Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powrót tysięcy dzieci Hrabara. O człowieku, ktory poszukiwał porwanych przez nazistów dzieci

Grażyna Kuźnik
Polskie dzieci w obozie pracy w Łodzi. Do tego obozu trafiały  też „gorsze” dzieci z Górnego Śląska i Zagłębia
Polskie dzieci w obozie pracy w Łodzi. Do tego obozu trafiały też „gorsze” dzieci z Górnego Śląska i Zagłębia ”Dzieci polskie oskarżają” Wyd. Lublin 1975
Katowicki adwokat Roman Hrabar poświęcił życie na poszukiwanie polskich dzieci, które miały być Niemcami lub nie żyć - pisze Grażyna Kuźnik

Katowice zaraz po wojnie to tygiel repatriantów z zachodu i ze wschodu. Każdy szuka swoich bliskich. Wśród tego chaosu działa przedwojenny adwokat Roman Hrabar, teraz organizator wydziału opieki społecznej Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach. Do niego przychodzą ludzie z najtrudniejszymi sprawami; ukradziono im dzieci. Zniknęły bez śladu.
Te ładne, jasnowłose i zdrowe, niemieckie służby zabierały z domów i przedszkoli. Wystarczył donos sąsiadów, że rodzina polska, podejrzana politycznie, biedna. Ze śląskich sierocińców dzieci wywożono hurtem. Ale po selekcji.

"Dziennik Zachodni" też organizuje wtedy akcję szukania dzieci. To potrzeba chwili. Pisze o szczęśliwych matkach, które odzyskały synów. Porwani wrócili do domów. To Roman i Alfons Ulbrichowie z Nowej Wsi koło Katowic, Józef Łacny z Dąbrówki, Roman i Edward Kostkowie z Katowic Bogucic, Jan Blaut z Siemianowic Śląskich, Edgar Sudaj z Zabrza.

- Opowiadał mi ojciec, katowicki adwokat Alfons Dzięcioł, że po wojnie również zajmował się porwanymi dziećmi. To były częste przypadki - mówi mecenas Andrzej Dzięcioł, długoletni dziekan Rady Adwokackiej w Katowicach. I dodaje: - Ale to Roman Hrabar najbardziej poświęcił się poszukiwaniom.

Dzisiaj wiadomo, że ten skromny katowicki prawnik dokonywał niezwykłych rzeczy. Jego postać przypomniała niedawno "Polityka" (nr 31/2013).

Walka Hrabara o zwrot dzieci coraz bardziej nie podobała się aliantom. Amerykanie topią dokumenty z listą porwanych w rzece Inn w Bawarii. Anglicy wydają zarządzenie, że polskie dzieci, które przebywają w ich strefie okupacyjnej, mają zostać w niemieckich rodzinach lub trafią do Wielkiej Brytanii. To ma być dla nich lepsze niż rodzice za żelazną kurtyną. Ale to Hrabar rozmawia z matkami. Obiecuje, że odnajdzie ich synów i córki.

Himmler w 1943 roku w Bad-Schachen mówi : "Albo zdobędziemy dobrą krew, nawet kradnąc, żeby ją wprząc w nasze szeregi, albo zniszczymy tę krew".

Hrabar sprawdza każdy ślad, przemierza Niemcy i Austrię, przesłuchuje świadków. Prawda jest nieludzka.

Siostra zakonna Elżbieta Świątek opowiada o ośrodku dla dzieci im. Mielęckiego w Katowicach. Ochronkę podczas wojny obejmuje NSV, nazistowska opieka społeczna. Są tam sieroty, dzieci polskich rodziców aresztowanych przez gestapo, pozbawionych środków do życia, zostawione tu czasem na krótko.
Siostra: "Dzieci te pochodziły z różnych dzielnic województwa śląskiego i z Zagłębia Dąbrowskiego. Było ich około 500".
We wrześniu 1941 roku do zakładu przybywa z Berlina specjalna komisja psychiatrów. Bada inteligencję i wygląd dzieciaków, później dzieli je na trzy grupy. Siostra Elżbieta: "Grupa najzdolniejszych w liczbie 100 pozostała w zakładzie, a dwie inne grupy zostały wysłane do innych zakładów i domów pracy".

Zdolne dzieci jadą do ośrodków Lebensbornu w Bawarii. Lebensborn zajmuje się zwiększaniem liczby dobrych rasowo Niemców. Dziewczynki piszą do siostry Elżbiety, że muszą należeć do organizacji BDM, a chłopcy do Hitlerjugend. Mają czuć się Niemcami, zanim trafią do nowych rodzin. Ale listy napływają tylko od pierwszej, lepiej ocenionej grupy. "Jaki los spotkał dzieci z pozostałych grup, tego, niestety, nie wiem" - przyznawała siostra.

Po wojnie niektórzy jej podopieczni wracają. Siostra przypomina sobie: "Z dzieci, które powróciły z Bawarii do swoich matek, pamiętam jedynie nazwiska Adolfa Karwata, Jerzego Nawrata i jego siostry Elżbiety".

Ale co z tymi wychowankami, których uznano za nie dość rasowych i którzy zamilkli po wyjeździe z Katowic?

Siostra pamięta kilkuletniego Adama Roja, który trafił do zakładu w Lublińcu. Jemu też udało się wrócić do matki, zamieszkali po wojnie w Ligocie. Chłopczyk opowiadał, że dostawał zastrzyki, po których bardzo mdlał i wymiotował.
To luminal. Hrabar wiedział, że do Lublińca kieruje się słabsze polskie dzieci po to, żeby zmarły. Dostawały ogromne ilości środka nasennego: luminalu. Od sierpnia 1942 roku do listopada 1944 roku podano luminal 235 dzieciom. 221 zmarło.

Dzieci ze Śląska i Zagłębia trafiają też do obozów pracy w Łodzi i Dzierżążni. Zachowała się część obozowych rejestrów. Mali niewolnicy pochodzą z Katowic, Będzina, Wodzisławia, Michałkowic, Sosnowca, Jaworzna, Szopienic. Mają tylko ciężko pracować i umierać po cichu. Często są z rodzin "terrorystów polskich". Do domów powraca garstka.

W Cieszynie jest zakład dla małych dzieci ze Śląska pochodzenia polskiego. Nie można jeszcze określić, czy są cenne rasowo. Niemieckie pielęgniarki znęcają się nad nimi, faszerują zastrzykami z luminalem. Nieliczne maluchy, które przeżyły, pod koniec wojny z transportem jadą w głąb Niemiec. Przepadają.
Hrabar dowiaduje się, na jakich zasadach zmieniano polskie nazwiska dzieci. Łatwiej mu je wyszukiwać. Dociera też do żłobków dla pracownic przymusowych. Chociaż winni milczą i zasłaniają się "zaślepieniem narodowosocjalistycznym".
Fritz Sauckel, odpowiedzialny za straszny los dzieci polskich robotnic, w Norymberdze płacze: "Nieludzkie działania, ujawnione na tym procesie, zadały mi cios prosto w serce". Dostaje karę śmierci.

- Hrabar poszukiwał dzieci kosztem wolnego czasu. Poza tym wykonywał w Katowicach zwykłe adwokackie obowiązki. Nigdy nie skarżył się ani nie chwalił. Czytaliśmy potem jego książki - wspomina mecenas Dzięcioł, który pamięta starszego kolegę z tamtych czasów.

Niewiele jest takich osób. Eugenia Lubas, która z nim pracowała w Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, pisała: "Do Katowic przyjechał dwa dni po wypędzeniu Niemców. Był w samym środku żmudnej, pionierskiej pracy, niosąc pomoc powracającym z wojny, ofiarom terroru hitlerowskiego, najuboższej ludności i dzieciom".

Zostaje pełnomocnikiem rządu ds. Rewindykacji Dzieci Polskich. Do 1950 roku udaje mu się sprowadzić ich do kraju ponad 30 tysięcy. Ale około 170 tys. dzieci nigdy nie wróciło do rodziców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Powrót tysięcy dzieci Hrabara. O człowieku, ktory poszukiwał porwanych przez nazistów dzieci - Dziennik Zachodni