Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szymek z Będzina konał kilka dni. Pobity, bo za często płakał [WSTRZĄSAJĄCE USTALENIA]

Teresa Semik
Rodziców dwuletniego „chłopca z Cieszyna” szukano  wszędzie
Rodziców dwuletniego „chłopca z Cieszyna” szukano wszędzie
Śmierć chłopca, którego ciało leżało w stawie w Cieszynie, poruszyła całą Polskę. Już wiemy, że jego rodzice bali się iść z nim do lekarza, ponieważ był siny od ciosów. Teraz obrzucają się oskarżeniami, kto z nich uderzył tak mocno, że zabił – pisze Teresa Semik SZYMEK Z BĘDZINA

Ustalenia śledztwa są wstrząsające. Rodzice skazali niespełna dwuletniego synka na potworne cierpienia i na śmierć, bo bali się własnej odpowiedzialności za sińce na jego ciele. Po ciosie w brzuch, jednego z rodziców, chłopcu pękło jelito cienkie i wystąpiło ropne zapalenie otrzewnej. Umierał trzy dni w męczarniach, z gorączką, wymiotami, biegunką, zaburzeniami w oddawaniu moczu, z narastającą dusznością, bo wdało się także zapalenie płuc.

Zdaniem biegłych, „bezzwłoczne udzielenie pomocy medycznej stwarzało uchwytne szanse na uratowanie zdrowia i życia dziecka”. Ale rodzice do lekarza nie poszli.

ZOBACZ KONIECZNIE:
PROCES RODZICÓW SZYMONA Z BĘDZINA RUSZA JUŻ DZISIAJ

Ciało w stawie

Przez ponad dwa lata śledczym nie udawało się ustalić, kim są rodzice niespełna dwuletniego chłopczyka, którego ciało znaleziono w stawie w Cieszynie w 2010 roku. A była to bodaj największa w historii polskiej policji akcja poszukiwawcza rodziców dziecka. Zdjęcie chłopca wisiało w każdym komisariacie, w wielu publicznych instytucjach. Sprawdzono kilkadziesiąt tysięcy rodzin, które miały dwuletnich chłopców. Sprawdzano też, czy dziecko mogło pochodzić z Czech lub Austrii, a jego ciało porzucono w Polsce. Wszystko na nic.

„Chłopczyk” – napisano mu na grobie z nadzieją, że prawda kiedyś wyjdzie na jaw. Pokochała go cała Polska.
Dziś wiemy, że miał na imię Szymek, zmarł w Będzinie po silnym ciosie w brzuch. Jego rodzice od ponad roku siedzą w areszcie. Prokuratura oskarżyła ich o zabójstwo syna. Działali wspólnie i w porozumieniu. Widzieli, że dziecko bardzo cierpi przez kilka dni, ale nie udzielili mu pomocy, doprowadzili tym samym do jego zgonu. We wrześniu rozpocznie się ich proces przed katowickim sądem.

Kim są rodzice?

Ojciec Szymka – Jarosław R., lat 42, pochodzi z Czeladzi. Ma podstawowe wykształcenie, był bezrobotny, przed zatrzymaniem pracował dorywczo. Stałą pracę kierowcy porzucił następnego dnia po śmierci chłopczyka.

Matka Szymka – Beata Ch., lat 41, urodziła się w Bytomiu, z zawodu jest energomonterem, zarabiała 700 zł. Oboje byli rozwiedzeni. Z poprzedniego związku Jarek miał jedno dziecko, a Beata – pięcioro. Wspólnych dzieci mieli troje: Wiktorię, Szymka i Natalię.

Zamieszkali razem cztery lata przed dramatem synka. Beata pozostawiła piątkę swoich dzieci bez opieki, a najmłodsze miały po kilkanaście lat, i wyprowadziła się do Jarka. Dzieci trafiły do ośrodka opiekuńczego.

Nie byli formalnie małżeństwem, a ich związek nie był cudowny, wymarzony. Beata twierdzi, że Jarosław był osobą dominującą. Musiała robić, co każe, inaczej dochodziło do kłótni. Wielokrotnie ją szarpał i popychał. – On jest furiatem – mówiła prokuratorowi. – Jak wpadał we wściekłość, przestawał panować nad sobą. Był wówczas niebezpieczny. Napady wściekłości szybko mijały i zachowywał się tak, jakby nic się nie stało.

Napady agresji były z błahych powodów, na przykład, gdy się spóźniła parę minut, nie odbierała telefonu, albo źle stała szklanka, a zupa była za słona.

– Był agresywny także wobec córki Wiktorii, ale jej nie bił, tylko ciągnął za włosy – dodała Beata. – Mogło się zdarzyć, że uderzył Szymona w rękę lub nogę, gdy ssał palec.

Jarosław nie zaprzecza, że głos decydujący w ich związku należał do niego, ale Beata i tak robiła wszystko po swojemu. Nigdy nie używał przemocy wobec Beaty i dzieci. – Ona była zazdrosna, obrażała się o byle co, a potem swoją agresję przenosiła na dzieci – przekonywał śledczych ojciec Szymka. – Beata zaczęła narzekać na nadmiar obowiązków, czuła się zmęczona wychowaniem dzieci. A ja jej zwracałem uwagę, że poświęca dzieciom zbyt mało czasu.

Zgodnie wyjaśniali, że Szymon płakał z byle powodu. Bał się obcych, bał się kąpieli. W porównaniu z Wiktorią uczył się wolniej. Był delikatny, lubił bawić się sam. – Szymek nie śmiał się często, raczej był smutnym dzieckiem – dodała babcia Zenobia, matka Jarka.

Na podstawie wyjaśnień obojga rodziców – niemal całkowicie sprzecznych – śledczy ustalili najbardziej wiarygodny przebieg wydarzeń, głównie jednak w oparciu o wersję matki.

Środa, 24 lutego 2010 r.

Ojciec chłopca wrócił tego dnia z pracy zdenerwowany. Zobaczył, że Szymek znów ssie palec, do tego popłakuje.

– Używając wulgarnych słów, kazał mu się zamknąć i usiąść na łóżku – przypominała Beata.

Szymek nie wykonał polecenia. Wtedy ojciec podszedł do syna, przyklęknął przed nim i złapał za barki. Potrząsał nim krzycząc, by się uspokoił. Przestraszone dziecko płakało nadal, a nawet głośniej, więc chwycił dłonią za jego główkę, zaciskając palce na policzkach. Chciał wymusić spokój. Beata mówi, że wcześniej w taki sam sposób uspokajał córkę Wiktorię.

Beata usiłowała zabrać syna, ale Jarosław ją odepchnął i kazał zająć się córką, która w tym momencie też zaczęła płakać. Uznał, że Beata podważa jego ojcowski autorytet. Posłusznie więc wyszła z córką do drugiego pokoju. Wtedy usłyszała głośny płacz Szymka. Wbiegła i widziała, jak Jarosław odchodzi od dziecka. Rzucił tylko do niej, że teraz może go wziąć na ręce.

Na ramionach i buzi syna Beata zobaczyła czerwone plamy i odbite palce Jarka. Gdy chwilę później zmieniała Szymkowi pampersa, dostrzegła odbitą dłoń na boku pleców chłopca. Po kąpieli Jarek kazał jej posmarować zaczerwienione miejsca maścią na skaleczenia, ale one nie były już zaczerwienione, tylko sine. – Szymek zawsze miał taką delikatną skórkę – mówili oboje. Tego wieczoru chłopczyk nie chciał jeść, wypił tylko mleko.

Czwartek, 25 lutego 2010 r.

Wychodząc do pracy Jarek polecił Beacie posmarować sine ślady na ciele Szymka co najmniej trzy razy. Przezornie powiadomił swoją matkę, Zenobię, żeby ich tego dnia nie odwiedzała. Bał się, że zauważy sińce.

Cały dzień Szymek był marudny. Nie chciał jeść tyle, co zwykle. Jak podchodziła do niego siostra Wiktoria, natychmiast zaczynał płakać. Bawił się sam. Kolor sińców na jego ciele był bardziej intensywny. – Nie odniosłam wrażenia, że go coś boli – mówiła Beata w śledztwie. – Tego dnia też nie zjadł kolacji, wypił tylko trochę mleka.

Podobno spokojnie przespał noc. Lekarze nie mają wątpliwości, że dziecko cierpiało.

Piątek, 26 lutego 2010 r.

Stan zdrowia Szymka znacznie się pogorszył. Nie chciał nawet zjeść śniadania ani wypić mleka. Po wyglądzie oczu Beata widziała, że jest chory. Był płaczliwy, niechętny do zabawy. – Cały czas chciał być noszony na rękach i przytulany, ale nie pokazywał, że go coś boli. Jedynie miał mocniejszą biegunkę – twierdziła Beata.

Po powrocie z pracy ojciec chłopca uznał, że pewnie Szymkowi przykleiła się do żołądka skórka z owocu, stąd dolegliwości żołądkowe. Przygotował roztwór soli kuchennej o nieustalonym stężeniu i strzykawką wlał dziecku do ust. Szymek się rozpłakał, miał odruchy wymiotne. Drugiej dawki nie chciał przyjąć, więc ojciec „rozszerzył mu usta, wbijając dwa palce pomiędzy górną szczękę a żuchwę” i wlał w niego kolejną strzykawkę roztworu solnego. Wtedy Szymek zwymiotował.
– Zabrałam go na łóżko i masowałam brzuch – dodała Beata.

Poproszeni o opinię biegli stwierdzili, że nie spotkali się z taką metodą leczenia przez rodziców zaburzeń przewodu pokarmowego u dziecka. Z opinii sądowo-lekarskiej wynika, że podanie roztworu soli z wodą tak małemu dziecku jest niedopuszczalne. Może zadziałać miejscowo na przewód pokarmowy, ale też uszkodzić nerki.

W nocy z 26 na 27 lutego Szymek w zasadzie nie spał, co chwilę budził się i płakał. W ogóle nie pozwalał się położyć i wyprostować nóżek. Rodzice nadal nie zdecydowali się iść z dzieckiem do lekarza, bo sine ślady po uderzeniach wciąż były mocno widoczne. Szpital w Będzinie jest oddalony od ich mieszkania zaledwie 420 m.

Sobota, 27 lutego 2010 r.

Od rana Szymek mocno płakał, znów nie chciał ani jeść, ani pić. O godzinie 8.00 zszedł z łóżka, podszedł do komody i już nie płakał. Tylko krzyczał. Beata zawołała, by do niej przyszedł, ale on tylko pokręcił główką, że nie przyjdzie. To podobno rozsierdziło Jarka. Zaczął krzyczeć, żeby się nad nim nie rozczulała, nie litowała, bo co to znaczy, że „on nie będzie słuchał”.
Podszedł do Szymka, chwycił go za ramiona i zaczął potrząsać. Powiedział tylko do Beaty, że ma się w tej chwili do dziecka nie zbliżać. On sam zrobi z nim prządek, bo przesadza z tym płaczem. Znów chwycił Szymka za buzię. Potem lewą ręką złapał za prawe ramię, a prawą, zaciśniętą w pięść, uderzył go mocno w okolice brzucha. – Jarek był do mnie odwrócony plecami, ale widziałam jego zaciśniętą pieść, widziałam moment uderzenia syna – mówiła Beata.

Po ciosie w brzuch Szymek skulił się. Zaczął płakać jeszcze głośniej. Miał rozciętą wargę, z rany ciekła krew. Zasnął.

Szymek umiera

Niespełna pół godziny później do mieszkania weszła babcia Zenobia. Chciała zobaczyć śpiącego wnuczka, ale Jarosław nie pozwolił, bo buzia chłopca wciąż była sina. Około godziny 11.00 Jarosław wszedł do pokoju dziecka. Po chwili wrócił i powiedział do Beaty, żeby poszła przykryć syna. Widział, że Szymek leży na wznak i ma półotwarte oczy. Próbował go poruszać, ale dziecko nie zareagowało. Dlatego powiedział do Beaty, aby go przykryła, bo chciał, żeby zobaczyła, w jakim jest stanie.

Beata wyjaśniała tak samo: – Szymek leżał na wznak i miał półotwarte oczy. Pocałowałam go w policzek, ale w żaden sposób nie zareagował. Kiedy chciałam odkryć kołdrę, żeby sprawdzić, czy bije mu serce, wszedł Jarek i kazał mi wyjść z pokoju.
W mieszkaniu ciągle była Zenobia. Dopiero jak wyszła po południu, wrócili do łóżka syna. Leżał w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawili kilka godzin wcześniej. Położyli go na podłodze i próbowali reanimować. – Jarek kazał mi odchylić dziecku głowę do tyłu i robić sztuczne oddychanie, a sam uciskał klatkę piersiową.

I tak przez kilka minut bez skutku. Jarek złapał więc za nogi dziecka i zaczął dociskać do klatki piersiowej, ale sam stwierdził, że to nic nie da i położył dziecko do łóżka. Dochodziła 17.00. Beata mówi, że chciała wezwać karetkę, ale Jarek zabronił z powodu tych siniaków.

– Zostaniemy oskarżeni o zabójstwo i pójdziemy siedzieć na 25 lat, a może nawet na dożywocie. Wtedy nie zobaczą pozostałych dzieci – przekonywał Beatę. Tak ona twierdzi.

Wersja Jarka jest odmienna. To Beata uderzyła dziecko jeden lub dwa razy w pupę, gdy zobaczyła kupę w pieluszce. Krzyknęła: „Znowu, ty leniu śmierdzący!” I dodała parę wulgaryzmów. Szymek zaczął płakać, więc obiema rękami ścisnęła mu buzię. Gdy poluzowała uścisk, chłopczyk zsunął się z kanapy, a kiedy tak leżał na krawędzi z wypiętym brzuszkiem, Beata uderzyła go jeden raz ręką w ten brzuch. Słyszał odgłos uderzenia, brzmiał jak uderzenie w bęben. Szymek zaczął mocno krzyczeć. Nie był to płacz, tylko krzyk.

Potem Jarek zmienił wyjaśnienia. Jak chłopak osunął się z kanapy, Beata go kopnęła w brzuch, a właściwie nadepnęła na niego. Chciał zadzwonić po karetkę, ale ona zabroniła. Powiedziała, że pójdzie do lekarza, jak dziecku zejdą sińce.
Która wersja jest bardziej prawdopodobna? – pytali śledczy biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej w Katowicach? Lekarze orzekli na podstawie wyników badań ciała dziecka, że obrażenia narządów jamy brzusznej mogły być zadane i pięścią, i nogą. Ale bardziej wiarygodny jest opis Beaty. A więc to ojciec uderzył Szymka.

Ostatnia droga chłopca

Beata twierdzi, że to Jarek wymyślił kilka sposobów pozbycia się ciała. Zaproponował, żeby poszła do hipermarketu z wózkiem, gdzie zarejestrują ją kamery, a po wyjściu ze sklepu upozoruje porwanie dziecka. – Powiedziałam, że nie dam rady tego zrobić – mówiła Beata. No to może spalimy ciało w piecu centralnego ogrzewania, albo zamurujemy w piwnicy? – sugerował, ale i na to się nie zgodziłam. Wtedy Jarek wpadł na pomysł, by ciało gdzieś wywieźć i porzucić.

Jarosław R. był zatrudniony w ośrodku kształcenia kadr jako kierowca i poprzedniego dnia nie zdał kluczyków od służbowego forda focusa. Oficjalnie wybierali się do ojca Beaty, bo tego dnia zmarła również jej matka. Ona ubrała córki, on syna i wsadził do torby. Z mieszkania wyszli o godzinie 20.00.

Nie wiedzieli, gdzie jechać, ale Jarek przypomniał sobie o stawach w Cieszynie. Podjechali pod ulicę Wiślaną i zapalili po papierosie. Jarek znów przypomniał: „25 lat lub dożywocie”. Wyjął ciało z bagażnika i podał jej dwa czarne worki na śmieci. Kazał założyć na buty Szymka. Poszła z ciałem w stronę stawu, Jarek został w aucie. – Ciało było ciężkie, czułam opór – mówiła. – Chciałam poprawić je na rękach, ale nie byłam w stanie, było sztywne.

Położyła Szymka w odległości 5 m od krawędzi stromego na metr brzegu, na dnie zamarzniętego stawu. – Położyłam blisko brzegu, żeby go ktoś znalazł i pochował – powie śledczym. – Jarek chciał, żeby ciało wrzucić do stawu pełnego wody, ale na to się nie zgodziłam.

Szymek leżał na wznak. Jedna rączka była wzdłuż ciała, druga – podniesiona do góry. – Z jednej spadła Szymkowi rękawiczka, nie mogłam jej znaleźć – dodała.

Prokurator zapisał w akcie oskarżenia, że w chwili odnalezienie ciała chłopca, jedną rękawiczkę miał ubraną, a druga leżała dwa metry od niego.

Gdy wrócili do Będzina, była północ. Liczyli się z tym, że prawda może wyjść na jaw. Rozmawiali często o tym, co powiedzą policji, jak zostaną zatrzymani.

– Jarek kazał mówić, że to Wiktoria w czasie zabawy z bratem skoczyła na jego brzuch – wyjaśniała Beata śledczym.
Biegli wykluczyli taką wersję wypadków jako mało prawdopodobną.

Pierwszy strach

Jak telewizja podała informację o dziecku porzuconym w stawie w Cieszynie, byli pewni, że to Szymek. A gdy wszystkie media opublikowały zdjęcie chłopca, chcieli zmienić miejsce zamieszkania. Na przeprowadzkę nie było ich stać. Do dyspozycji mieli 1500 złotych, które Beata dostała po śmierci matki i za te pieniądze schronili się w hotelu we Wrocławiu. Śledzili w internecie i w telewizji komunikaty dotyczące ustalania tożsamości dziecka. Starania śledczych się nie powiodły, a pieniądze wyszły, więc Beata z Jarkiem wrócili do Będzina.

Z telewizji dowiedzieli się, że Szymek miał pęknięte jelito i zapalenie otrzewnej, że cierpiał kilka dni. Jarek sądził, że syn zmarł na atak serca, a nie zauważył, by cierpiał.

– Spytałem wtedy Beatę, czy mocno go uderzyła. „A skąd” – odpowiedziała.

Wiktoria pytała o brata, ale tata już w sobotę mówił, że gdy spała, dziadek zabrał Szymka do siebie. Ta wersja obowiązywała przez cały okres ukrywania śmierci dziecka. Taką wersję Jarosław przedstawił swoje matce, Zenobii i ona też uwierzyła.

Ale zbliżało się planowane szczepienie Szymka. Beata uprzedziła pielęgniarkę w przychodni, że akurat wyjeżdżają za granicę na pogrzeb matki, więc nie mogą przyjść w wyznaczonym terminie. Przychodnia przysłała zawiadomienie, więc „wypożyczyli” dziecko córki Beaty, tylko trochę młodsze. Najpierw jednak zapisali Szymka do innej przychodni, bo w tej, w której był dotąd, dobrze go znali.

W sierpniu 2011 roku Beata, pod pretekstem, że chce zabrać wnuka do aquaparku, faktycznie zabrała go do przychodni i zaszczepiła przeciwko błonicy, tężcowi, krztuścowi, chorobie Heinego-Medina. – Nie zastanawiałam się nad konsekwencjami powtórnego szczepienia wnuka – powie śledczym.

Wyłudzali na Szymka

Przez ponad dwa lata wyłudzali w opiece społecznej Będzina zasiłek mieszkaniowy i rodzinny na nieżyjące dziecko. Potwierdzali w dokumentach, że wciąż mają trójkę dzieci, a urzędnicy wierzyli. Ten akt oskarżenia to także wyrzut ich sumienia.

Jarek śledził los Katarzyny W. z Sosnowca, oskarżonej o zabicie 9-miesięcznej Madzi. Wiedział, co grozi za śmierć Szymka. Nie przyznał się do pobicia syna. Drugi cios, który wymierzył chłopcu krótko przed śmiercią, zdaniem biegłych, zasadniczo nie miał wpływu na rozwój istniejącego schorzenia.

Bezsporne jest to, że jedno z rodziców użyło przemocy. Oboje nie zrobili nic, by mu pomóc. Dlatego przed sądem odpowiadać będą oboje za jego zabicie. Zdaniem lekarzy dziecko cierpiało i to cierpienie musiało być widoczne dla rodziców.

– Zaobserwowanie tych objawów nie wymaga wiedzy medycznej – stwierdził biegły.

Wkrótce proces

27 lutego 2010 roku
Szymek R. umiera w Będzinie. Jego ciało rodzice wywożą do Cieszyna i porzucają w stawie, z którego jesienią poprzedniego roku wypuszczono wodę.
19 marca 2010 roku
Dwaj nastoletni chłopcy odnajdują zwłoki. Mimo akcji policyjnej prowadzonej na niespotykaną skalę, nie udaje się ustalić tożsamości chłopczyka. Nikt nie zgłosił zaginięcia takiego dziecka.
15 czerwca 2012 roku
Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Będzinie otrzymuje anonim, że w rodzinie Jarosława R. i Beaty Ch. od dłuższego czasu nie widziano trzeciego dziecka – Szymka.
23 czerwca 2012 roku
Policja zatrzymała rodziców chłopca. Potwierdzają, że dziecko odnalezione w stawie to ich syn.
28 czerwca 2013 roku
Prokuratura Okręgowa w Bielsku-Białej przygotowała akt oskarżenia.
3 września 2013 roku
Przed katowickim Sądem Okręgowym rozpocznie się proces rodziców Szymka, oskarżonych o zabójstwo i o wyłudzenie zasiłków na nieżyjącego syna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!