Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Recenzja filmu Demon: Diabeł czai się w wiosce

Michał Nowak
Michał Nowak
Recenzja filmu Demon
Recenzja filmu Demon mat. promocyjne
Polska wieś potrafi być przerażająca. Udowodniły to w ostatnim czasie takie filmy, jak choćby „Dom zły” czy „Pokłosie”. Marcin Wrona swoim trzecim, i niestety ostatnim dziełem, też pokazuje mroczny wizerunek prowincji, ale gdy u Smarzowskiego i Pasikowskiego straszyła zaściankowość mieszkańców, tak u Wrony straszy to, co wymyka się prawom logiki. „Demon” to dowód, że nad Wisłą też można kręcić horrory. Tym bardziej szkoda, że reżyser nie zrobił z tego większego użytku.

RECENZJA FILMU DEMON

Trzon wydarzeń w „Demonie” rozgrywa się podczas wesela Piotra (Itay Tiran, aktor urodzony w Izraelu) i Żanety (Agnieszka Żulewska). Oboje mieszkali w Londynie, ale postanowili zamienić życie w wielkim mieście na polską prowincję w rodzinnych stronach dziewczyny. Wszystko byłoby dobrze, gdyby Piotr jeszcze przed ślubem nie odkrył zakopanego w ziemi ciała, które przed laty ktoś z niewiadomych przyczyn pochował przy domostwie. Od tego momentu zaczyna się seria nierealnych zdarzeń, które w gruncie rzeczy donikąd nie prowadzą. Jak określa to w pewnym momencie ojciec Żanety - koncertowo odegrany przez Andrzeja Grabowskiego - wszyscy mamy do czynienia ze zbiorową halucynacją.

Gdyby Wyspiański i Smarzowski wspólnie stworzyli film o weselu, prawdopodobnie wyszłoby coś na wzór „Demona”. Czego tutaj nie znajdziemy? Jest złowieszcza natura i mistycyzm, ale jest także polska wódka i plugawy język. Tutaj nic nie jest tym, czym może się wydawać. Ksiądz okazuje się nadwornym ateistą, zaś abstynent nie wylewa za kołnierz. I nawet, gdy na scenę wkracza złowieszczy duch nazywany dybukiem, pierwsze co przychodzi do głowy gospodarzowi wesela, to obawa przed tym, co goście sobie pomyślą.

Nie brakuje tutaj czarnego humoru, ale jest też kilka okazji, by z przerażenia podskoczyć w fotelu. Wrona pokazał, że mechanizmy typowe dla horroru można też stosować w kinie rodzimym. Ale zamiast stworzyć pełnokrwisty film gatunkowy, reżyser poszedł w stronę dramatu rodem z epoki romantyzmu. Niby nie ma w tym nic złego, ale konstrukcja klasycznego dreszczowca przynajmniej niosłaby ze sobą jakiś finał. Tymczasem obraz Wrony rozmywa się, jak sen, którego końcówkę trudno jest sobie przypomnieć. Szkoda, bo wraz z pojawieniem się napisów końcowych odczuwamy, że jeszcze sporo można byłoby tu zrobić i że potencjał tej historii wykracza daleko ponad to, co nam pokazano.

Być może ten głód zostałby zaspokojony kolejnym filmem Marcina Wrony, jako twórcy bardziej doświadczonego, ale o tym już nigdy się nie przekonamy.

LUBISZ CZYTAĆ O FILMACH I SERIALACH?
POLUB STREFĘ EKRANU NA FACEBOOKU

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo