Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasze matki, nasi ojcowie: Biczycki nie zagrałby w takim serialu

Grażyna Kuźnik
Marian Biczycki jest bratankiem aktora i reżysera Jana Biczyckiego, doktorem nauk przyrodniczych na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach
Marian Biczycki jest bratankiem aktora i reżysera Jana Biczyckiego, doktorem nauk przyrodniczych na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach Arkadiusz Gola
Bratanek Jana Biczyckiego, Marian Biczycki, broni jego dobrego imienia. Nie chce, żeby nazwisko wuja padało w kontekście antypolskiego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie". Jan był humanistą, walczył z uprzedzeniami - pisze Grażyna Kuźnik

Co łączy Jana Biczyckiego, polskiego aktora urodzonego w Katowicach, z oburzającym Polaków niemieckim serialem "Nasze matki, nasi ojcowie"? Pokazano w nim złych nazistów, ale i Polaków od nich nie lepszych, zwłaszcza w stosunku do Żydów. Bratanek aktora Marian Biczycki uważa, że jego wuj z tym filmem nie ma nic wspólnego. Ale reżyser serialu Nico Hofmann w wywiadzie "Zraniłem Polaków. Przykro mi" (DZ 5 lipca br.) kilka razy powołuje się właśnie na Jana Biczyckiego.

Hofmann mówi: "Mam wielu polskich przyjaciół, znam wasz kraj. Zostałem wychowany artystycznie przez Polaka, aktora teatru Münchner Kammerspiele Jana Biczyckiego. Jan był dla mnie nie tylko aktorem i nauczycielem, ale również zastępował mi ojca". Nazywa Jana swoim mistrzem i dodaje, że to on opowiadał mu "o winach Niemców w stosunku do Polaków wykorzystywanych jako przymusowi robotnicy". I komentuje: "Dlatego krytyka z Polski jest dla mnie szczególnie bolesna".

On wróci do Katowic

Mój wuj mógł coś opowiadać o winach Niemców, ale widać Hofmann źle słyszał, skoro zrobił taki film - mówi Marian Biczycki. - Nie podoba mi się używanie przez niego postaci wuja jako przykrywki dla serialu. To samo dotyczy antysemityzmu. Jan Biczycki ożenił się z Romą Ligocką, "dziewczynką w czerwonym płaszczyku", autorką wspomnień z getta. Polaków o takich poglądach w filmie Hofmanna nie ma, wprost przeciwnie. A reżyser powołuje się na to, że został przez wuja wychowany. Jan Biczycki był humanistą, nie miał uprzedzeń - dodaje Marian Biczycki.

Sam aktor nie może już niczego wyjaśniać, bo zmarł 17 lat temu w Monachium. Kiedy wiedział, że jest już z nim źle (miał raka płuc), zamierzał wrócić do Polski. W Katowicach jest grób jego rodziców i chciał być przy nich. Ale to się nie udało.
- W jego życiu komedia splatała się z dramatem - przyznaje bratanek. - Tęsknił za krajem tak jak jego przyjaciółka Basia Kwiatkowska, aktorka znana z filmu "Ewa chce spać", była żona Romana Polańskiego. Też chciała być pochowana w Polsce.

Wuj planował, że tak jak ona każe się spopielić, gdyby jednak umarł w Niemczech. Wtedy urna łatwo dotrze do kraju. Ale historia z Basią zbiła go z tropu.

Barbara Kwiatkowska zmarła na rok przed Janem Biczyckim; mieszkała koło Monachium. Chciała spocząć w ojczyźnie, więc jej urnę wysłano specjalnym transportem z Niemiec do Polski. I wtedy prochy zaginęły. Przez pół roku nikt nie wiedział, co się z nimi dzieje. Uroczysty pogrzeb nie mógł się odbyć. Aż urna odnalazła się w Bytomiu. Stała sobie zapomniana i zakurzona na półce w urzędzie celnym.

- Zrobię wszystko, żeby wuja sprowadzić do Katowic - obiecuje Marian Biczycki. - To przecież do mnie, gdy jeszcze byłem smykiem, wuj pisał, że jestem jego alter ego. Nie wiedziałem, że to znaczy drugie ja. Przetłumaczyłem z niemiecka, że alter to stary, a ego to egoista. Obrażony odpisuję, że nie jestem żadnym starym egoistą. A on: "Ucz się łaciny, łobuzie!". I naprawdę zacząłem uczyć się łaciny.

Dzisiaj jest doktorem nauk przyrodniczych, wykładowcą Uniwersytetu Śląskiego. Był jeszcze dzieckiem, gdy Jan Biczycki wyjechał do Niemiec, a w 1968 roku zamieszkał na stałe w Monachium. Marian Biczycki zajmuje to samo mieszkanie przy ulicy 1 Maja w Katowicach, w którym wychowali się jego ojciec z Janem i resztą rodzeństwa.

Ze Śląska do Wiednia

Boli mnie jakakolwiek sugestia na temat ksenofobii wuja - Marian Biczycki wraca do wypowiedzi Nico Hofmanna. - Bo w Janie płynęła również krew białoruska, po ojcu. Dziadek pochodził z mieszanej rodziny, zmienił nazwisko dla swojej miłości, przyszłej żony Walerii. Pochodził z Biczyc, był wojskowym, piłsudczykiem. Przyjechali już jako małżeństwo na Śląsk i osiedli w Katowicach.

Biczyccy mieli czworo dzieci: Mieczysława (przyszłego ojca Mariana), Eugeniusza, Jana i Zofię. Urodzili się w latach 20. i 30. Ich ojciec był sporo starszy od matki i - niestety - szybko zmarł.

- Odczuwali brak ojca, zwłaszcza Jan. Bo ojczym, który szybko się pojawił u boku mojej pięknej babci, właśnie jego niezbyt lubił. Nazywał go paniczykiem. Sam pochodził z Czech, był konkretny, surowy, nie interesował się sztuką, a Jan miał talenty artystyczne. To nie było łatwe dzieciństwo. Tym bardziej że pojawiła się kolejna trójka dzieci, które w domu były chyba bardziej kochane, także przez babcię - zastanawia się dzisiaj jej wnuk.

Kiedy wybucha wojna, Jan ma siedem lat. Musi iść do niemieckiej szkoły. Niezbyt mu się tam wiedzie; nie zna języka, jest synem polskiego wojskowego, nie znosi pruskiego drylu w szkole. Uwziął się na niego nauczyciel nazista, wrzeszczy, że Janek ma azjatycką mordę. A chłopiec jest delikatny, wygląda jak cherubinek. Często wraca ze szkoły pobity, cały w siniakach. Ojczym wpada wtedy na pomysł, który pozwala mu też pozbyć się pasierba z domu. Wysyła go do Wiednia, do swojej czeskiej siostry. Tam, u przyszywanej ciotki, na cudzej łasce, z daleka od matki, chłopiec przetrwa wojnę. Jedyna korzyść, opowiadał później, to świetna znajomość języka niemieckiego.

Gdy wraca do Polski, ma już 14 lat i nie czuje się w domu najlepiej. Zaraz go wysyłają do szkoły klasztornej w Nysie. Jego brat Mieczysław po kampanii wrześniowej, ujęty przez Rosjan, trafia na Syberię. Wróci z niej dopiero w 1947 roku. Janek zaciska zęby. Jest zdolny, z pasją czyta polskie książki. Kończy potem bardzo dobre VIII Liceum Ogólnokształcące w Katowicach, kiedyś imienia Wilhelma Piecka. I wyrywa się w świat.

W ostatnim wywiadzie, opublikowanym w kwietniu 1996 roku w "Jazz Magazine" już po jego śmierci, tak o tym mówi: "Studiowałem w najgorszych czasach stalinowskich. Studia rozpocząłem w 1950 roku. Najpierw w szkole teatralnej, ale Edmund Wierciński i Erwin Axer stwierdzili, że jestem za młody na reżyserię. Uznali, że powinienem studiować polonistykę. No to tam poszedłem. Uczyłem się u Jana Kotta (wybitny polski krytyk i teoretyk teatru), co niewątpliwie dużo mi dało".

Zaczyna się wtedy interesować teatrem satyrycznym. Po śmierci Stalina staje się legendą studenckiego kabaretu "Stodoła", którego najgłośniejszym programem był "Ubu Król" Alfreda Jarry'ego. Reżyserował właśnie Jan Biczycki.

Odebrano mi paszport

"Jazz Magazine" pisze, że Biczycki atakował polską parafiańszczyznę, zaściankowość, prowincjonalność, stereotypy. Władza wzięła go na widelec.

On sam tak o tym mówił: "Rąbnęliśmy Królem Ubu jak cholera. Gdy dziś patrzę z perspektywy czasu na ten okres, to wydaje mi się, że najbardziej wartościowe było nieustanne pakowanie kija w mrowisko. To nie było takie rozsądne". I dodawał: "Dlaczego zajmowaliśmy się tematami polskimi? Myśleliśmy wówczas, że po co udawać Goethego, skoro można być Mickiewiczem".

A jednak nawet po takich sławnych i kasowych spektaklach jak "Niech no tylko zakwitną jabłonie" czy "Śniadanie u Tiffany'ego" w Teatrze Komedia, gdy jego autor Truman Ca-pote tylko jemu powierzył tekst, chociaż wcześniej nie zgadzał się na żadne sceniczne adaptacje, Biczycki dostaje szlaban. Wtedy wraca do Katowic. Opowiadał: "Gdy miałem zakaz reżyserowania, odważył się go złamać tylko Jerzy Kaliszewski, który wtedy był dyrektorem teatru w Katowicach. Musiałem na początek zrobić jakąś sztuczkę radziecką, ale zaraz potem zrobiłem »Ifigenię w Taurydzie« Goethego. Do dziś uważam ją za jedno z najlepszych moich przedstawień".

- Wuj darzył sentymentem Teatr Śląski i to ze wzajemnością - mówi Marian Biczycki. - Kilka lat temu dyrektor Teatru Śląskiego Krystyna Szaraniec przygotowała wieczór jego pamięci. To było wzruszające, bo chyba coraz mniej wie się u nas o Janie Biczyckim. Dlatego tak zdenerwował mnie Nico Hofmann. Nie w kontekście jego serialu o antysemickich Polakach chciałbym wuja w kraju przypomnieć.

On sam zachował w pamięci jego urocze przedstawienie z tamtych czasów "Królewna Śnieżka", w oparciu o Disneya. A potem wuj zrobił przyjęcie dla znajomych dzieciaków, gdzie krasnoludki podawały ciastka.

Wkrótce jednak wyjeżdża za żelazną kurtynę. W Polsce nie chce robić tylko bajek dla dzieci, a tak może się skończyć. Korzysta z wielu zaproszeń do teatrów, od Hamburga po Wiedeń, ale to tylko wyzwania zawodowe. W 1968 roku, jak mówi w wywiadzie: "Odebrano mi jednak paszport i kazano wracać do kraju". Odmawia. W końcu Biczycki rezygnuje z procesu o przywróceniu mu polskiego paszportu. Zostaje w Niemczech.

Udało mu się wyreżyserować własną śmierć. W serialu "Regina", pokazywanym także w polskiej telewizji, gra palacza, który umiera na raka płuc, w niedzielę, wśród oddanych mu uczniów. To powtórzyło się naprawdę. Jakby było znakiem, że wybrał dobrą drogę i aktorem był z przeznaczenia.

Wywiad z Nico Hofmannem w DZ

Rozmowę z producentem serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" opublikowaliśmy 5 lipca. Niemiec Nico Hofmann kajał się w niej, że producenci serialu przeinaczyli fakty dotyczące II wojny św. Wspominał też osobę Jana Biczyckiego.



*Superbudowa 2013. Najlepsza inwestycja woj. śląskiego ZOBACZ
*Marsz Autonomii 13 lipca 2013: ZDJĘCIA, WIDEO, KONTROWERSJE
WAMPIRY W GLIWICACH PRZEMÓWIŁY! ZNAMY KILKA ODPOWIEDZI
*Jak zdać egzamin na prawo jazdy? ZOBACZ WIDEOTESTY i CZYTAJ PODPOWIEDZI

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Nasze matki, nasi ojcowie: Biczycki nie zagrałby w takim serialu - Dziennik Zachodni