Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pacjent po przeszczepie twarzy: Trochę mi głupio, że to ja właśnie dostałem tę twarz

Agata Pustułka
Grzegorz dostał twarz tragicznie zmarłego Sławka. Przeszczep dla ratowania życia był pionierską operacją
Grzegorz dostał twarz tragicznie zmarłego Sławka. Przeszczep dla ratowania życia był pionierską operacją Instytut Onkologii Gliwice
Czekałem na tę chwilę, gdy zobaczę swoją twarz w lustrze. Lekarze bali się bardziej ode mnie, a ja poczułem się wprost rewelacyjnie - powiedział pierwszy w Polsce pacjent po przeszczepie twarzy. O superoperacji pisze Agata Pustułka

Sławek żył w malutkiej wiosce na Podlasiu. Pracowity z niego był chłopak. Grzesiek mieszkał pod Oławą na Dolnym Śląsku. Uwielbiał zabawy z labradorem, wyrabiał ciężkie dniówki w zakładzie brukarskim. 23 kwietnia maszyna do cięcia kamieni amputowała mu część twarzy. W tym dniu splotły się losy Sławka i Grzegorza. Nieodwracalnie. U Sławka stwierdzono śmierć mózgu i zakwalifikowano jako dawcę narządów. Matka zgodziła się. Grzegorz, by przeżyć, musiał nową twarz dostać. Do dziś pamięta niemal wszystko. Dzień w firmie, jak zwykle. Kiedy sprzątał, potknął się o jakieś śmieci. Nagle maszyna służąca do cięcia kamieni uruchomiła się. Grzegorz przypomina sobie niosących go kolegów, ich krzyki. Co dziwne, w ogóle nie pamięta bólu, a przecież musiało go boleć straszliwie. Był pewnie w szoku. Czuł tylko na twarzy dziwne ciepło. Przytomność stracił dopiero w helikopterze.

Pierwszy polski pacjent z nową, przeszczepioną od dawcy twarzą, jest skromnym 33-latkiem. Tę twarz pokazał całemu światu 30 lipca. Chciał publicznie podziękować, ale głos, jeszcze słaby i niewyraźny, załamał się i popłynęły łzy. Chyba w ogóle pierwszy raz płakał, bo do tej pory wszystkie trudności znosił bardzo mężnie. Lekarze są pełni podziwu dla jego wielkiej siły i odwagi. - Jego wytrwałość jest niesamowita - mówi prof. Adam Maciejewski, chirurg rekonstrukcyjny z Centrum Onkologii w Gliwicach, który stał na czele zespołu operacyjnego. W 26 godzin, w czasie skomplikowanego logistycznie i technicznie przedsięwzięcia, w perfekcyjny sposób udało się połączyć twarz dawcy i twarz biorcy: zespolić ze sobą naczynia krwionośne, nerwy, mięśnie, chrząstki oraz śluzówkę.

Nerwy, które łączy się pod mikroskopem w pierwszej kolejności, są kluczem, dzięki któremu twarz pacjenta odzyska ruchomość. Dziś trochę przypomina maskę. Na ten ostateczny efekt trzeba jeszcze poczekać. Mimo to Grzegorz i tak mówi w miarę wyraźnie, zwłaszcza jeśli chodzi o wypowiadanie prostych słów i zdań. - Ja od niego często słyszałem "OK" i "spoko" - uśmiecha się dr Maciej Grajek, jeden z chirurgów, który opiekował się Grzegorzem. W rozmowie z Kamilem Durczokiem, redaktorem naczelnym Faktów w TVN, już bez tłumu ludzi, jak w czasie konferencji prasowej, mniej stremowanemu pacjentowi mówiło się znacznie łatwiej. - Trochę mi głupio, że to ja otrzymałem tę twarz - stwierdził, jakby dotąd nie uwierzył, że ktoś na drugim końcu Polski, właśnie dla niego, zdecydował się na ten wspaniałomyślny, nieprawdopodobny dar. Grzegorz podziękował matce Sławka.

Pani Teresa, siwiutka, szczupła, w czarnej żałobnej chustce, została "odnaleziona" przez media. O śmierci Sławka dowiedziała się telefonicznie od jednego z lekarzy. Właśnie jechała do syna w odwiedziny, bo stan był stabilny. Nagle wszystko się załamało. Nie było ratunku. Chłopak, złota rączka (wyremontował dom, zmienił dach), jedynak, doznał urazu głowy na swoim własnym podwórku. Poczuł się źle, a matka właściwie na siłę chciała go zawieźć do szpitala, bo się nie zgadzał. W końcu stracił przytomność. I już jej nie odzyskał. - Chciałam uratować komuś życie. Skoro Sławek nie żył - kobieta tłumaczy dziennikarzom swoją decyzję. Nie ma łatwo w swojej wiosce. Jedni mówią, że zrobiła dobrze, a inni, że głupio.
Ona jest pewna swojego postanowienia. Zobaczyła Grzegorza w telewizji. Rozpoznała w nim swojego Sławka. Chciałaby go przytulić, ucałować. Normalnie rodziny dawcy i biorcy powinny być dla siebie anonimowe, ale w tej sprawie, w dobie głodnych sensacji mediów, to wręcz niemożliwe. Lekarze mówią, że nowa twarz jest wypadkową dwóch twarzy, wyjątkową, jedyną w swoim rodzaju. Grzegorz ze swoją nową twarzą oswajał się w dużym lustrze, które lekarze ustawili w jego izolatce. Nie bał się. Wiedział, że twarz będzie inna niż kiedyś. Ćwiczył mimikę.

Lekarze mówią, że tak naprawdę podłamał się tylko raz. Wtedy, gdy dr Grajek powiedział mu, że na jakiś czas będzie musiał pozbyć się z domu swojego ulubieńca - waniliowego labradora. Zdjęcia psa wisiały w jego izolatce. Przypominały mu o życiu sprzed wypadku i mobilizowały siłę woli oraz dobrą energię. Znalazł się przecież trochę w roli od nowa stworzonego człowieka. Musiał sobie wszystko poukładać w głowie. Od nowa uczył się jedzenia i przełykania. Jak noworodek. Ale w końcu mama w domu na powitanie obiecała, że przygotuje mu ulubioną kaczkę. I oczywiście dotrzymała słowa. Zresztą w rekonwalescencji Grzegorza rodzina odegrała olbrzymią, może i decydującą rolę. Nie opuszczali go nawet na chwilę. Ten mocny związek było widać podczas spotkania z dziennikarzami, gdy Grzegorz praktycznie nie puszczał ręki siostry Basi. Mama nie przyjechała, bo chcieli jej oszczędzić tych emocji.

Zresztą miała ich zbyt wiele. Na dodatek dziennikarze nie dają spokojnie żyć. Dlatego Basia poprosiła, by dać im trochę spokoju, odpoczynku. Teraz Grzegorza czeka wiele miesięcy rehabilitacji i cotygodniowe wizyty w Gliwicach. Lekarze chcą go mieć pod stałą kontrolą. Choć groźba odrzutu z dnia na dzień staje się coraz mniejsza, muszą brać pod uwagę każdy scenariusz. Z tygodnia na tydzień ma znikać opuchlizna, a twarz odzyskiwać właściwą ruchomość. Dziś Grzegorz, żeby dokładnie wypowiedzieć jakieś słowo, musi lekko przycisnąć brodę. Poza tym czeka go jeszcze operacja okulistyczna, a właściwie niewielki zabieg prawej powieki. To i tak niewiele, biorąc pod uwagę rozmiar uszkodzenia i późniejszej rekonstrukcji.
Grzegorz może normalnie żyć, ale musi na siebie bardzo uważać. Z jego otoczenia usunięto wszelkie źródła możliwych zarazków: kwiaty doniczkowe, dywany. Na razie koledzy i znajomi nie mogą go tłumnie odwiedzać, a z pewnością nie wtedy, gdy będą mieć nawet lekki katar. - Oczywiście, nie ma szans, by wyeliminować wszystkie zagrożenia, ale trzeba zrobić wszystko, co możliwe, by tak się stało - opowiada dr Sebastian Giebel, hematolog z Instytutu Onkologii, pod którego opieką znajdował się Grzegorz. Efekty działań dr. Giebla są rewelacyjne: udało się ochronić pacjenta przed inwazją wirusów, bakterii i grzybów. Do domu poszedł z jedną odleżyną, którą "przywiózł" z wrocławskiego szpitala, gdzie trafił w pierwszej kolejności i gdzie zdeterminowani lekarze w pewnym momencie zastosowali terapię... pijawkami. Grzegorza uratowała medycyna z najwyższej światowej półki.

Ten pierwszy w świecie przeszczep twarzy dla ratowania życia, był komentowany w środowiskach naukowych zajmujących się transplantacjami i chirurgią rekonstrukcyjną. Działania gliwickich lekarzy zostaną przedstawione podczas najbliższego światowego zjazdu chirurgów rekonstrukcyjnych. To bardzo elitarne grono, tacy artyści współczesnej medycyny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!