Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Doping w sporcie - w tej walce szans na zwycięstwo nie widać

Marek Kondraciuk
Bariery możliwości człowieka wyznaczają: ból, zmęczenie, stres i strach. Doping sprawił jednak, że współczesny gladiator nie odczuwa bólu, wyłączono z jego świadomości poczucie zmęczenia, stres zapakowano w nieprzepuszczalną folię.

Kibice postrzegają problem dopingu przez pryzmat wielkich afer, takich jak ta sprzed dwóch tygodni z udziałem sprinterów: Amerykanina Tysona Gaya i Jamajczyka Asafy Powella. Spektakularne wpadki gwiazd wstrząsają światowym sportem dopiero jednak od ćwierć wieku, a przecież doping jest stary jak sam sport.

Wspomagani winem

Rywalizację atletów wymyślili starożytni i równocześnie wymyślili doping. Sztuczne poprawianie swoich możliwości fizycznych było znane już w najstarszych igrzyskach greckich, w Tebach. Wybierano tam kapłana, który był pierwszą w historii komisją antydopingową. Jego zadaniem było bowiem sprawdzanie, czy zawodnicy przed wejściem na arenę mają... świeży oddech. Powszechne było wówczas wspomaganie się winem. Siłacze jedli też grzyby halucynogenne, raczyli się ziarnem sezamowym pobudzającym do wysiłku, pili napar ze skrzypu poprawiający ukrwienie śledziony.

W czasach nowożytnych pierwszy przypadek sztucznego wspomagania zanotowano już na III Igrzyskach Olimpijskich w St. Louis 1904. Metę maratonu osiągnął jako pierwszy Amerykanin Fred Lorz. Dłoń zwycięzcy uścisnęła Alice Roosevelt, córka prezydenta Franklina Delano Roosevelta, biegacza natychmiast porwał wiwatujący tłum, ale równie szybko go porzucił, bo wydało się, że sporą część trasy pokonał w przygodnie napotkanym samochodzie.

Mistrzem olimpijskim został więc jego rodak Thomas Hicks, który tuż za metą zemdlał i dopiero w szpitalu dowiedział się, że wygrał. Lekarze stwierdzili, że przed startem kilkakrotnie wstrzyknięto mu podskórnie siarczan strychniny i to mogła być przyczyna utraty przytomności. Nie było jednak wówczas badań antydopingowych, więc nie stracił miana mistrza olimpijskiego.

Zaczęło się od koni

Badania antydopingowe zaczęły się w połowie XX wieku, ale z początku wcale nie obejmowały ludzi, lecz... konie. Szprycowano je na taką skalę, że wkrótce zwierzęta, które są mniej od homo sapiens odporne na farmaceutyki, zaczęły masowo padać. Trzeba więc było "coś z tym zrobić" i wymyślono kontrole antydopingowe. W latach sześćdziesiątych zaczęto badać również sportowców.

Pierwszym olimpijczykiem, który stracił medal w związku z wykryciem dopingu, był szwedzki pięcioboista Hans Gunnar Liljenwall. Na igrzyskach w Meksyku 1968 zajął trzecie miejsce, ale ujawniono, że podczas konkurencji strzelania uspokoił drżenie ręki... koniakiem. Do dziś zresztą alkohol jest w strzelectwie uznawany za środek dopingujący.

Astmatycy królują na sportowych arenach

Pierwszym sportowcem zdyskwalifikowanym za klasyczny doping farmakologiczny był 4 lata później amerykański pływak Rick DeMont. Szesnastolatek z San Francisco jako pierwszy przepłynął 400 m kraulem poniżej 4 minut (3.58,18), ale okazało się, że zażywał niedozwolone środki. Tłumaczył, że brał tylko... lekarstwo na astmę. To właśnie od tego czasu wśród wybitnych sportowców jest tak wielu astmatyków z najsłynniejszą astmatyczką świata Marit Bjoergen, rywalką Justyny Kowalczyk na narciarskich trasach.

Podejrzeń o doping było wcześniej wiele. Do dziś trudno pojąć, jak w finale mundialu 1954 w Szwajcarii drużyna RFN mogła pokonać - zdawać się mogło niezwyciężone - Węgry 3:2, z którymi przegrała w eliminacjach 3:8 i dlaczego po mistrzostwach wszyscy piłkarze niemieccy zachorowali na żółtaczkę.

Na olimpiadzie w Meksyku 1968 we włosach Afrykanów, którzy zdominowali biegi średnie i długie, wykryto tajemniczą substansję. Czy to dzięki niej Amos Biowott, po dwóch miesiącach treningów, nie potrafiąc pokonywać "płotów", wygrał morderczy bieg na 3.000 m z przeszkodami? A czy Bob Beamon zawdzięcza swój skok w XXI wiek (8,90 m w czasach, kiedy rzadko komu udawało się przekroczyć 8 m) wyłącznie talentowi?

Eksperymenty Ricky'ego Brucha

Pierwszym sportowcem, który przyznał się do zażywania sterydów anabolicznych i - jak sam mówił - eksperymentowania z różnymi specyfikami, był szwedzki rekordzista świata w rzucie dyskiem Ricky Bruch. Zmarł w 2011 w wieku 65 lat na raka, ale wcześniej miał poważne kłopoty zdrowotne, które łączył ze swoimi farmakologicznymi eksperymentami.

Swoich medali i rekordów Ricky Bruch jednak nie stracił, bo wtedy używanie sterydów nie było zabronione. Ta sprawa uzmysłowiła jednak światu, że walka z dopingiem to zabawa w policjanta i złodzieja. Najpierw złodziej wymyśla, jak otworzyć sejf, a dopiero później policjant szuka sposobu, jak ochronić kasę przed włamaniem. Kiedy więc na listę środków zabronionych trafia jakiś specyfik, to trzeba mieć świadomość, że wcześniej za jego pomocą pobito wiele rekordów i zdobyto wiele medali.

Tak było np. z osławionym transfuzjami krwi. Zabroniono dokonywania ich przed zawodami, dopiero kiedy stały się masowe. Tak było też z hormonem wzrostu i z EPO czyli erytropoetyną, zagęszczaczem krwi, którego ofiarą mógł być zmarły nagle w 1994 nasz kolarz Joachim Halupczok.

Sztuczki ciężarowców

Dość wcześnie, bo po igrzyskach w Rzymie 1960, kiedy jeszcze doping nie był powszechny, MKOl utworzył Komisję Medyczną i opublikował listę specyfików zabronionych. Bodźcem do tego był wypadek duńskiego kolarza Knuda Enemarka Jensena, który spadł z roweru podczas wyścigu drużynowego, a sekcja zwłok wykazała dużą dawkę amfetaminy w jego organizmie. Długo natomiast, bo aż do 1999 sportowy świat czekał na utworzenie Światowej Agencji Antydopingowej (WADA), która ma prawo kontrolować sportowców nie tylko na zawodach, ale również podczas treningów przez cały sezon.

Pierwszą dyscypliną, w której doping stał się masowy, wypaczając sens rywalizacji, było podnoszenie ciężarów. Międzynarodowa federacja, aby wymazać z tabel rekordy uzyskane na koksie, musiała pozmieniać kategorie wagowe i zacząć notować rekordowe wyniki od początku. Do legendy przeszły opowieści o sposobach oszukiwania komisji antydopingowej. Ciężarowcy przyczepiali sobie pod pachami woreczki z czystym moczem. Kiedy za kotarą przyszło im siusiać do probówki wprowadzali do niej zawartość woreczka. "Policjant" wymyślił więc sposób na "złodzieja" i nakazał mu wchodzić do kontroli antydopingowej nago. Nic ukryć się nie dało, ale... na sposoby są sposoby. Przed badaniem zaczęto wstrzykiwać czysty mocz bezpośrednio do pęcherza. To były jednak metody prymitywne, dziś już chyba niestosowane.

Śmierć w sporcie spowszedniała

Współczesna walka z dopingiem staje przed zgoła innymi wyzwaniami. Coraz cieńsza staje się granica między tym, co zabronione, i tym, co dozwolone. To, czym dziś można się wspomagać, jutro może trafić na czarną listę. Powstają też zupełnie nowe specyfiki. Laboratoria pracują nie tylko nad udoskonaleniem dopingu, ale także nad znalezieniem metod maskowania w organizmie zabronionych preparatów.

Mnożą się śmiertelne wypadki na sportowych arenach. Kiedy w 1962 roku amerykański bokser Emile Griffith - zmarły trzy dni temu - "zabił" pięściami w ringu Kubańczyka Bernarda "Kida" Pareta, zadając nieprzytomnemu, opartemu o narożnik rywalowi osiem ciosów w głowę, sportowy świat był w szoku.

Z czasem jednak śmierć w sporcie spowszedniała. Lista pięściarzy, którzy stracili życie w ringu przekroczyła 300! Kolarzy zmarło kilkudziesięciu. Coraz częściej słyszy się o nagłych zgonach piłkarzy i lekkoatletów. Kolumny sportowe pełne są czarnych ramek. Pośmiertne komunikaty mówią lakonicznie o zasłabnięciach, niewydolności krążenia, atakach serca, zasłabnięciach. Ale przecież w tle tych tragedii czai się słowo: wspomaganie.

Bez bólu, zmęczenia, stresu i strachu

Prawie dziesięć lat temu napisaliśmy w "Dzienniku Łódzkim": "Ingerencja medycyny w naturę sportowców poszła za daleko. Śmierć symbolizuje osiągnięcie naturalnej granicy ludzkich możliwości. Granicy nieznanego, granicy, do której - paradoksalnie - zbliżają się mistrzowie, poprawiając rekordy, wydawać by się mogło już niepoprawialne. Natura ustanowiła własne bariery możliwości każdego człowieka. Wyznaczają je: ból, zmęczenie, stres i strach. Doping sprawił jednak, że współczesny gladiator nie odczuwa bólu, wyłączono z jego świadomości poczucie zmęczenia, stres zapakowano w nieprzepuszczalną folię, a strach zmodyfikowano, zmieniając go w determinację. Ale te ludzkie przymioty kiedyś wracają, pustosząc psychikę ze zdwojoną siłą". Minęła dekada i nie potrzeba zmieniać w tej diagnozie ani jednego słowa.

Dlaczego, Ben?

Wiele gwiazd z pierwszych stron gazet ma w swoich życiorysach dopingowe wpadki. Pierwsza wielka afera miała miejsce na olimpiadzie w Seulu 1988, kiedy na dopingu został przyłapany najszybszy człowiek świata, Kanadyjczyk Ben Johnson. Świat sportu był rozczarowany, bo został odarty ze złudzeń. Miliony młodych ludzi straciło wiarę w idoli. Jedna z amerykańskich gazet napisała: "Why, Ben?" (dlaczego, Ben?). Johnson stracił złoty medal, który przyznano jego wielkiemu rywalowi, Amerykaninowi Carlowi Lewisowi.

Jakimż jednak potężnym ciosem w resztki wiary w sportowe ideały była wieść, która obiegła świat po zakończeniu kariery przez Carla Lewisa. Okazało się bowiem, że... i on brał! Podobno przed igrzyskami trzy razy miał pozytywny wynik badania antydopingowego, ale ostatecznie sprawa przycichła.

Na tych samych igrzyskach w stolicy Korei gwiazdą sprintu była Florance Griffith-Joyner. Amerykanka w ciągu kilku sezonów zmieniła się z przeciętnej biegaczki, smukłej, subtelnej dziewczyny w umięśnioną atletkę, która wyśrubowała rekordy świata na 100 m (10,49) i 200 m (21,34) do granicy nieosiągalnej do dziś dla żadnej kobiety. Nigdy nie przyłapano jej na dopingu, ale zmarła 10 lat później w wieku zaledwie 39 lat i chyba nikt nie miał wątpliwości, że jej śmierć miała związek z farmakologicznym wspomaganiem w czasach kariery.

Skażone dopingowymi wpadkami życiorysy ma wiele innych gwiazd: Katrin Krabbe, Marion Jones, która trafiła nawet do więzienia, Javier Sotomayor, Marlene Ottey, Mike Tyson, który naszprycowany bił Andrzeja Gołotę, Diego Maradona, który na mundialu USA 1994 wspomagał się efedryną, wielu kolarzy ze zmarłym wskutek przedawkowania Marco Pantanim, Alberto Contadorem i Lance Armstrongiem.

Dlaczego tylko sportowcy pod pręgierzem?

Sportowcy ponoszą kary. Odbiera się im medale, rekordy, tracą pieniądze, odwracają się od nich sponsorzy. Czasem dostanie sie jakiemuś lekarzowi. A gdzie są ci, którzy nakręcają koniunkturę dopingu? Ci, którzy płacą, żądając jednak bez-względnie rekordów?

Ile osób, firm, koncernów zarobiło na dopingu Lance Armstronga? Ilu menedżerów inspirowało go do tego, żeby wygrywał za wszelką cenę, bo coś warte są wyłącznie jego sukcesy, a nie piękne porażki, po emocjonującym finiszu.

Gdzie są producenci zabronionych specyfików, napędzający wyścig technologiczny? Gdzie są menedżerowie, którzy wyżywili się na kontraktach Lance Armstronga i innych gwiazd jego miary? Nie wiedzieli, nie słyszeli, czy akceptowali i zacierali ręce, kiedy za rowerem Amerykanina płynęła rzeka dolarów?

Brać i krócej żyć

Dwadzieścia lat temu w USA przeprowadzono anonimową ankietę. Jej wyniki przeszły wszelkie oczekiwania teoretyków sportu. Dwustu olimpijczyków spytano, czy zgodziliby się brać środki dopingujące, gdyby przez pięć lat gwarantowały zwycięstwa na każdych zawodach, ale później prowadziłyby do szybszej śmierci. Aż 60 procent odpowiedziało: tak!

To wzmacnia przeświadczenie, że dopingu nie da się wyeliminować ze sportu. Kolejnym argumentem jest to, że wspomagają się nie tylko największe gwiazdy, podpisujący tłuste kontrakty. Szokująco brzmiała niegdyś informacja, że na paraolimpiadzie w Sydney 2000 ujawniono więcej przypadków dopingu niż na poprzedzających ją igrzyskach pełnosprawnych sportowców!

Doping jest także w rekreacyjnych rozgrywkach amatorów.

Uwolnić doping?

Od lat pojawiają się głosy, że skoro nie można wyeliminować dopingu ze sportu, to może... trzeba go zalegalizować i uwolnić od kontroli. Zwolennikiem tej idei był niegdyś mistrz Europy (1998) na 400 m przez płotki Paweł Januszewski.

- Obecna sytuacja sprzyja hipokryzji, bo jeśli jedni biorą, a drudzy nie, to szanse są nierówne - mówił Paweł Januszewski. - Poza tym nie można pogodzić ideałów sportowej czystości z oczekiwaniem rekordów i wielkiego show. Nie da się wyeliminować dopingu, bo na specyfikach zarabiają producenci, a na rekordach i medalach sportowcy i sponsorzy.

Przeciwnego zdania jest natomiast czterokrotny mistrz olimpijski w chodzie Robert Korzeniowski. - Uwolnić sport od kontroli antydopingowych to byłaby tragedia, między innymi ze względów etycznych - powiedział w wywiadzie dla "Dziennika Łódzkiego".

- Dopuścilibyśmy czynnik zewnętrzny, a do tego dostępny dla bogatych, nie-osiągalny dla biedniejszych. Do-chodziłoby do zgonów na bieżni. Największe spustoszenie nastąpiłoby wśród kandydatów na mistrzów. Wyścigi cyborgów to katastroficzna i przerażająca wizja. Sport ma misję społeczną, niesie wartości humanistyczne, które niweczy stosowanie dopingu - dodał legendarny "Korzeń".

Sportowemu światu pozostaje więc walka z dopingiem, ale bez szansy na zwycięstwo. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że metody są coraz lepsze, ale woli walki coraz mniej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Doping w sporcie - w tej walce szans na zwycięstwo nie widać - Dziennik Łódzki