Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rocznica MTK: Choć hala targowa runęła 10 lat temu, to miejsce wciąż budzi grozę i złość

Teresa Semik
Przed sądami cywilnymi sprawy odszkodowawcze ciągnęły się długo i boleśnie. Do dziś nie wszystkie są zakończone. Dotąd Skarb Państwa wypłacił odszkodowania na ponad 7 mln złotych, a szacuje się, że do zapłaty jest jeszcze 24 mln złotych. Siódmy rok trwa proces karny projektantów, wykonawców i użytkowników zawalonej hali. Jest szansa, że wyrok może zapaść nawet w marcu tego roku.

To miało być wielkie święto miłośników gołębi, jak zresztą co roku, a stało się największą katastrofą budowlaną w powojennej Polsce. Pod zawalonym dachem hali Międzynarodowych Targów Katowickich zginęło 65 osób. Ilu było rannych? Nikt dotąd nie zliczył, nawet prokuratura. Raz jest mowa o 120, innym razem nawet o 170. Wielu już nie wróciło do zdrowia. Ten dzień nadal śni im się po nocach, wywołuje ból, łzy i strach. Wciąż uciekają przed opadającą z hukiem wielką konstrukcją stalową, której słupy gięły się niczym zapałki. Słyszą tamte nawoływania ratowników, jęki rannych i dźwięki telefonów komórkowych.
Była godzina 17.15, sobota, drugi dzień Ogólnopolskiej Wystawy Gołębi Pocztowych. Większość uczestników rozjechała się już do domów, hoteli. Było po wręczeniu mistrzowskich tytułów, podczas których w hali znajdowało się ponad tysiąc osób.
Stefan Ślisz z Pszczyny mówi, że jego uratował… Adam Małysz. Pojechał do domu wcześniej, żeby zdążyć na transmisję telewizyjną, bo skoczek z Wisły wciąż wtedy wygrywał. - To było przeznaczenie - mówi dziś Ślisz. - Kolega z Kobióra, Stanisław Kois, został i zginął.

Szacuje się, że w hali targowej nadal przebywało około 500 osób, gdy anonimowy mężczyzna powiadomił policję o katastrofie. Służby ratownicze zostały poderwane natychmiast. Nikt jeszcze nie przypuszczał, że rozmiary tragedii będą tak ogromne.
Henryk Fiszer z Katowic pilnował wtedy klatek z gołębiami prezentującymi się na wystawie. Stał pod ścianą zwrócony w kierunku wyjścia. - Spojrzałem w górę, odruchowo, i zobaczyłem rysę w dachu, która biegła coraz dalej i dalej. A potem rozległ się huk, jakby do środka wpadł silnik odrzutowca. Oderwała się blacha na długości może 50 metrów i szybowała w dół - przypomina Fiszer. - Widziałem, jak ta blacha pociąga za sobą kolejne elementy konstrukcji, które opadały w dół na zasadzie domina. Leciały w miejsca, gdzie były stoiska z akcesoriami dla gołębi, paszą, wydawnictwami. Tam poczyniły najwięcej szkód. Mam ten widok ciągle przed oczami. Słyszę potem chwilę ciszy, jakby zawahania, i kolejny huk, echo tamtego. Dach zaczął spadać w drugą stronę.

Zdaniem biegłych, przyczyną zawalenia się dachu była „niedostateczna nośność konstrukcji stalowej”. Dach runął pod naporem zalegającego śniegu i lodu.

O godzinie 18.30 na miejscu pracowało już 450 strażaków, 445 policjantów, dojeżdżali ratownicy z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu, członkowie GOPR-u, drużyn medycznych PCK, ratownicy z psami do poszukiwania ofiar. Mobilizowano służby z ościennych miast. Przyszedł dobrowolnie emerytowany policjant z własnym psem, by pomagać. W takich strasznych chwilach serca otwierają się same. Nad ranem mężczyzna doznał rozległego zawału. Gdyby ten zawał dopadł go w domu, chyba nie miałby szans, mówili lekarze, ale przed halą ratunek był natychmiastowy, bo w pogotowiu czekały wciąż karetki. Reanimacja trwała długo, ale się powiodła.

Kierował akcją ratunkową ówczesny szef śląskich strażaków, Janusz Skulich. Okrzyknięto go bohaterem. W ciągu pierwszych pięciu godzin spod rumowiska ratownicy wydobyli wszystkich rannych, a w ciągu 11 godzin ustalono wszystkie osoby martwe. Kiedy pytałam, co było najtrudniejsze w czasie całej akcji, Janusz Skulich mówił, że dla niego najgorsze było czekanie na wyniki sekcji zwłok. - Przeżywałem piekło, dopóki prokurator nie potwierdził, że żadna z ofiar nie zamarzła, że wszyscy zginęli wskutek fizycznych urazów lub zostali uduszeni - wyjaśniał. - Gdyby się okazało, że choć jedna osoba zamarzła, to by znaczyło, że ratunek nie przyszedł na czas.

Kierownictwo spółki MTK w chwili tragedii przebywało w Hiszpanii na okolicznościowym spotkaniu. Oprócz współczucia nie deklarowało konkretnej pomocy ofiarom. Wprawdzie powołało specjalny fundusz, ale pieniądze stamtąd nie popłynęły zbyt duże. Ostatni prezes spółki, Piotr Kubica twierdzi, że MTK wypłaciło w sumie około 2,5 mln zł zasądzonych odszkodowań. Dziś spółka sama domaga się przed sądem odszkodowania od Skarbu Państwa, jak inne ofiary tej tragedii. Utraciła przecież halę.
Przed sądami cywilnymi sprawy ciągnęły się długo i boleśnie. Pozywano najpierw spółkę MTK, która zbudowała zawaloną halę, a potem Skarb Państwa, właściciela gruntu, na którym stała ta hala. I to z budżetu państwa idą pieniądze na odszkodowania dla ofiar. A Skarb Państwa domaga się przed sądami od MTK zwrotu połowy wypłaconych sum, choć spółka istnieje tylko na papierze.

Do katowickiej kancelarii „Wokanda” zgłosiło się 68 osób poszkodowanych tą katastrofą. Prawomocnie zakończyły się 42 sprawy, pozostałe są ciągle w toku.

Mecenas Adam Car z Sopotu wytoczył pozew zbiorowy przeciwko Skarbowi Państwa. Obejmuje, jak dotąd, ponad 30 osób, których bliscy zginęli pod zawalonym dachem. Kolejne 50 osób chce już do sprawy dołączyć.
Rodziny ofiar śmiertelnych, które jeszcze nie wystąpiły o odszkodowanie, albo sprawy zakończyły się nie po ich myśli, mogą dołączyć się do tego pozwu. Mają na to czas tylko do 28 stycznia, bo wówczas upływa 3-miesięczny termin wyznaczony przez sąd.

O możliwości skierowania pozwu zbiorowego w tej sprawie przesądził rok temu Sąd Najwyższy. Ofiary domagają się uznania odpowiedzialności Skarbu Państwa za katastrofę budowlaną. Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Warszawie. - Dopiero, jak zapadnie orzeczenie o uznaniu odpowiedzialności Skarbu Państwa za śmierć osób w wyniku katastrofy budowlanej, będziemy występować o wysokość odszkodowania - mówi mecenas Adam Car.

Sądy odmawiały wcześniej rodzinom ofiar prawa do pozwu zbiorowego uzasadniając, że trzeba indywidualnie, w odrębnych postępowaniach cywilnych, badać odmienne sytuacje życiowe każdej poszkodowanej rodziny, analizować wpływ tej śmierci na dalszy jej los. Sąd Najwyższy uznał jednak, że w tej sprawie jest możliwość ustalenia okoliczności wspólnych dla wszystkich osób występujących z pozwem.

Dlaczego dochodzenie finansowego zadośćuczynienia i odszkodowania trwa tak nieprzyzwoicie długo?

- Mamy Polskę dwóch standardów, ofiary dwóch kategorii - wyjaśnia mecenas Car. - Jedni dostają wszystko szybko i sprawnie, na przykład bliscy ofiar katastrofy smoleńskiej. Każdy członek najbliższej rodziny otrzymał od państwa tę samą sumę 250 tysięcy złotych. I mamy ofiary drugiej kategorii, właśnie katastrofy budowlanej, które wciąż czekają na pieniądze, bo to samo państwo nie dostrzega ich krzywd. I to jest smutne.

Archiwalne wydanie Dziennika Zachodniego z 30 stycznia 2006 roku tuż po katastrofie hali MTK.ZOBACZ TAKŻEKatastrofa hali MTK

10 lat po tragedii w hali MTK. Zobacz Dziennika Zachodniego ...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Rocznica MTK: Choć hala targowa runęła 10 lat temu, to miejsce wciąż budzi grozę i złość - Dziennik Zachodni