Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mirosław Sroczyński nie żyje. Żołnierze Solidarności odchodzą w ciszy i w nędzy.

Teresa Semik
Mirosław Stroczyński
Mirosław Stroczyński Bolesław Stachow
Mirosław Stroczyński, organizator strajku w kopalni "Ziemowit", zmarł w Australii. 28 czerwca 2013 roku upadł w Sydney na chodnik i zmarł w wieku 55 lat. Odszedł w ciszy i zapomnieniu. Odszedł w biedzie, bo Australia nie okazała się ziemią obiecaną. O jego pamięć upomniała się garstka przyjaciół. Chcą, by prochy Mirka spoczęły w Polsce, o którą tak się bił.

Pierwszą "Solidarność" współtworzyło w kopalni "Ziemowit" w Tychach-Lędzinach 10,5 tysiąca pracowników na prawie 12 tysięczną załogę. Wśród nich Mirosław Stroczyński, wówczas 22-letni górnik strzałowy. Twardy i hardy, porywczy. Gdy 13 grudnia 1981 roku wprowadzono w Polsce stan wojenny, strajkował pod ziemią. Nie dusił w sobie buntu, protestował. Niby po co był cały ten Sierpień 1980 roku, ta nadzieja, skoro jednym rozkazem można przekreślić to wszystko?

Z pięcioosobowego komitetu protestacyjnego dostał najwyższy wyrok - 7 lat pozbawienia wolności.

- Mirek obwiesił się materiałami wybuchowi, a jako górnik strzałowy dobrze wiedział, jak się nimi posługiwać, i zapowiadał, że gdy wejdą zomowcy, wysadzi kopalnię w powietrze - przypomina Franciszek Noras z kopalni "Ziemowit". - Stąd tak wysoki wyrok. Był bezkompromisowy, nieprzejednany.

W zachowaniu Mirosława Stroczyńskiego obwieszonego materiałami wybuchowymi było sporo desperacji, bo zawsze był porywczy, ale więcej też było teatralnych gestów. Górnicy zostali buntownikami, ale nie szaleńcami. Zbuntowali się przeciwko zdelegalizowaniu "Solidarności" przez wojskową władzę, przeciwko ograniczeniu wolności i zamykaniu związkowców, ale dbali o kopalnię. Mimo strajku, służby zabezpieczające pracowały normalnie.

"Ziemowit" stanął w trzecim dniu stanu wojennego. Na powierzchnię nie wyjechała najpierw druga zmiana, a po niej trzecia. Zgrupowali się na poziomie 500 m. Gdy 16 grudnia przyszła ranna zmiana, w sali zbornej stały już kosze. Adam Wawrzuta poprosił, żeby górnicy pozostawili w nich swoje kanapki - dla tych na dole. Kosze szybko wypełniły się jedzeniem. Pod tymi kanapkami w koszu Wawrzuta zjechał na dół, bo dyrekcja sprzeciwiała się jakimkolwiek próbom przedostania się do strajkujących. Szyby zjazdowe zostały zablokowane.

Mirosław Stroczyński, od września 1980 roku członek Komitetu Założycielskiego, a następnie Komitetu Zakładowego NSZZ "Solidarność", w tych gorących godzinach też był na pierwszej linii. Gdy 15 grudnia 1981 roku "ktoś z góry", dyrekcja albo bezpieka, polecili zniszczyć podziemne połączenie kopalni "Ziemowit" z kopalnią "Piast", gdzie strajk zawiązał się dzień wcześniej, Stroczyński zareagował natychmiast. Posłał w to miejsce swoich ludzi, by nie dopuścili do zawału chodnika. Dzięki temu górnicy obu kopalń odwiedzali się i wspierali.

Wiadomość o strzałach w kopalni "Wujek" tylko zradykalizowała ich zachowania. Przejęli kontrolę nad magazynem z materiałami wybuchowymi, zaminowali główny szyb. Stroczyński kierował grupą zawieszającą "choinki". Tak nazywali ładunki wybuchowe zawieszane w szybach i w chodnikach "na wszelki wypadek", gdyby przyszło ZOMO i siłą próbowało zlikwidować ten opór.

Próba siłowego przerwania strajku może skończyć się tragicznie - ostrzegali. Kiedy ZOMO zaatakowało dom górnika, protestujący zagrozili, że wysadzą szyb. Wiało grozą. Było coraz trudniej wytrwać w tej atmosferze niepewności, także strachu, a także i zbliżających się świąt Bożego Narodzenia.

Mirosław Stroczyński zwoływał masówki 2-3 razy dziennie. Na jego głowie były raporty służb zabezpieczających kopalnię - odwodnienia, wentylacji, badania składu powietrza. Ostatni wyszedł ze strajku w Wigilię rano. Kopalnię zostawił gotową do fedrunku.

Po Stroczyńskiego przyszła milicja zaraz po świętach. Prokuratura postawiła mu zarzut organizowania i kierowania strajkiem oraz zaminowania chodników. Już 1 lutego 1982 roku stanął przed Sądem Śląskiego Okręgu Wojskowego na sesji wyjazdowej w Katowicach. Przewodniczył sędzia Antoni Kapłon, kapitan Ludowego Wojska Polskiego, który później skaże także na więzienie organizatorów strajku w kopalni Wujek".

Prokurator żądał dla Stroczyńskiego 15 lat pozbawienia wolności. Sąd skazał go na 7 lat. Jego kolega, związkowiec Henryk Sikora wspomina, że gdy sędzia ogłaszał wyrok Stroczyński wskoczył na ławę oskarżonych i zaczął śpiewać hymn państwowy. Czterech milicjantów wlokło go za ręce i nogi, a Mirek nadal śpiewał.

- Sędzia polecił wyprowadzić go z sali rozpraw, bo dobrowolnie Mirek nie zamierzał przestać. Czterech milicjantów wlokło go za ręce i nogi, a Mirek nadal śpiewał hymn - dodaje Henryk Sikora.

Siedział w zakładzie karnym we Wrocławiu i w Strzelinie, gdzie na przełomie 1983 i 1984 roku głodował przez 54 dni, by uznano go nie za przstępcę, tylko więźnia politycznego.

- Mirek taki właśnie był - nieprzejednany, niepokorny, ale płacił za to wysoką cenę. Strażnicy więzienni takich nie lubili, nieraz od nich oberwał, ale nie dał się złamać - przypomina Franciszek Noras.

Strażnicy wkładali go do koca i rzucali o schody. Po takim traktowaniu podczas głodówki uszkodzono mu dwa kręgi.

Henryk Sikora dodaje, że w takich trudnych chwilach Mirek chwytał się krat i śpiewał hymn państwowy. Ten raptus budził respekt i sympatię. - Jestem dumny, że miałem przyjemność go znać - mówi Noras.

Z więzienia został zwolniony na mocy amnestii 20 lipca 1984 roku, ale jego problemy wcale się nie skończyły. Wyrzucono go z pracy w kopalni, jak wielu innych związkowców, ale z "Solidarności", teraz podziemnej, nie zrezygnował. Kolportował nielegalną prasę.

W życiu nic jednak nie jest za darmo. Ani taka ideowość, jaką prezentował Mirosław Stroczyński, ani szykany i lata więzienia czy internowania. Płaciło się zdrowiem i, co jest ciągle skrywane, kłopotami rodzinnymi, bo te wszystkie szykany rykoszetem uderzały właśnie w związkowców.

Stroczyński w wolnej Polsce trzymał się z dala od polityki. Nie wiodło mu się na żądnym polu. Schorowany i sfrustrowany w 2002 roku wyemigrował do Australii za chlebem.

28 czerwca 2013 roku upadł w Sydney na chodnik i zmarł w wieku 55 lat. Odszedł w ciszy i zapomnieniu. Odszedł w biedzie, bo Australia nie okazała się ziemią obiecaną. O jego pamięć upomniała się garstka przyjaciół. Chcą, by prochy Mirka spoczęły w Polsce, o którą tak się bił.

Po długich staraniach środowisk byłych działaczy "Solidarności" w 2006 roku Mirosław Stroczyński otrzymał od premiera skromną rentę socjalną. Sam dla siebie o nic się nigdy nie upominał. Rok później przyjechał na krótko do Polski i odebrał w Katowicach Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.

- Mirek został sam ze sobą i swoimi problemami, z chorobą, nędzą, tułaczką z wolnej Polski za chlebem na koniec świata. Dlaczego kraj zapomina o swoich żołnierzach? - pyta Henryk Sikora. - Los Mirka uświadamia nam, nie pierwszy zresztą raz, że wolna Polska jest im coś winna, że my wszyscy, jako społeczeństwo, jesteśmy im coś winni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!