Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uniwersyteccy handlarze starzyzną

Marek S. Szczepański
arc
Jan Hartman, profesor nobliwego Uniwersytetu Jagiellońskiego, ogłosił publicznie, że polskie szkoły i uczelnie w obecnym kształcie umarły, a chrześcijańskie i niechrześcijańskie miłosierdzie nakazuje ich pogrzebanie. Ten żałobny tren rozgrzał do czerwoności nauczycieli, studentów i profesorów.

Hartman nie przebierał bowiem w słowach, nazywając żaków - baranami, a profesorów - profestytutkami. Nawiasem mówiąc, powstaje pytanie, czy krakowski uczony sam siebie zalicza do tej drugiej kategorii opatrzonej niewyszukaną etykietą.
Papier jest cierpliwy i przyjmie najbardziej nawet komiczne i kosmiczne wypowiedzi. Pomijając emocje Hartmana, który od kwietnia jest krakowskim pełnomocnikiem Europy Plus, ugrupowania politycznego Aleksandra Kwaśniewskiego, Marka Siwca i Janusza Palikota, warto zastanowić się nad rzeczywistą kondycją polskich szkół i uczelni. Jestem głęboko przekonany, że czekają one na reformy programowe, kadrowe i organizacyjne, bez których grozi im uwiąd i miejsce na cmentarzysku zajmowanym przez wiele już instytucji.

Przede wszystkim konieczna jest świadomość nauczających i pobierających nauki, że kluczową dzisiaj cnotą, nie tylko na rynku pracy, ale i w całym społeczeństwie obywatelskim, jest zdolność do poszukiwania, porządkowania i w końcu praktycznego wykorzystania wiedzy oraz informacji. Pamięciowe zakuwanie to absolutny przeżytek, a pojęcie "kujon" doczekało się jednoznacznie negatywnego znaczenia. Równocześnie do uniwersyteckiego i szkolnego lamusa winno odejść hasło: ZZZ, czyli Zakuj, Zdaj, Zapomnij.

W krajach skandynawskich, które osiągają największe sukcesy edukacyjne, szkoła uczy przede wszystkim umiejętności porządkowania informacji, ich wykorzystania, rozumienia świata i tego bliższego, i dalszego, zdolności do adaptacji oraz do pracy w zespole. Konieczna jest jednocze-sna zmiana belferskiej świadomości, wciąż nakierowanej na wiedzę zapamiętaną i recytowaną przez ucznia w postaci definicji czy formułek, czasem groteskowych. Do dziś pamiętam, jak zapewne wszyscy studenci z mojego pokolenia, niedościgłe zajęcia w Studium Wojskowym. Wycofany z jednostek liniowych pułkownik, oddelegowany do uniwersyteckiej dydaktyki, żądał od nas czytelnej i niepozostawiającej swobody interpretacyjnej definicji. Wedle niego, stanowisko dowodzenia to stanowisko, z którego się dowodzi, a kałuża to akwen wodny o małym znaczeniu taktycznym.

Dziś takich sytuacji zapewne już nie ma, ale miłośników wiedzy zapamiętanej są całe hufce i zastępy. Uczeń i student powinni opuszczać szkołę i uczelnię z podręcznym bagażem wiedzy pozwalającej na rozumienie podstawowych zjawisk i procesów współczesnego świata oraz zdolnością do sprawnego w nim funkcjonowania.

Nie bez znaczenia jest pobudzona ciekawość, zdolność do codziennych zadziwień, bo jak mawiał Arystoteles, tylko głupca nic nie jest w stanie zaskoczyć. Równie ważna jest obecność w sieci, bo cyberwykluczenie to krzywda wyrządzana samemu sobie. Mam pewność, że internet to wielki śmietnik, spluwaczka, azyl dla zakompleksionych, zawistnych i po-dleców, ale to przede wszystkim miejsce znakomitej debaty, nieskończony zasób wiedzy i informacji często najświeższej daty.

Oprócz obecności w sieci, trudnej do przecenienia, nieodzowna jest znajomość języków obcych, pozwalających na komunikację z obywatelami innych kultur i światów. Trudno też lekceważyć, banalne jakby się zdawało, prawo jazdy kategorii B, pozwalające na swobodne przemieszczanie się w przestrzeni w poszukiwaniu nowych szans zatrudnienia, bardziej komfortowego życia czy dobrego wykonywania zawodowych obowiązków.

Ale najbardziej wyrafinowane zdolności i umiejętności nie zastąpią gotowości do myślenia i refleksji, słowem do wykorzystania możliwości mózgownicy. Nic też nie zwalnia nauczycieli i profesorów od stawiania intrygujących pytań, pobudzających imaginacje szkolnych i akademickich młodziaków. Aby jednak takie formułować, trzeba samemu być zainteresowanym światem, regionem i najbliższym otoczeniem. A ta cnota nie jest wcale powszechna w obu kategoriach nauczających. Część z nich to po prostu handlarze starzyzną, odczytujący z żółtych jak kaczeńce kartek te same lekcje i wykłady od lat czy nawet dziesięcioleci.

Konieczne jest też definitywne przerwanie żelaznego prawa akademickiej rury. Polega ono na tym, że student przychodzi do uniwersytetu i wcześniej czy później, bez względu na uzdolnienia, talenty, pracowitość czy lenistwo, skutecznie go skończy. A przecież nie wszyscy przekraczający mury uczelni powinni ją skończyć, bo dla niektórych egzamin dyplomowy to w istocie poprzeczka nie do przeskoczenia. Octavio Paz, wybitny meksykański pisarz i poeta, laureat literackiej Nagrody Nobla (1990) dzielił świat na ziemie przyjazne i wrogie myśleniu. Szkoła czy uczelnia winny cenić te pierwsze i jak diabeł święconej wody wystrzegać się tych drugich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Uniwersyteccy handlarze starzyzną - Dziennik Zachodni