18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ogromnie zapracowani prezydenci ze Śląska

Michał Smolorz
Nie wszyscy jednak harują. Latem i zimą burmistrz Żywca Antoni Szlagor znajduje czas na spacery z pieskiem
Nie wszyscy jednak harują. Latem i zimą burmistrz Żywca Antoni Szlagor znajduje czas na spacery z pieskiem fot. Lucjusz Cykarski/ arc
Wzorowy prezydent powinien wydać dyspozycje, rozliczyć ludzi z wykonania zadań i resztę dnia poświęcić na czytanie gazet. Władcy miast są jednak zajęci od świtu do nocy, bo źle organizują swój czas pracy.

Ulubionym składnikiem autopromocji prezydentów śląskich miast jest wyliczanie, ile godzin dziennie pracują: szesnaście, siedemnaście, osiemnaście... Albo jeszcze dłużej, nie wspominając o sobotach i niedzielach, które oczywiście też spędzają w pracy. Prawdziwi męczennicy służby publicznej.
Prezydent Zabrza, Małgorzata Mańka-Szulik, pytana, dlaczego zażądała dla siebie 1500 złotych podwyżki, natychmiast wyliczyła, że pracuje tyle godzin w tygodniu, że w przeliczeniu zarabia mniej niż sprzątaczka.

Nie ma wywiadu dziennikarskiego, w którym prezydent Katowic, Piotr Uszok, nie informowałby, że w swoim biurze jest grubo przed świtem, a wychodzi głęboką nocą. Kiedy o godzinie 19.00 przyszedł na urodzinowy benefis dyrektora teatru Korez, Mirosława Neinerta (z którym jest serdecznie zaprzyjaźniony), wręczył mu kwiaty i też błyskawicznie wyszedł, gdyż, rzecz jasna, "czekają go pilne i ważne obowiązki służbowe".

Nawet prezydent Bielska-Białej, Jacek Krywult, w okolicznościowym interview w "Polsce Dzienniku Zachodnim" z okazji wygrania plebiscytu na najskuteczniejszego samorządowca 2008 roku w województwie śląskim, nie omieszkał poinformować, ile czasu spędza w urzędzie kosztem prywatnego życia.

Paradoks polega na tym, że to, co nasi samorządowcy uznają za swoją wielką zasługę, jest dla nich... kompromitujące. Prezydent miasta, spędzający w swoim biurze większość doby, daje jaskrawy dowód, że nie potrafi dobrze zorganizować pracy swojego urzędu, nie umie zatrudnić fachowych współpracowników, uznaje się za niezastąpionego. Ergo: nie nadaje się na swój urząd. Jest kilka przyczyn takiego stanu rzeczy.

Mit troskliwego gospodarza

Pierwsza przyczyna, to kwestie czysto wizerunkowe. Na Śląsku ciągle żyje kult urzędnika-gospodarza, który (wzorem XIX-wiecznego ekonoma na folwarku) osobiście dopilnowuje wszystkiego, cały poświęca się swojemu posłaniu, haruje od świtu do nocy.

Pierwszy wojewoda śląski, Józef Rymer (1882-1922), przeszedł do miejscowej legendy, gdyż podobno... umarł z przepracowania. Dlatego - choć swój urząd pełnił ledwie kilka miesięcy - do dziś jest podawany za wzór lokalnego polityka. W rzeczywistości umarł na udar mózgu, a diagnozy o śmierci z przepracowania nie potwierdził żaden oficjalny dokument, ale mit żyje własnym życiem.
Podobnie jest z legendą generała-wojewody Jerzego Ziętka: przychodził do urzędu o piątej rano, by o szóstej być już na budowach, gdzie doglądał wykopów, wylewania fundamentów i układania cegieł, grożąc kryką opieszałym majstrom. A nocą, gdy urząd zamierał, w gabinecie wojewody jeszcze długo świeciło się światło. Nie ma biografii Ziętka, w której ta kwestia nie byłaby podniesiona.

Nierzadkie jest autentyczne wewnętrzne przekonanie urzędnika, że sam wszystko wie i potrafi najlepiej, a nikt inny nie umie i nie może mu dorównać. Na to nakłada się nieufność, że współpracownicy tylko czekają, aby szefowi podłożyć świnię, zaś wygłodniali zastępcy szukają okazji, by pryncypała wygryźć i zająć jego miejsce. Trzeba więc osobiście nad wszystkim czuwać i trzymać rękę na pulsie.

Druga strona urzędniczego medalu

Katowicki magistrat jest z pewnością klinicznym przykładem takiej patologii. Do regionalnej anegdoty przeszły opowieści o tym, jak to prezydent Uszok osobiście zatwierdza kształt każdego klosza do ulicznej latarni i listę wykonawców na dzielnicowy festyn. Gdy urlopuje się lub choruje, wówczas urząd zamiera, nikt nie podejmuje żadnych decyzji, a nawet nie wypowiada się publicznie. Nie sposób zaprzeczyć, że urzędy cierpią na brak kwalifikowanych kadr. Wiceprezydentami, wicestarostami i wicemarszałkami zostają desygnowani przez lokalne komórki partyjne "koalicjanci". Rzadko zdarza się kwalifikowany menadżer i wizjoner, przeważają nieudacznicy, dla których urzędowa synekura jest jedyną racją bytu. Na niższe funkcje urzędnicze od lat trwa negatywna selekcja. Niewysoka płaca, ale za to stała i niezagrożona koniunkturą praca, a przy tym poczucie władzy nad tłumem "petentów" - to wymarzona przechowalnia dla małych ludzi o niskich kwalifikacjach, którzy nigdy nie sprawdziliby się na prawdziwym rynku pracy.

Jest wreszcie w tym osobistym kontrolowaniu wszystkiego "drugie dno". Miejskie urzędy są największym dystrybutorem publicznych pieniędzy, a zlecenia na roboty publiczne ciągle uchodzą za najbardziej intratne dla firm oferujących roboty budowlane, instalacyjne czy drogowe. To jest wielki rynek, wart kilkuset milionów złotych rocznie na jedno miasto. Choć obrósł on systemem formalnych zabezpieczeń, to starzy wyjadacze dobrze wiedzą, że nie ma takiego ograniczenia, którego nie można obejść.

Sztuka organizacji pracy

Nie bez powodu w miastach od lat przetargi wygrywają stale ci sami kontrahenci. I nie chodzi o pospolitą korupcję, choć i taka się zdarza, o czym potem czytamy w kronikach kryminalnych. Groźniejsze są legalne z pozoru mechanizmy - najczęściej to właśnie ci "kontrahenci" uczestniczą potem w mniej lub bardziej zawoalowanym finansowaniu kolejnych kampanii wyborczych. Są gwarantami utrzymania władzy, dlatego tych operacji w urzędzie nie można ani na chwilę spuścić z oka.

Obiektywnie nie ma żadnych powodów, aby prezydent miasta pracował od świtu do nocy, zarywając jeszcze weekendy. Wydawanie decyzji administracyjnych można bowiem powierzyć dowolnemu pracownikowi w urzędzie - wystarczy do tego zwykłe upoważnienie. A i tak nasze urzędy mają niezwykle rozbudowaną, iście bizantyjską strukturę pionową: nad referendarzami są kierownicy referatów, nad nimi naczelnicy wydziałów, wyżej są "resortowi" wiceprezydenci, a zdarzają się szczeble pośrednie - przeróżni "główni specjaliści".

Jest mnóstwo ludzi, którzy mogą i powinni profesjonalnie zarządzać wszystkimi dziedzinami życia miasta. Nawet do sytuacji kryzysowych powołane są specjalnie służby z odpowiednimi kompetencjami.

Auf Wiedersehen, panie prezydencie

Nie ma żadnej realnej konieczności (poza czystym PR-em), aby prezydent pojawiał się na przykład w miejscach pożarów czy katastrof budowlanych, zwykle zresztą tam przeszkadza. Oto "troskliwy ojciec miasta" spieszy na miejsce nieszczęścia, wchodzi ze swoją świtą i w świetle lamp pozuje do kamer i aparatów. A strażaków, ratowników i medyków szlag trafia.

Idealny, wzorowy prezydent powinien pojawiać się w biurze w godzinach urzędowania, wydać dyspozycje swoim współpracownikom, rozliczyć ich z wykonania wcześniejszych poleceń i resztę dnia poświęcić na czytanie gazet, przyjmowanie gości i wymyślanie wizji swojego miasta na najbliższe pięćdziesiąt lat. Raz w miesiącu przypada sesja Rady Miasta, która też odbywa się w godzinach urzędowania. Na to spokojnie wystarcza 40 godzin tygodniowo.

Byłem kiedyś dziennikarskim świadkiem ciekawej sceny. Rzecz działa się w eleganckiej restauracji, salka biznesowa, trwa spotkanie przedstawicieli renomowanej austriackiej firmy i prezydenta miasta - w perspektywie jest obustronnie cenna współpraca. Prezydent co kilka minut odbiera telefon komórkowy, za każdym razem przeprasza, bo ma "bardzo ważne i nie cierpiące zwłoki sprawy". W końcu wyłącza telefon, lecz zaraz zaczyna dzwonić komórka jego rzecznika, który też przeprasza, bo znów jest "bardzo pilna sprawa z urzędu" i podaje szefowi aparat. Kiedy prezydent kończy piątą rozmowę, tłumaczka Austriaków oznajmia: "Pan prezes przeprasza, ale z tego co widzi, urząd miasta bardzo źle funkcjonuje, skoro nie potrafi ani jednej godziny wytrzymać bez swojego szefa. W takiej sytuacji pan prezes nie widzi perspektyw na dobrą współpracę". Goście wstają: "Also, Herr Oberbürger-meister, verzeihen Sie bitte und Grüß Gott".

Zatem nie obdarzajmy zbytnim zaufaniem ludzi, którzy koniecznie muszą pracować od świtu do nocy i jeszcze do tego są rozrywani. Cmentarze pełne są ludzi niezastąpionych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!