Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pożar rafinerii w Czechowicach: Ludzie płonęli jak pochodnie, biegnąc przed siebie [ZDJĘCIA]

Teresa Semik
Przez 70 godzin bez przerwy z pożarem walczyli strażacy, wojsko, cywile
Przez 70 godzin bez przerwy z pożarem walczyli strażacy, wojsko, cywile zygmunt wieczorek/arc dz
46 lat temu spłonęła rafineria w Czechowicach-Dziedzicach. Przypominamy reportaż Teresy Semik o tych tragicznych wydarzeniach: Nad Czechowicami w 1971 roku niebo było czarne od dymu. Płonęła rafineria. Słychać było jęki, krzyki, wołanie do Boga. Zginęło 37 osób, 100 było rannych. Tym, którzy odeszli, Michał Kobiela zadedykował książkę - pisze Teresa Semik

Najpierw ropa zabulgotała w płonącym zbiorniku, głośno i złowrogo. To był sygnał do ucieczki, ale nie wszyscy ratownicy go usłyszeli. A nawet ci, co słyszeli, nie byli już w stanie się uratować. Rozległ się świst, jak artyleryjskiego pocisku, i niebo rozświetliła żółto-pomarańczowa jasność, oślepiająca aż do bólu.

Po wybuchu zbiornika, w którym zmagazynowano 8.850 ton ropy, ściana ognia w ułamkach sekundy połykała ludzi. Inni płonęli jak pochodnie, biegnąc przed siebie, byle dalej od tego piekła. Płonący zbiornik gwałtownie wyrzucił gejzer palącej się ropy w różnych kierunkach, na odległość od 100 do 250 metrów. Opadając na ziemię, świecąca ropa zapalała ludzi, auta.
To jedna z najtragiczniejszych katastrof w historii polskiego pożarnictwa po drugiej wojnie światowej, wielka katastrofa przemysłowa, której rozmiar długo skrywały władze. Na skutek pożaru i eksplozji zginęło 37 osób, a ponad 100 zostało rannych, w tym wielu ciężko poparzonych.

Ratuje pamięć

- Ta tragedia dotknęła nie tylko rafinerię, ale całe miasto - pisze Michał Kobiela w albumie dedykowanym "Tym, którzy odeszli" i tym, którzy przeżyli, bo dopisało im trochę więcej szczęścia. Czechowice-Dziedzice właściwie nigdy nie otrząsnęły się z tej tragedii.

Kobiela mieszkał w sąsiednim Kaniowie. Jego ojciec w czasie tego pożaru pracował w rafinerii.

- Do dziś wspominam tamten czerwiec 1971 roku, gdy żarliwie modliłem się, żeby ojciec wrócił cały i zdrowy do domu - przypomina. Wymodlił powrót ojca, ale z jego gminy zginęło wówczas siedmiu strażaków. Ratuje pamięć o tych, którzy nie wrócili do domów. Ten wyjątkowy album, pełny dramatycznych wspomnień, relacji świadków, dokumentalnych fotografii to swoisty pomnik im poświęcony. Pamięć bywa przecież ulotna.

Żywioł zabrał strażaków, żołnierzy, członków załogi czechowickiej rafinerii.

Piorun uderzył w zbiornik

26 czerwca 1971 roku dzień był piękny, słoneczny, ale wieczorem ciszę zakłóciły syreny strażackie. Była godzina 19.50. Wcześniej burza przeszła nad Beskidami, ale ciężkie chmurzyska wiatr pognał dalej. I nagle huknął piorun, zapalając niebo aż po horyzont.
Piorun uderzył w zawór zbiornika rafinerii o pojemności 12.500 m sześc. Znajdowało się w nim 8.850 ton ropy. W sekundzie zapalił się uszkodzony zbiornik i rozlana ropa w jego obwałowaniu. Płomienie buchały na wysokość stu metrów.

Płonąca ropa, wskutek nieszczelnego wału, przedostawała się także w kierunku kolejnego zbiornika. Łączyła się w strumienie i rozpływała także na poszczególne oddziały zakładu. A ognia w żaden sposób nie udawało się nawet zmniejszyć po przerzuceniu w jego stronę trzech ton proszku.

Słup dymu widoczny był w odległości 15 km w Bielsku-Białej. Temperatura w pobliżu palącego się zbiornika była tak wysoka, że topiły się nawet opony w urządzeniach gaśniczych, a stały od niego w odległości 22 m.

Wąskie drogi, grząski, nierówny teren utrudniał szybkie poruszanie się sprzętu gaśniczego. "Braki w wyposażeniu w odpowiedni sprzęt nadrabiane były ogromnym poświęceniem, odwagą i wysiłkiem ludzi biorących udział w akcji" - napisał Michał Kobiela.

Obok stały trzy kolejne zbiorniki z ropą, których też mógł dosięgnąć ogień. Razem w czterech zbiornikach znajdowało się 31.080 ton ropy. Na torach stało 30 cystern z ropą pompowaną do jednego z nich. Zagrożone były zbiorniki z acetonem, benzenem, toulenem, amoniakiem. A pożar rozprzestrzeniał się gwałtownie, w promieniu 200 m.

W nocy ewakuowano matki i niemowlęta z pobliskiej izby porodowej. Ewakuowano 900 rodzin z ulic sąsiadujących z rafinerią. Jak pisze Kobiela, jeden z mieszkańców wziął tylko ze sobą czarny garnitur "żeby mnie mieli w czym pochować".

Spłonęli w jednej chwili

Płonący zbiornik eksplodował o godzinie 1.20. Świadkowie zapamiętali potworny huk i oślepiającą jasność żółto-pomarańczową, a potem urywane krzyki: "Uciekać!", dramatyczne nawoływania, krzyżujące się nerwowe rozkazy.
Płonąca ropa, unosząca się ze zbiornika przypominała fontannę ognia o średnicy 30 m. Ryszard Chrapek, wówczas główny technolog w rafinerii, przypomina, że w sekundach wszystko nabierało ceglastej barwy: drzewa, trawa, ściany budynków, nawet jego dłonie. Syczała para z uszkodzonych rurociągów. Zapamiętał gorąco, które odczuwał, gdy uciekał po tej eksplozji, jakby goniła go kula ognia. Najpierw parzyła krzyż, plecy, kark, wreszcie głowę.
Inni płonęli jak pochodnie, biegnąc przed siebie, ale przed nimi wyrósł nagle dwumetrowy płot, a nad nim dwa rzędy drutu kolczastego. Dla wielu, opadłych z sił, była to już przeszkoda nie do pokonania. Zostali pod tym płotem. Na tej siatce były " zwęglone ludzkie kikuty".

Chwilę później eksplodował drugi z czterech zbiorników i też wyrzucił na zewnątrz tony płonącej ropy o temperaturze 1000 stopni C.

Niektórzy strażacy zostali w swoich samochodach. Świadczyły o tym tylko leżące obok hełmy. Gdzieniegdzie leżały pozostałości po ubraniach ogniochronnych, w których zachowały się szczątki ciał. W rękawach kurtek brakowało rąk, w spodniach kości były spopielone.

Strażak z OSP Mazańcowice poprosił córkę Halinę Dzidę z żeńskiej drużyny, by mu przyniosła trochę wody. Pobiegła szybko i w tym momencie spadła na nią płonąca ściana ropy.

W mgnieniu oka zginęły w sumie 33 osoby, 105 osób zostało rannych, w tym 40 bardzo ciężko. Kolejne cztery ofiary zmarły w szpitalu.

W pobliskich Mikuszowicach odbywały się właśnie eliminacje zakładowych oddziałów samoobrony Ministerstwa Przemysłu Chemicznego, w których uczestniczyły m.in. drużyny pożarnicze z Olsztyna z Zakładów Opon Samochodowych "Stomil". O godzinie 22.00 wyjechała do pożaru także drużyna żeńska, by schładzać zbiorniki stojące w sąsiedztwie pożaru. Po wybuchu zginęły dwie ochotniczki. Do szczytu obwałowań zabrakło im 10 m, ale na ucieczkę nie miały szans. Spadł na nie wodospad ognistej ropy.

27 czerwca o godz. 14.00 rozszczelnił się trzeci zbiornik pod wpływem wysokiej temperatury sięgającej 1000 stopni C, a potem gwałtownie wypłynęła ropa do obwałowania. Całe miasto było spowite dymem.

Palił się kolektor, pompownia, zajezdnia lokomotyw. Co chwilę słychać było detonacje. Wybuchały baki płonących samochodów i wozów bojowych straży. Spłonęły 22 wozy strażackie.
Trauma na całe życie

W akcji gaśniczej brało udział prawie 1500 strażaków zawodowych, 1000 ochotników, wojsko, także strażacy z dawnej Czechosłowacji. Wydawało się, że ten piekielny ogień nigdy nie przestanie płonąć. Walka z żywiołem trwała nieprzerwanie 70 godzin.

29 czerwca pożar został opanowany, ale już 1 lipca znów gwałtownie zapaliła się ropa w zbiorniku, od którego zaczął się ten pożar. Na szczęście po trzech godzinach został ugaszony. Zbiorniki tliły się do 2 lipca. Jeszcze 8 lipca temperatura ropy wynosiła w nich 50 stopni C. Z czterech ocalał jeden. Aby nie dopuścić do ponownego zapłonu, rozłożono sprzęt gaśniczy, by go cały czas schładzać.

Straty w sprzęcie, instalacjach rafinerii były ogromne. Dla ludzi była to trauma na całe życie. Stanisław Żak, strażak zawodowy przypomina, że szedł sprawdzić pompy, bo w działkach zabrakło wody, gdy wybuchnął drugi zbiornik. Siła wybuchu wyrzuciła go za wał okalający zbiornik. Odciągnął wojskowego, który leżał na drodze, a już palił się asfalt i ruszył w stronę ogrodzenia. Odnaleziono go po dwóch dniach. Gdzie był, co robił, nie pamięta. Błąkał się po okolicy. Był w szoku.

Rok 2009, Sacramento

W trzecim dniu pożaru przyjechał do Czechowic minister obrony narodowej Wojciech Jaruzelski, by przyjrzeć się akcji. 9 lipca odbył się apel poległych ku czci dziewięciu żołnierzy z Bielska-Białej, którzy zginęli w pożarze. Przyjechał wiceminister obrony narodowej generał dywizji Tadeusz Tuczapski.
Rafineria w Czechowicach-Dziedzicach, do uruchomienia zakładu w Płocku, była największą w kraju. Stąd pochodziło 90 proc. produkcji smarów. Władza chciała powiedzieć całemu światu, że szybko wydźwigniemy się z tragedii, odbudujemy socjalistyczny zakład pracy. Ekipa Gierka zamierzała to zrobić w krótkim czasie i to było dla niej ważne zadanie propagandowe. Odbudowę zaplanowano 3 km za terenem spalonej rafinerii.

Bez znieczulenia wywłaszczono rolników z ich gospodarstw. Jeden ze zbiorników na ropę stanął na ziemi Antoniego Myrczka. Tak wspomina to jego syn: - Pamiętam, jak dwa tygodnie przed żniwami, w lipcu 1971 roku przyjechał ciężki sprzęt i zaczął przewracać ziemię. Serce się na ten widok kroiło. Płakaliśmy z bratem i ojcem przywiązani do uprawy tej ziemi od dzieciństwa.
Kobiela pisze, że na hasło: "Czechowice" zakłady z całego kraju realizowały priorytetowo dostawy materiałów potrzebnych do odbudowy zakładu. Po dziesięciu dniach od zakończenia akcji ratunkowej na placu budowy pracowało 800 osób z wielu zakładów i 200 żołnierzy.

Czegoś nas nauczyła ta tragedia? Zdaniem Wiesława B. Leśniakiewicza, komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej, ten pożar zmienił sposób patrzenia władz na bezpieczeństwo przeciwpożarowe w kraju.

- Rząd podjął decyzję o uruchomieniu produkcji ciężkich samochodów wodopianowych na bazie krajowego przemysłu motoryzacyjnego. Pierwsze auta Jelcz 004 wyprodukowano w 1974 r. To były historyczne rozwiązania - przypomina. - Zdecydowano o podniesieniu wykształcenia strażaków, przekształcając pomaturalną Szkołę Oficerów Pożarnictwa w Warszawie w pierwszą w historii kraju Wyższą Oficerską Szkołę Pożarnictwa.

Album Michała Kobieli "Tym, którzy odeszli..." jest wstrząsający, do bólu autentyczny. Autor z kronikarską dokładnością przez wiele lat gromadził dokumenty, wspomnienia, wycinki prasowe, fotografie. Spotykał się z rodzinami poległych. Wiesław Glistak, strażak OSP Czecho-wice, miał zaledwie 17 lat, gdy zginął. Żołnierz Władysław Polak z Bielska skończył 20 lat.

Znalazły się w tej książce także zdjęcia wykonane przez naszych redakcyjnych kolegów: Józefa Makala i Zygmunta Wieczorka.



*POGODA NA WRZESIEŃ 2013
*Koszmarny wypadek w Jasienicy: Jechał pod prąd i zginął w płomieniach [ZDJĘCIA +18]
*MISS POLKA 2013: Najpiękniejsze dziewczyny Polski wybrane! [ZOBACZ ZDJĘCIA]
*Kolejka Elka już działa! Zobacz całą trasę z lotu ptaka [ZDJĘCIA+ WIDEO]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!