18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy można zabić polityka śmiechem? To nie takie proste... [ZOBACZ MEMY]

Witold Głowacki
Fot. za facebook.com/hipsterski.maoizm
Ani jeden polski polityk nie został jeszcze "zabity śmiechem" w internecie. Dziesiątki za to w sieci "zatrendowały", także za sprawą wymierzonej w nich samych satyry.

Nie tak dawno polskim politykom wydawało się, że w określonych okolicznościach masowy śmiech internautów może zniszczyć albo ich samych, albo też ich politycznych przeciwników. I to bezpowrotnie. Nie były to bynajmniej całkiem bezpodstawne przypuszczenia. I klasyczne, i całkiem niemal współczesne teorie komizmu oraz satyry w zestawieniu z realiami internetu zdawały się zwiastować wręcz apokaliptyczną potencjalną siłę rażenia zmasowanej sieciowej satyry. Każde szyderstwo miało zyskiwać nieśmiertelność, każda wpadka - miliony odsłon. A ich burząca wizerunek efektywność trwała i była niezwykle trudna do wymazania.

Dlatego też w ciągu ostatnich trzech, czterech lat partie coraz więcej uwagi i środków kierowały właśnie na internetowo-satyryczny front. Każda większa partia ma i swoich ludzi, którzy zajmują się opracowywaniem internetowych mikrokampanii, i umowy z wyspecjalizowanymi agencjami zajmującymi się marketingiem oraz antymarketingiem w sieci. Niejeden więc już polityczny mem, który lajkowaliśmy na Facebooku albo podawaliśmy dalej na Twitterze i który uważaliśmy za produkt spontanicznej sieciowej twórczości, powstał albo w którymś z biur poselskich, albo w agencji pracującej na zlecenie danej partii. Czasem działa się tu skrycie, czasem z otwartą przyłbicą - czego przykład można było zobaczyć całkiem niedawno na facebookowym profilu Jarosława Gowina, gdzie pojawił się "mem in blanco" przedstawiający niedoszłą debatę Tusk - Gowin. Internauci niezbyt chętnie jednak odpowiedzieli na wezwanie do wypełniania pustych dymków nad głowami obu adwersarzy. Ostatecznie przeważały wpisy szydzące raczej z sytuacji w Platformie niż z Donalda Tuska - czego zapewne chcieli ludzie obsługujący profil Gowina.

Największy zasięg mają strony takie jak Kwejk czy Demotywatory. Tam króluje żart prosty, wręcz toporny

Tymczasem w memowo-satyrycznej politycznej rozgrywce w sieci coraz mniej chodzi o "zabijanie śmiechem" przeciwnika. Coraz bardziej natomiast o zarządzanie uwagą wyborców, o przechwytywanie sieciowego ruchu, o skupianie zainteresowania internautów (a więc elektoratu) na tematach i antytematach ważnych dla danej partii. Ani jeden bowiem polski polityk (może poza Kazimierzem Marcinkiewiczem, ale w jego wypadku zdecydowanie nie można lekceważyć roli tradycyjnych tabloidów) nie został skutecznie "zabity śmiechem" w sieci. Całe dziesiątki ich natomiast za sprawą internetu - a także wymierzonej nawet w nich samych internetowej satyry - zdążyły "zatrendować". I to w sensie dosłownym, mierzalnym czy to za pomocą zwyczajnych, ogólnodostępnych Google Trends, czy innych, bardziej wyrafinowanych narzędzi analizy.

Prawda zdaje się taka, że wszystkie wczesne obawy i nadzieje związane z polityczną satyrą w internecie, pochodzące jeszcze z epoki 1.0, potem zaś odgrzane i ponownie nakręcone na fali rozkwitu mediów społecznościowych, okazały się ostatecznie bardzo mocno na wyrost. Owszem, internet z lubością szydzi z polityków. Internauci traktują ich z reguły jako antybohaterów. Satyra w sieci bywa bardzo celna, bardzo zabawna, bardzo bezlitosna i ma bardzo masowy zasięg. I co? I nic. Albo prawie nic.
Od ponad trzech miesięcy szczególnie mocno wezbrana fala internetowej szydery przetacza się po Hannie Gronkiewicz-Waltz, prezydent Warszawy. Piszący te słowa sam także niejednokrotnie zarechotał nad dotyczącymi jej memami, podobnie zresztą jak miliony internautów. Z Hanny Gronkiewicz-Waltz chętnie żartują wszyscy - łącznie zresztą z wyborcami i politykami Platformy w randze posłów czy nawet ministrów (a momentami ponoć także w randze premiera).

Co z tego jednak, że "cały internet" śmieje się z prezydent stolicy? Gdyby na tej, wrażeniowej przecież, podstawie szacować polityczne szanse Hanny Gronkiewicz-Waltz, wyglądałyby one niezwykle marnie. W rzeczywistości jednak zwolennicy referendum zebrali 232 tys. podpisów. W Warszawie jest zaś 1,5 mln wyborców. Maksymalna skala erupcji mniej lub bardziej udanej sieciowej satyry na HGW przyczyniła się do mobilizacji zaledwie 1/6 wyborców. W tej chwili pod znakiem zapytania stoi nawet to, czy w referendum osiągnięty zostanie próg frekwencyjny gwarantujący, że będzie ono ważne.
Wygląda więc na to, że fakt, iż Hanna Gronkiewicz-Waltz zdaje się w tej chwili w internecie najmocniej znienawidzonym i najchętniej wyszydzanym polskim politykiem, w bardzo niewielkim stopniu przekłada się na sondażowo-wyborcze wyniki.
Ten sam nikły w gruncie rzeczy "efekt niszczący" widoczny był także przy innych okazjach, w których określony polityk lądował na celowniku "całego internetu".

Nawet memy związane z kolejnymi występami posłanki Pawłowicz bynajmniej nie okazały się zabójcze, choć początkowo wywołały sporą panikę w Prawie i Sprawiedliwości. - Szczerze mówiąc, pierwsze reakcje w sieci zdawały się mówić, że sytuacja jest tragiczna. I że pani poseł przewraca wszystko, na co pracowaliśmy od miesięcy - mówił mi niedawno jeden z polityków PiS przy okazji rozmowy o ogólnych efektach projektu "Gliński".

Pawłowicz - choćby perorując przed kamerą przeciw Marszowi Szmat - zrobiła bowiem w zasadzie wszystko, co możliwe, by ściągnąć na siebie szyderstwa i jad internatów. Była niezamierzenie komiczna, używała bardzo ostrych sformułowań, krzyczała niemal bez opamiętania, a do tego wpisywała się w swoisty kod "rozwścieczonej baby od matmy", za którą nikt szczególnie nie przepada. Memy posypały się setkami, nagranie "podbijało internety" w niesłychanym tempie, sytuacja wyglądała na całkiem poważny kryzys wizerunkowy dla Prawa i Sprawiedliwości. Ostatecznie jednak polityczni PR-owcy PiS odetchnęli z ulgą - żadnych szkód, także w sondażach, nie odnotowano. Przeciwnie - zdecydowanie zwiększyła się rozpoznawalność kontrowersyjnej pani profesor. Teraz już nikt nie dziwi się, gdy nazywa się ją lwicą Kaczyńskiego. W dodatku Pawłowicz znalazła też w sieci całkiem liczne grono obrońców, którzy zamiast szydzić, cieszyli się, że "pani profesor powiedziała w końcu prawdę".

Internetowe - kontrolowane i niekontrolowane - wybuchy śmiechu mają miejsce w kilku sieciowych wymiarach. Wciąż najmniej kontrolowane przez partie jest mimo wszystko życie w mediach społecznościowych. Najsilniejsze polityczno-memowe fanpejdże na Facebooku trudno posądzić o powiązanie z którąkolwiek z partii. Bywają one metapolityczne, bywają antypolityczne, niemal nigdy nie są jednak jednoznacznie polityczne. Hipsterski Maoizm prowadzony przez poetkę Joannę Dziwak równie często bierze na tapetę Jarosława Kaczyńskiego, Leszka Millera i Donalda Tuska. I wobec nich wszystkich jest równie bezwzględny. Podobnie rzecz ma się z AszDziennikiem czy Faktoidem. I tu, i tu wszyscy obrywają po równo. Z kolei Ocieplanie Wizerunku Jarosława Kaczyńskiego skupia się wyłącznie na prezesie PiS. Ale nie podjąłbym się jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy ten fanpejdż bardziej Kaczyńskiemu szkodzi, czy pomaga.

Wbrew pozorom jednak to nie na Facebooku toczy się najostrzejsza polityczna walka. Specjaliści od social media pracujący dla partii politycznych doskonale zdają sobie sprawę z tego, że tak naprawdę zasięg najciekawszych profili polityczno-satyrycznych Facebooka jest niczym w porównaniu z możliwościami stron takich jak Kwejk.pl czy Demotywatory.pl. To tam właśnie toczy się najbrutalniejsza walka o wypromowanie danego mema, najpierw o wydobycie go z "przechowalni", potem o podbicie go w rankingach, by w końcu trafił do już niekontrolowanego, żywiołowego obiegu. Podczas zaś gdy na Facebooku wygrywają raczej finezja i unikalność, polityczny dowcip, który ma mieć szanse na Kwejku czy Demotywatorach, musi być prosty, by nie rzec - toporny. To właśnie takie memy wychodzą najczęściej spod ręki ludzi pracujących na zlecenie polskich partii.

I to się jednak zapewne niedługo zmieni. Im dłużej sztaby i agencje będą przyglądać się korelacjom między erupcjami internetowej satyry a internetową rozpoznawalnością i popularnością wziętego na jej celownik polityka, tym częściej będą nie tyle próbować "strzelać śmiechem" do przeciwnika, ile raczej walczyć o przejęcie uwagi odbiorców na rzecz tych polityków i partii, dla których pracują.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Czy można zabić polityka śmiechem? To nie takie proste... [ZOBACZ MEMY] - Portal i.pl