Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Jakubaszko: Ratownicy nie mają prawa stwierdzić zgonu w karetce

Prof. Juliusz Jakubaszko
Prof. Juliusz Jakubaszko
Prof. Juliusz Jakubaszko arc.
Ratownik ma podjąć reanimację, a karetka powinna dojechać do szpitala - mówi prof. Juliuszem Jakubaszko, były krajowy konsultant w dziedzinie medycyny ratunkowej. Rozmawia Katarzyna Kapusta

Po naszym artykule na temat sytuacji, jaka miała miejsce na S1 w kierunku Pyrzowic, pojawiło się wiele pytań. Nasi Czytelnicy byli oburzeni zachowaniem ratowników, którym poszkodowany zmarł w karetce. Wątpliwości budzi fakt, że ratownicy wrócili na miejsce zdarzenia i zostawili ciało poszkodowanego na drodze. Chciałabym, żeby pomógł pan rozwiać te wątpliwości. Proszę powiedzieć, kto ustala procedury dotyczące postępowania ratowników na miejscu zdarzenia?
Przepisy są jedne, natomiast algorytm pracy ustala kierownik danego pogotowia ratunkowego.

CZYTAJ KONIECZNIE SZCZEGÓŁY SKANDALU::
RATOWNICY WYRZUCILI CIAŁO Z KARETKI

W takim razie, jak powinni zachować się ratownicy na miejscu wypadku?
Jeżeli pogotowie dojeżdża na miejsce wypadku i ratownicy widzą, że zgon był na miejscu zdarzenia, powinni zawiadomić policję, która wzywa koronera. Nie podejmują wtedy reanimacji takiego poszkodowanego.

A co w sytuacji, kiedy poszkodowany jest przytomny, w trakcie transportu do szpitala traci przytomność a ratownicy wiedzą, że zmarł?
Po pierwsze, ratownicy nie są uprawnieni do stwierdzenia zgonu. Zgon może stwierdzić jedynie lekarz. Ratownicy powinni podjąć akcję reanimacyjną, a karetka powinna dojechać do szpitala. Dopiero w szpitalu przejmują poszkodowanego lekarze. Wtedy jest to już problem szpitala, a nie ratowników.

Jak jest w przypadku, gdy ratownicy reanimując poszkodowanego, wzywają karetkę "S", w której znajduje się lekarz?
Nie wyobrażam sobie sytuacji, że ratownicy czekają gdzieś na poboczu na karetkę z lekarzem. Przecież liczy się czas. W związku z tym powinni cały czas jechać do najbliższego szpitala, bądź spotkać się w drodze z tą drugą karetką, w której jest lekarz. Wtedy to on przejmuje poszkodowanego i całą reanimację. Jeżeli stwierdza zgon, to jest to już w tym momencie sprawa tego danego lekarza.

Czyli pana zdaniem ratownicy powinni byli dojechać do szpitala?
Powinni mimo wszystko jechać do szpitala. Ratownicy potrafią prowadzić resuscytację i to właśnie powinni robić.

Czy ratownik może odstąpić od resuscytacji?
To jest sporna kwestia. Mamy w tym zakresie bardzo niedoskonałe prawo. Ratownik ma takie uprawnienia przed podjęciem resuscytacji, kiedy na miejsce dociera pogotowie i poszkodowany nie żyje. Jeżeli ratownik wtedy widzi, że poszkodowany nie żyje, nie podejmuje resuscytacji. Jednak w trakcie transportu do szpitala nie może tego zrobić. Proszę pamiętać, że działania podejmowane przez ratowników to nie jest pierwsza pomoc. Pierwszej pomocy uczą się dzieci już w przedszkolu. Ratownicy podejmują akcję krążeniowo-oddechowo-mózgową, czyli medyczne czynności ratunkowe. Dlatego powinny być one utrzymane do momentu, aż karetka dojedzie do szpitala, a poszkodowany zostanie przejęty przez lekarza. Jeżeli ratownicy na własną rękę wróciliby na miejsce wypadku i zostawili poszkodowanego, który ich zdaniem nie żyje, to zostawiają poszkodowanego w trakcie zatrzymania krążenia. Ratownicy nie są uprawnieni do stwierdzenia zgonu.

Czyli winę ponoszą również system i niedoskonałe przepisy?
Owszem. To jest jeden z przykładów. Od 2006 roku cały czas walczymy o nowelizację ustawy o ratownictwie medycznym. Bezskutecznie. Przepisy nie precyzują jasno i dokładnie pewnych procedur i to jest problem. Jesienią ubiegłego roku dyrektorzy pogotowia ratunkowego doprowadzili do sytuacji, w której został znowelizowany jeden akapit ustawy, który zezwala każdemu lekarzowi na pracę w karetce. I powoli zaczynamy widzieć tego skutki. Jestem przekonany, że gdyby poszkodowanym był któryś z członków rodziny ratowników czy lekarzy, taka sytuacja nie miałaby miejsca.

Katarzyna Kapusta

***

Czy ratownicy postąpili moralnie? Oto komentarze na dziennikzachodni.pl

55-letni mężczyzna zmarł w karetce, gdy był wieziony do szpitala po wypadku, do którego doszło na drodze S1 niedaleko Siewierza. Gdy poszkodowany zmarł, ratownicy wrócili na miejsce zdarzenia, wynieśli ciało na pobocze i zostawili. Rzekomo pacjent zmarł, gdy tylko ruszyli (500 metrów od miejsca wypadku). Dlaczego jeździli z tym nieboszczykiem przez następnych kilkadziesiąt minut, zanim wrócili na miejsce wypadku? TW
Też jestem ratownikiem i pracuje w karetce "S", czyli z lekarzem. Nieraz mamy takie jak ta opisana sytuacja, ale nigdy podobnie się nie zachowaliśmy. Nasze procedury mówią, że jeśli odjeżdżamy z pacjentem z miejsca wypadku i w trakcje transportu pacjent niestety umiera na noszach, to zgłaszamy ten fakt do koordynatora medycznego, a ten kieruje nas do najbliższej chłodni do przechowywania zwłok. Gustlik
Karetka pogotowia to nie karawan. Z zewnątrz wygląda to brutalnie, ale takie są przepisy. Szkoda kasy
Skoro zmarł w karetce po 20 minutach, to i tak na miejsce zdarzenia odwożono zwłoki, czyli łamano procedury. Szeryf internetu
Ciekawe, czy swojego ojca albo matkę by tak wyrzucili i odjechali. Panie dyrektorze pogotowia, dla dobra sprawy do momentu wyjaśnienia zawiesić wszystkich, którzy uczestniczyli w tym haniebnym czynie. A jeśli dochodzenie wykaże, że tak było, to wywalić dyscyplinarnie na zbity pysk. Grażyna Gut

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!