Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strażnicy miejscy radarów nie pochowali. Mają prawo kasować kierowców

Paweł Pawlik, Michał Wroński
Fotoradary nie znikną z naszych dróg za sprawą Prokuratora Generalnego
Fotoradary nie znikną z naszych dróg za sprawą Prokuratora Generalnego Bartek Syta
Medialna burza nic nie zmieniła w życiu kierowców. Strażnicy są pewni, że prawo jest po ich stronie

W ocenie Departamentu Nadzoru MSW uprawnienie straży gminnych (miejskich) do używania stacjonarnych urządzeń rejestrujących nie budzi wątpliwości - to najważniejsze zdanie z pisma, jakie w ubiegłym tygodniu resort spraw wewnętrznych wysłał do straży miejskiej w Warszawie.

Dokument ten jest swego rodzaju odpowiedzią na słowa Andrzeja Seremeta, szefa Prokuratury Generalnej, który kilka tygodni wcześniej zakwestionował prawo strażników miejskich do korzystania ze stacjonarnych fotoradarów. W jego opinii przepisy ustawy o ruchu drogowym wskazują, że strażnicy mogą dokonywać kontroli tylko przy użyciu przenośnych albo zainstalowanych w pojeździe urządzeń rejestrujących. Natomiast do kontroli przy użyciu fotoradarów stacjonarnych upoważniona jest Inspekcja Transportu Drogowego. Ośmieleni kierowcy już zaczęli się odgrażać, że przestaną płacić wystawione im przez funkcjonariuszy mandaty kiedy z pomocą pośpieszyło MSW.

W efekcie mamy sytuację, kiedy dwie państwowe instytucje wydały w tej samej sprawie dwie kompletnie przeciwstawne sobie opinie. Strażnicy rzecz jasna trzymać się będą tej, która wystawił im resort spraw wewnętrznych. Najmniejszych co do tego wątpliwości nie pozostawia oświadczenie, jakie na swojej stronie internetowej opublikowała Krajowa Rada Komendantów Straży Miejskich i Gminnych. Jej autorzy przypominają, że wszystkie używane przez strażników fotoradary muszą uzyskać decyzję Głównego Inspektora Transportu Drogowego, wydaną na podstawie opinii właściwego Komendanta Wojewódzkiego Policji.

- W świetle powyższych faktów wniosek zaprezentowany przez Prokuraturę Generalną jest dla nas niezrozumiały i pozostający w oczywistej sprzeczności z aktualnym stanem prawnym - czytamy w oświadczeniu.

- Prokurator nie stanowi prawa - mówią urzędnicy.

Równie zdecydowani są funkcjonariusze w Dąbrowie Górniczej, gdzie znajduje się jeden z nielicznych garnizonów na terenie naszego województwa mających na swoim wyposażeniu stacjonarny fotoradar. Tamtejsi strażnicy nie zamierzają rezygnować z jego stosowania. Popierają ich miejscy urzędnicy. Bartosz Matylewicz, rzecznik dąbrowskiego magistratu dodaje, że zdanie Prokuratury Generalnej nie jest obowiązującym prawem, a tylko interpretacją.
Medialnej burzy wokół stacjonarnych fotoradarów ze spokojem przyglądają się strażnicy z Rybnika, Rudy Śląskiej, Bytomia, Świętochłowic, Kamienicy Polskiej, czy Zabrza. Oni stosują przenośne urządzenia, a na ich temat Prokurator Generalny już się nie wypowiadał. Spokojnie więc mogą robić swoje. Opinie na temat ich działalności są rzecz jasna podzielone - kierowcy traktują będące na wyposażeniu strażników fotoradary jako maszynki do robienia pieniędzy, oni sami przekonują, że poprawiają bezpieczeństwo na drogach.

Pieniądze z mandatów to żadne wielkie kwoty?

- Po konsultacji z policja, ustawiamy radar w miejscach, gdzie dochodzi do wypadków: przy szkołach, przejściach dla pieszych bez sygnalizacji świetlnej. Nie chodzi o to, żeby zarobić, bo w skali budżetu to niewielkie pieniądze, od kilku do kilkunastu tysięcy - mówi Bogusław Buliński, komendant Straży Miejskiej w Świętochłowicach, gdzie fotoradar w ciągu kwartału zrobił ponad 4500 zdjęć.

Znaczenie wpływających do miejskiego budżetu za sprawą fotoradaru kwot starają się pomniejszyć urzędnicy z Dąbrowy Górniczej.
- W poprzednim roku do kasy miasta wpłynęło z tego tytułu ok. 40 tys. zł. W tym roku budżet zakładał podobną kwotę - mówi Bartosz Matylewicz.

Nie będzie powtórki z historii

Wszystko wskazuje zatem na to, że kierowcy nie mają co liczyć na powtórkę z sytuacji sprzed dwóch lat, kiedy to strażnicy miejscy na kilka miesięcy zmuszeni zostali schować woje fotoradary do magazynów. "Psikusa" sprawiło im ministerstwo infrastruktury, które ociągało się z wydaniem rozporządzeń określających jak wyglądać mają znaki informujące kierowców o możliwości kontroli radarowej. A że bez takiego oznaczenia strażnicy nie mogli korzystać ze swoich fotoradarów, więc chcąc nie chcąc musieli zrezygnować z łowów na kierowców. Ile wówczas kosztowała opieszałość resortu miejskie budżety? Nikt nie chciał ryzykować określania konkretnych kwot, ale w niektórych przypadkach media szacowały "straty" na kilkadziesiąt tysięcy złotych.

"Suszarki" nielegalne? Jeśli tak, to czeka nas mandatowa rewolucja. Na razie płacić trzeba

Tomasz Motyliński dwa lata temu przejeżdżając przez Gniezno, został ukarany mandatem za przekroczenie prędkości. Odwołał się. Jego zdaniem, funkcjonariusz nieprawidłowo użył ręcznego radaru. Sąd Rejonowy w Gnieźnie wprawdzie mandatu nie anulował, ale uznał niedawno, że ręczne mierniki prędkości, tzw. suszarki, nie są dokładne, a policjant nie jest w stanie stwierdzić, którego samochodu prędkość zmierzył.
- Pani sędzia zgodziła się ze mną co do tego, że radary są niedokładne, ale uznała też, że policjant nie potrzebuje radaru, żeby stwierdzić, który samochód przekroczył prędkość - mówi kierowca.

Według sędziny, mierniki nie pozwalają jednoznacznie określić, którego pojazdu prędkość została mierzona. Teraz kierowca czeka na pisemne uzasadnienie wyroku. Mimo tego że "suszarka" została uznana za niedokładną, kierowca musi zapłacić karę. Zdaniem Ryszard Fonżychowskiego, prezesa stowarzyszenia "Droga i Bezpieczeństwo", nie powinno się podważać zasadności przyrządów dopuszczonych do użytkowania przez państwowy urząd. - Za kontrolę "suszarek" odpowiedzialny jest Główny Urząd Miar. Jeśli on uznał je za prawidłowe, trzeba mu wierzyć - mówi Fonżychowski. Zauważa jednak, że jeśli coś mogło w tej sytuacji zawieść, to albo funkcjonariusz, albo brak kontroli policyjnego sprzętu. Podobnego zdania jest Marek Kulik, prezes zarządu firmy Videoradar, która zajmuje się dystrybucją radarów.

- To, co mierzy wiązka lasera przy odległości 500 metrów, to obszar półtora metra. Jednak już przy kontroli auta oddalonego od policjanta o kilometr to trzy metry - wyjaśnia i dodaje, że do takiego miernika, jak do każdego produktu, #są konieczne odpowiednie warunki użytkowania #i przeszkolony policjant.

Wątpliwości nie ma Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej Policji w Warszawie. - Ręczne mierniki prędkości mają wszystkie świadectwa wymagane przez polskie prawo. Nie ma powodów, żeby zostały wycofane czy podważać słuszność ich używania - mówi Hajdas. - Policjanci są dobrze wyszkoleni, a przyrządy mają aktualne certyfikaty. Potwierdza nam to Adam Żeberkiewicz, starszy specjalista z Głównego Urzędu Miar, odpowiedzialny za dopuszczenie do używania radarów. Policjant jeszcze przypomina, że podobna sytuacja już była. Na początku kwietnia tego roku Sąd Rejonowy w Sierpcu na wniosek ukaranego kierowcy uznał, że radarom brakuje dokumentów, które potwierdziłyby ich aktualny stan techniczny. Sąd drugiej instancji oddalił wniosek kierowcy.
I. Budzyńska, K. Lurka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Strażnicy miejscy radarów nie pochowali. Mają prawo kasować kierowców - Dziennik Zachodni