18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sosnowiec: Schronisko dla bezdomnych zwierząt w Milowicach. Zacznij pomagać [ZDJĘCIA]

Arleta Rynk
19 – Szpitalik dla psów w schronisku. To tutaj zwierzaki czekają na wizytę Pani Doktor.
19 – Szpitalik dla psów w schronisku. To tutaj zwierzaki czekają na wizytę Pani Doktor. Arleta Rynk
Schronisko dla bezdomnych zwierząt w Sosnowcu położone jest w dzielnicy Milowice, otoczone lasem, gdzie można spacerować i oddychać – powiem – ledwo oddychać. Ilość psów, aktualnie około 270, sprawia, że mamy ochotę zawrócić, odejść w bezpieczne miejsce, nie podchodzić zbyt blisko – ludzie przecież nie lubią tego, co nieprzyjemnie drażni zmysły. Ten zapach, a raczej smród, który dolatuje z boksów, pozostaje w pamięci. Nie jest on jednak przeszkodą w pomaganiu tym biednym zwierzakom – na pewno nie dla tych, którzy dla wolontariatu poświęcają swój czas w prawie każdy sobotni poranek.

Podczas odwiedzin w Schronisku dla bezdomnych zwierząt w Sosnowcu zamieniłam parę słów z Magdą, wolontariuszką, którą spytałam, jak często zdarza się, że psy trafiają do adopcji i wracają z powrotem w to samo miejsce, czyli do schroniska.

– Zdarza się wtedy, kiedy raz ludzie myślą, że przyjdą sobie po pieska, wezmą go do domu i on będzie jak taka nakręcana zabawka. Jak mu się powie idź siusiu, to pies pójdzie siusiu, jak powie idź się połóż, to pies się położy. Niestety, tutaj psy mają takie warunki, że śpią, jedzą, załatwiają się praktycznie w jednym pomieszczeniu. Więc jak idzie do domu to w 24 godziny nie nauczy się tego, że po prostu ma się załatwiać gdzie indziej. Mieliśmy taki przypadek, w zeszłym roku. Przyszli ludzie do izolatki, wybrali sobie taką Karmen, w tej chwili nie pamiętam dokładnie imienia. Trzymali ją na rękach, mówili „Ty już będziesz nasza, nasza...”, przytulali ją, cieszyli się, ale na następny dzień wrócili z powrotem, oddali ją, bo załatwiała się w domu. To był dramat. Teraz, kiedy jest nowy kierownik, on też inaczej podchodzi, stara się rozmawiać z ludźmi, ostrzegać ich przed tym, że te psy mogą mieć jakieś trudności, lęki separacyjne. Mogą się pojawić różne problemy, ale kiedy chce się pracować, to się pracuje. W firmie mamy swoje zwierzęta i jeśli coś jest nie tak, to robimy wszystko, żeby im pomóc, pracujemy nad tym, a nie rezygnujemy. – mówi Magda.

Nigdy wcześniej nie byłam w Schronisku dla zwierząt w Sosnowcu i całkowicie się do tego przyznaję. Wiedziałam, gdzie mniej więcej się znajduje, ale nigdy nie trafiłabym tam sama. Nie dlatego, że nie chciałam pomagać. Jako studentka dzienna, zazwyczaj szukam pracy w weekendy, a zdeklarowanie pomocy w wolontariacie to odpowiedzialność i wyzwanie dla każdego. To przywiązanie i chęć pomocy. To także obowiązek, którego ciężko się podjąć, ale którego wypełnienie sprawia, że czujemy się lepsi. Na pewno lepsi od ludzi porzucających zwierzęta.

Kiedy otworzyłam drzwi samochodu, poczułam smród, odór biednych i bezdomnych zwierząt, które porzucono i zostawiono. Był to zapach psich odchodów, brudnej, posklejanej sierści, niewyobrażalnie biednej egzystencji... Głowa tonęła w kołnieżu kurtki. Spróbujcie wyobrazić sobie, jak pachnie szambo zmieszane z dozą chemikaliów – środków, którymi dezynfekuje się schronisko. Moim zdaniem ludzie nie mają serca, zostawiając swoje psy. To prawie tak, jakby wyrzucili swoje małe dziecko, ponieważ sprawia problemy i nie mają absolutnie dla niego czasu. Ale czemu tak się dzieje? Może gdyby było inaczej, psy mówiłyby ludzkim głosem, trudniej byłoby zostawić je na ulicy – wyrażałyby swój sprzeciw w słowach, a nie w szczekaniu. Ale one mówią, zapewniam wszystkich. Mówią za każdym razem, kiedy ktoś mija ich boks. Mówią i patrzą na człowieka wzrokiem, który rozłamuje ludzkie serce i nie pozwala przejść obojętnie. One krzyczą i chcą, żeby im pomóc. Nie wiedzą, dlaczego trafiły akurat tutaj, nie wiedzą, co zrobiły źle, że je opuszczono. A ja przyszłam tam po raz pierwszy...

Rozglądając się dookoła, zauważyłam świeżo pomalowany budynek, kilku pracowników rozpoczynających prace porządkowe i ludzi, którzy przyszli pomagać. Wszystkiemu towarzyszył zapach, ciągły smród, od którego nie można było się uwolnić, który jakby spacerował w każde miejsce. Uświadomiłam sobie, obserwując uważnie, że coś się dzieje, że schronisko nabiera kształtów. Przypomniałam sobie, co mówili mi ludzie, kiedy odwiedzili Schronisko w Sosnowcu o wiele wcześniej. To, co widzieli, przerażało ich, pozostawiało obrazy w pamięci. Postanowiłam zamienić na ten temat parę słów z nowym, jak się okazało, kierownikiem.
– Cały czas coś robimy. Od początku tego roku wydaliśmy na schronisko co najmniej 100 tysięcy złotych. Zamontowaliśmy gabinet, zrobiliśmy od podstaw nowy gabinet weterynarza, od podstaw zrobiliśmy nowy szpital dla psów, całą część socjalno-administracyjną dla pracowników i biura. Ponad to wyremontowaliśmy szatnie, zrobiliśmy pracownikom jadalnie, oddzieliliśmy część socjalno-administracyjną od cześci zwierzęcej, zakupiliśmy nowe miski za stali nierdzewnej dla psów. W tej chwili jesteśmy na etapie składania bud – kupujemy drawno sami i sami je robimy. Nie ukrywam, że ze względu na koszty, ale niczym nie odbiegają się o tych kupnych za 500-600zł. Staramy się jakoś remontować na bieżąco boksy. W tym roku został wybudowany wybieg dla psów, szczeniakarnia – całkowicie nowy budynek. Wyremontowaliśmy również całkowicie nową kuchnię, obudowaliśmy kanalizację, zajęliśmy się całym przyłączem wodnym, całą instalacja wodno-kanalizacyjną, łącznie z szambem. Odnowiliśmy częściowo ogrodzenie. Zrobiliśmy, jak Pani widziała, wybiegi i dla psów ze szpitalika i dla nowo przyjętych. Jeszcze nie wszystko jest skończone, ale zaczyna nabierać to jakiegoś kształtu. – informuje Marcin Jakubczak.

Wszyscy wolontariusze pojawiają się w schronisku w każdą sobotę o godzinie 9 po to, aby wyprowadzić psy na spacer. Wyprowadzane są boksy, w których jest średnio około 4-5 psów. Nie, nie tak jak na amerykańskich serialach, gdzie każdy pies ma osobą klatkę, osobną miskę, własne posłanie, gdzie ciągle jest czysto i schludnie. Tu lekarz nie zagląda do nich co dziesięć minut. Przez ilość porzucanych psów taki standard jest prawie niemożliwy do zrealizowania. Schronisko nie ma warunków, a mimo to przyjmuje bezdomne zwierzęta dalej. Bo ja zostawić na ulicy psa, który samotnie może zginąć? Jak zamienić serce w kamień?

Każdy uczestnik wolontariatu otrzymymuje swojego pupila, z którym udaje się w pobliskie tereny na godzinny spacer. Po około godzinie wszyscy zbierają się na nowo, aby zabrać kolejnego psa. Liczba zwierzaków, które wychodzą, zależna jest głównie od liczby wolontariuszy, którzy przyszli.

– Aktywnie działających wolontariuszy jest około 50, zadeklarowanych natomiast jest prawie 200. Często jest tak, ze ktoś przychodzi po raz pierwszy i rezygnuje. To nie jest łatwe zajęcie, trzeba czuć pasję, powołanie i determinację. Czasem niektórych to przerasta. Prawie każdy w sobotę wyprowadza 3 psy, z którymi spaceruje około godziny. Psy, które przez cały tydzień siedzą w boksach mogą sprawiać problemy i na pewno będą bardzo energiczne. Godzina spaceru z jednym, to wbrew pozorom dużo. To nie to samo, kiedy ma się zwierzaka w domu i spaceruje się z nim 15 minut dookoła bloku, czy domu. – informuje Edyta, wiceprezes Stowarzyszenia Nadzieja na Dom.
Nadzieja na Dom, czyli Stowarzyszenie opieki nad zwierzętami, pomaga w Schronisku dla zwierząt w Sosnowcu od września 2011 roku. Ich działania sprawiają, że liczba adopcji rośnie, a zainteresowanie ze strony mieszkańców jest coraz większe. Organizują nie tylko pomoc przy wyprowadzaniu psów. Ich zakres działania dotyczy również zbiórki karmy dla zwierząt pod postacią różnych wydarzeń organizowanych w centrach handlowych, w sklepach zoologicznych, gabinetach weterynaryjnych, na festiwalach, itd. Zbiórki organizowane są również w szkołach. Od listopada 2012 roku Stowarzyszenie ma status Organizacji Pożytku Publicznego, co oznacza, że można wspierać ich działalność poprzez przekazywanie 1% podatku.

Kiedy wszyscy byli już gotowi, udałam się na spacer z Anią, wolontariuszką, która należy do Stowarzyszenia od września 2011 roku. Odór schroniska oddalał się z każdym krokiem. Jeśli myślicie, że trudności na tym się kończą, muszę was zawieść. W czasie letnim spacer do lasu staje się doskonałym sposobem, by swoją krew oddać krwiożerczym bestiom, jakimi są komary. Nie ma chwili, sekundy, żeby się od nich nie odganiać, nie strzepywać ich z rąk i z twarzy. Kolejne wyzwanie dla wolontariusza? Z pewnością dla tego, którego „lubią” komary.

Ania zabrała ze sobą Tekilę. Zapytałam ją, czy mogłaby powiedzieć parę słów o swoim podopiecznym.

– To jest Tekila. Do schroniska trafiła w okolicach marca. Błąkała sie przez dwa miesiące z cieczką, czego wynikiem było oszczenienie się w schronisku. Prawdopodobnie ktoś ją wyrzucił. Była bardzo wylękniona. Na spacer wychodziła na dwie minuty i kładła się na ziemi. Bała się człowieka. Od marca z nią pracuje, jak widać teraz, chodzi normalnie, tylko czasami się kładzie. Już się tak nie boi i robi coraz większe postępy. – mówi Ania.

Tekila jest jednym z pięciu psów, którymi się zajmuje, choć jak sama przyznała, wolontariusze zazwyczaj mają tylko trzy psy pod opieką.

Spacer trwał godzinę, przez ten czas dowiedziałam się, że każdy z boksów w schronisku wychodzi na spacer mniej więcej raz na tydzień, raz na dwa tygodnie – w zależności od tego, ilu wolontariuszy przyjdzie pomagać w sobotę lub w czasie tygodnia. Wiem również, że na spacer trzeba wyprowadzać wszystkie psy z boksu, ponieważ inne mogą mieć potem żal do jednego i stają się agresywne. Zainteresowała mnie jedna, bardzo ważna rzecz, o której nie zdawałam sobie sprawy, ale którą widywałam tylko na amerykańskich serialach, puszczanych na Animal Planet, typu „Policja dla zwierząt w Miami” (swoją drogą, bardzo lubiłam to oglądać). Jak wygląda sprawa ze szkoleniem psów, ich wychowaniem? Ludzie zazwyczaj uważają, że psy ze schroniska nie potrafią zbyt wiele.
– Ludzie przyjeżdżający do schroniska najczęściej biorą szczeniaki, a są u nas psy, które potrafią naprawdę dużo. Dzisiaj idę z psem, który potrafi takie komendy jak: siad, daj, waruj, przybij piątkę, daj łapkę, zostań, poproś, bierz i puść. Niebawem dostanie certyfikat ze szkolenia od Wesołej Łapki. Jest Basia, która jest z ośrodka szkoleniowego (wspomniana Wesoła Łapka). Przyjeżdża tutaj raz na dwa tygodnie, uczy nas, jak mamy szkolić psy. Szkolimy je, jeśli widać efekty, to przychodzi i sprawdza ile zdołaliśmy je nauczyć. Jeśli wszystko idzie w dobrym kierunku, po jakimś czasie pies otrzymuje certyfikat z szkolenia. Dzięki temu mają większą szansę na adopcję. – mówi Ania.

Pierwszy spacer dobiegł końca. Przyznam, że nie jest to proste. Jeśli dostanie się większego psa, można liczyć na to, że zamiast na bieżni, będziemy mogli pobiegać po lesie. Postanowiłyśmy, ponieważ byłam z moją przyjaciółką, że zostaniemy na miejscu i poczekamy na kogoś – chciałam zadać jeszcze jakieś pytanie. Dołączyła do nas Magda. Byłam ciekawa, od kiedy zajmuje się wolontariatem.

– Jestem tutaj od półtora roku. Miałam kilka psów, ale teraz został mi jeden, Nefro, suczka, która jest tutaj od 4 lat. Jest już staruszką, także mała szansa na znalezienie domu, chociaż dalej się staramy. Na razie nie biorę nic innego, bo są wakacje i wyjazdy. Psy, które miałam na stałe trafiły do adopcji. Był to miks owczarka kaukaskiego, fajne kundelki, jedne trudniejsze drugie łatwiejsze... Wiadomo, różne, ale daliśmy radę.

Uczestników wolontariatu było dużo więcej, ale spodziewam się, że każdy z nich powtórzyłby te słowa. Większość bieże czynny udział także w akcjach orgzanizowanych przez Stowarzyszenie poza schroniskiem.

Spacery powoli się kończyły, zrobiłam w tym czasie parę zdjęć. Kiedy przechodziłam obok boksów, każdy pies chciał znaleźć się blisko. Niestety były za kratkami. Koty łasiły się, gdy tylko wchodziłam do ich budynku. One "walczą" tam o ludzi, którzy przychodzą rozejrzeć się za nowym zwierzakiem. Mam nadzieję, że osób czynnie działających w wolontariacie będzie coraz więcej. Ci ludzie sprawiają, że zwierzęta mogą znaleźć swój dom. Podziwiam ich za to, że nie brakuje im determinacji.
Powrót do domu nie był prawdziwym powrotem. Jakaś część zostaje w tamtym miejscu. Kiedy tylko przejeżdżasz obok – pamiętasz, przypominasz sobie oczy, które błagały Cie o chwilę uwagi. Pamiętasz przede wszystkim smród, zapach, który chłonęły twoje włosy, ubranie, skóra... Z chwilą wejścia do domu nie umiesz się tego pozbyć. Bierzesz prysznic, ale ciągle czujesz, zapach przypomina ci o tym, gdzie byłeś. To z kolei nasuwa obrazy, ale żeby je dostrzec, musisz kierować się również sercem.

Takich miejsc jest dużo więcej. Schronisko dla bezdomnych zwierząt w Sosnowcu to tylko przykład tego, jak ludzki czyn zamienia życie zwierząt w koszmar.

*Artur Hajzer nie żyje. Tragedia na Gasherbrum ZDJĘCIA
*Superbudowa 2013. Wybieramy najlepszą inwestycję woj. śląskiego ZAGŁOSUJ
*Marsz Autonomii 13 lipca 2013: PROGRAM, LISTA OBECNOŚCI
*Jak zdać egzamin na prawo jazdy? ZOBACZ WIDEOTESTY i CZYTAJ PODPOWIEDZI

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Sosnowiec: Schronisko dla bezdomnych zwierząt w Milowicach. Zacznij pomagać [ZDJĘCIA] - Dziennik Zachodni