się wszystkiego bali, było ponuro, nikt nie był wesoły, nie śpiewał na głos, to widzi tylko jakiś przerażający widmowy horror. Jak to więc było możliwe, że w tamtych czasach Piwnica pod Baranami tak fantastycznie, niespotykanie, tak wesoło bawiła się w Zamku na Pieskowej Skale? Nie chcę powiedzieć, że było słodko, ale jako żywo, nie było żadnego horroru. Być może część ludzi z młodego pokolenia chce na własne oczy zweryfikować pogląd, jak wyglądała dewizowa prostytutka, ile był wart dolar, jaka była moda. Mam świadomość, że jeśli chodzi o "07", to nie kręciliśmy oscarowych cudów. To był prosty komercyjny serialik telewizyjny, nic nadzwyczajnego, ale jeśli i dziś budzi on sympatię, to prawdopodobnie dlatego, że to był film, w którym mamy swoisty zapis obyczajów i portret czasów PRL. Tak jak w przedwojennych, choć źle granych, z manierą filmach, które oglądam z przyjemnością, bo jest w nich zapisana epoka, miniony czas. Ludzie są ciekawi, jak było, są ciekawi przeszłości. To nasza naturalna cecha.
Ma Pan swój ulubiony cytat z filmu "07 zgłoś się"?
Pamiętam te dialogi nieźle. Jest w nich trochę cynizmu, pewnie propagandy trochę też by się znalazło. Pewna przenikliwie oglądająca ten serial kobieta zadzwoniła raz do Szmagiera i zapytała: "Dlaczego jest pan taki mizoginiczny?". Szmagier zwrócił się do mnie: "Ty, o czym ona mówi?". Odpowiedziałem: "Ona jest bystra. Złapała cię, cwaniaczku. Nie lubisz kobiet". Strasznie był zaskoczony. Ale dlaczego Borewicz jest playboyem, podrywaczem? Dlatego że go kobiety rzucają, nie chcą. To nie on je, ale one jego zostawiają. To było perfidne, bo chodziło o to, aby w następnym odcinku miał nową narzeczoną. (śmiech) Żona też go rzuciła, "z autobusem Arabów przespała się". W kontekście tej żony, która się pojawia w filmie, jest scena, w której Borewicz siedzi w pokoju z kolegą Zubkiem i z miną - jak na takiego twardziela - sentymentalną recytuje tekst piosenki, jaką śpiewali Maryla Rodowicz i Marek Grechuta, ze słowami: "W czerwonym żarze rzewnych żądz płoniemy jak pochodnia i opadamy gdzieś na dno cichutko i pogodnie". Borewicz recytuje refren: "Ole, ole, niech żyją młode żądze, ole, ole, dopóki są pieniądze". Gorzko wraca do tego słowa - pieniądze. Jest proroczy, bo zapowiada kapitalistyczny świat, który teraz mamy w pełnej krasie i w którym wszystkie inne wartości zastępuje kasa. To jest mój ulubiony cytat z tego serialu.

Zdarza się, że zwracają się do Pana "poruczniku Borewicz"?
W żartach oczywiście zdarza się. Czasem pytają mnie, czy ludzie prosili mnie, abym rozwiązywał im realne kryminalne zagadki. Był taki moment. Raz jedna pani kierowniczka domu wczasowego, gdzie przyjechaliśmy ze Szmagierem na spotkanie, powitała nas na schodach w gronie kuracjuszy, uśmiechnęła się szeroko i powiedziała: "Miło, że pan przyjechał, bo wczoraj jednej z naszych kuracjuszek ukradziono torebkę". (śmiech)

Po latach wrócił Pan do telewizji z serialem o detektywie Bronisławie Malanowskim. Jest coś wspólnego między Borewiczem a Malanowskim? W końcu młodość przeżyli w PRL.
Łączy ich ta sama gęba. (śmiech) Ja nie miałbym nic przeciwko temu, żeby tamta mitologia z "07 zgłoś się" nałożyła się na ten serial, mimo że nazwisko inne. Ale twarz ta sama, choć postarzona metryką, wiekiem, biegiem czasu. Gdyby ktoś chciał sobie dośpiewać taką legendę, że to jest ten sam facet, który z racji wieku jest pewnie teraz na emeryturze, ale zdrowie mu dopisuje, więc wykorzystując swoje kompetencje oraz znajomości, założył sobie prywatną firmę detektywistyczną i dorabia do emerytury, to ja nie mam nic przeciwko temu. Osobną jest rozmowa o tamtej i dzisiejszej telewizji. Tu prostych porównań się pani nie doszuka. Przez kilkanaście lat, w pięciu ratach nakręciłem 21 odcinków seriali "07 zgłoś się". Przez ostatnie 4 lata nakręciłem pewnie z 550 odcinków detektywa Malanowskiego. Przy dzisiejszych standardach ma to być anegdotka kryminalna opowiedziana szybko i prosto. Kropka, no comment.

Rozmawiała Anita Czupryn

Nie wiesz, co obejrzeć wieczorem w telewizji? Sprawdź aktualny program tv!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Bronisław Cieślak: "07 zgłoś się" to film, w którym mamy zapis obyczajów i portret PRL - Portal i.pl