Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bielsko-Biała: W Galerii Czasu, czyli Lizard gra rocka progresywnego już od 25 lat [WYWIAD]

Jacek Rakszawski
Podczas koncertu jubileuszowego w Bielsku-Białej na scenie pojawili się wszyscy muzycy, którzy na przestrzeni wielu lat mieli okazję grać w Lizardzie.
Podczas koncertu jubileuszowego w Bielsku-Białej na scenie pojawili się wszyscy muzycy, którzy na przestrzeni wielu lat mieli okazję grać w Lizardzie. FOT. Materiały Prasowe
Zespół założyliśmy z wewnętrznej potrzeby muzykowania - bez konkretnego ukierunkowania na jakikolwiek styl. Wytyczną była chęć zrobienia czegoś innego, czegoś co odróżniałoby nas od grających ówcześnie zespołów - mówi Damian Bydliński - lider zespołu, wokalista, gitarzysta, autor muzyki i tekstów w fascynującej rozmowie z Jackiem Rakszawskim przeprowadzonej dla DZ.

Zespół Lizard z Bielska-Białej obchodzi w tym roku jubileusz 25- lecia. We wrześniu zagrał dwa koncerty jubileuszowe w Krakowie i rodzinnym Bielsku-Białej. Ten drugi absolutnie wyjątkowy, pod wieloma względami. W piłkarskim żargonie można by rzec, że grali „na swoim boisku” i zagrali bajecznie. Ale ten występ miał jeszcze jeden istotny aspekt - Ratusz dostrzegł jaką muzyczną perłę posiada Bielsko-Biała i postanowił docenić bielski Lizard. Na koncercie pojawił się pełnomocnik prezydenta miasta Zbigniew Michniowski i ze sceny odczytał list gratulacyjny dla zespołu, po czym złożył go na ręce lidera zespołu Damiana Byd-lińskiego. O tym wydarzeniu, jubileuszowej minitrasie i generalnie muzyce, historii, sztuce oraz kuchni rozmawia z Damianem Bydlińskim - liderem zespołu, wokalistą, gitarzystą, autorem muzyki i tekstów rozmawia Jacek Rakszawski.

List gratulacyjny od prezydenta Bielska -Białej odczytany w obecności ponad 400 osób przed koncertem. Masz jakieś układy w ratuszu?
Absolutnie nie. To było naprawdę kompletne zaskoczenie. O tym, że coś się będzie działo dowiedziałem się właściwie w momencie, kiedy już powinniśmy zaczynać koncert. Niestety, cały spektakl zaczął się od sporego opóźnienia - ekipa z wynajętej firmy nagłaśniającej okazała się nad wyraz ślamazarna i dość niekompetentna - w związku z czym pojawiły się nerwy - na szczęście był to jedyny nieprzyjemny zgrzyt tego wieczoru. Cichym bohaterem całego wydarzenia okazał się nasz realizator - Marcin Piekło - któremu w tym miejscu bardzo dziękuję. Stanął na wysokości zadania - ogarnął całość i w efekcie wszystko zagrało przepięknie. Wracając do pytania - tuż przed koncertem dowiedziałem się, że zanim zaczniemy grać, zostanę zaproszony na scenę, nie sprecyzowano jednak w jakim celu. Bardzo to było miłe i do tego pomogło rozładować duże napięcie związane z problemami technicznymi. Tak więc wyszliśmy i zagraliśmy chyba niezły koncert.

Oj, niezły? Świetny! Internet przez kilka dni nie mógł się Was nachwalić. Ja zresztą przez kilka dni odkładałem moją premierę nowego Davida Gilmoura, żyjąc Lizardowymi dźwiękami. Ćwierć wieku ma swoją wymowę. Ale ja znam Lizard „zaledwie” 18 lat. W 1997 roku wydaliście płytę w „Galerii Czasu” i zagraliście w katowickim Spodku przed Emerson Lake & Palmer. Co z Jaszczurem działo się wcześniej.
Zanim odpowiem na pytanie - chciałbym powiedzieć o rzeczy bardzo dla mnie ważnej - na tym koncercie udało mi się zgromadzić prawie wszystkich ludzi, którzy przewinęli się przez zespół - obok obecnego składu (Janusz Tanistra-gitara basowa, Daniel Kurtyka - gitara, Paweł Fabrowicz - instrumenty klawiszowe i Mariusz Szulakowski - perkusja) na scenie można było usłyszeć naszego poprzedniego klawiszowca - Andrzeja Janczę, skrzypka - Krzysztofa Maciejowskiego i perkusistę Alka Szałajko. Występ w tym ośmioosobowym składzie był dla mnie niesamowitym przeżyciem. A co było wcześniej? Wcześniej było sześć lat grania koncertów, udziału w różnego rodzaju dziwnych przeglądach - czyli standard jeśli chodzi o typowy rockowy zespół. Lizard założyliśmy w połowie 1990 roku - płyta ukazała się na początku 1997 - więc te sześć lat bez większych osiągnięć to, myślę i tak dość dużo jak na statystyczną kapelę - bo zwykle bywa tak, że zespół nie wytrzymuje tej pierwszej 2-3 letniej fazy istnienia, która zwykle jest pozbawiona sukcesów i się rozpada. No chyba że jest się zespołem z Warszawy i ma się paru znajomych z „branży” - wtedy można zostać gwiazdą w jeden weekend. My nie mieliśmy ani jednego, ani drugiego - pozostawał zapał i świadomość, że to co gramy jest dla każdego z nas bardzo ważne i ma to sens. Każdy kolejny koncert pokazywał, że możemy ścigać się z najlepszymi i przyszedł moment, kiedy zauważył nas redaktor muzycznej audycji - wtedy jeszcze w RMF - Piotr Kosiński. To był bez wątpienia przełomowy moment, bo kiedy ludzie usłyszeli nas w radio - zaczęły spływać propozycje coraz fajniejszych koncertów - w efekcie zostaliśmy zaproszeni na I Festiwal Rocka Progresywnego w Warszawie, po którym doszło do spotkania z naszym późniejszym wydawcą. No i w końcu ukazała się nasz debiutancka płyta „W Galerii Czasu”.

CZYTAJ DALEJ

Wydaliście płytę, zagraliście przed ELP, później jeszcze przed Porcupine Tree, więc wszystko pięknie się układało i ruszyliście na „podbój Europy”.
Bez przesady. Zagraliśmy kilka koncertów we Francji i Holandii. To wszystko. Holenderski wypad wspominamy bardzo mile - zagraliśmy tam m.in. ze zespołem Quidam - to był fantastyczny czas. Przejechaliśmy pół Europy w zdezelowanym mercedesie narażając się po drodze na różne przygody, ale warto było - koncert był bardzo udany - na tyle że zdecydowaliśmy się go upublicznić na bootlegu „One Night in Holland”. Pobyt w Amsterdamie był oczywiście związany z rytuałem spożywania prawdziwego mleka, które jest gdzie indziej zakazane. Wypiliśmy tego mleka dość dużo. Na pewno miało to pewien wpływ na nasz występ, który śmiało można nazwać „koncertem w mlecznych oparach”.

Kolejna płyta „Psychopuls” ukazała się w 2004 więc siedem lat po debiucie, wcześniej wydaliście aż trzy koncertówki. Ale wróćmy na chwilę do korzeni. Patrząc na skład zespołu na „Psychopulsie” z przychodzą skojarzenia pierwszą płytą UK, na koncertach chętnie sięgaliście po nagrania tej supergrupy, podobnie jak po nagrania King Crimson, zresztą sama nazwa nawiązuje do tytułu płyty Karmazynowych. Rozumiem, że słuchając tej muzyki rodził się pomysł na zespół?

Nie do końca. Zespół założyliśmy z wewnętrznej potrzeby muzykowania - bez konkretnego ukierunkowania na jakikolwiek styl. Wytyczną była chęć zrobienia czegoś innego, czegoś co odróżniałoby nas od grających ówcześnie zespołów. Każdy z nas wnosił swoje fascynacje i przez to że były one bardzo różne - mogła powstać taka eklektyczna dość płyta jaką niewątpliwie jest „W galerii czasu”. Ja oczywiście w tamtym czasie słuchałem namiętnie KC, ale nie miało to tak bardzo silnego przełożenia na to co zespół grał przez pierwsze dwa lata. Zakładając Lizard mieliśmy zaledwie dwa gotowe utwory - „Autoportret” i „Ogród Przeznaczenia” - z których pierwszy bardziej kojarzy mi się z muzyką Marillion lub Pink Floyd. Do określenia stylu doszło w momencie, kiedy zostałem głównym kompozytorem w zespole - siłą rzeczy moje fascynacje muzyczne zaczęły wtedy dominować.

Wiem, że Twoją miłością jest też David Coverdale, jego muzyka jest odległa od King Crimson.
Czy aż tak bardzo? Na najlepszej płycie DP „Comes Taste The Band” jest pełno momentów, które spokojnie mogłyby się znaleźć na wczesnych płytach KC. Ale Coverdale i jego Whitesnake (który uwielbiam) to zupełnie inna galaktyka muzyczna. Ja jednak nie segreguję muzyki - lubię słuchać facetów śpiewających pełną piersią - Coverdale, Lawton, Byron, Mercury - to moi idole - zawsze będę do nich wracał, bo jeśli chodzi o rock są klasykami. Dzisiejsi wokaliści z reguły rzewnie zawodzą, a ja lubię jak gość potrafi się wydrzeć - oczywiście z klasą - u nas potrafił to zrobić Niemen. Dlatego jeśli chodzi o polskie podwórko to zdecydowanie on jest dla mnie niedościgłym mistrzem.

CZYTAJ DALEJ

Zdradź tajemnice swojej kuchni, lubisz karczochy?
Nigdy nie jadłem. Raz kupiła mi żona - w doniczce - z myślą, że wyhodujemy takiego jak na okładce, ale okazało się, że to lipa. Poważnie mówiąc „Karczochy” to moja ulubiona płyta Lizard. Mam wielki niedosyt, że przeszła właściwie bez echa. Jeśli chodzi o „kuchnię muzyczną” to zdziwię Cię, ale moją jedyną muzyczną biblią jest „pięcioksiąg” Sgt. Peppers - Magical Mystery Tour - White Album - Abbey Road - Let It Be. Nie King Crimson, nie Genesis, Yes, Rush, ELP - tylko właśnie Oni - The Beatles. Zwróć uwagę że wszyscy wymienieni - ale nie tylko - właściwie każdy z liczących się artystów szeroko rozumianego rocka zawsze chcąc czy nie albo w pewnym momencie powoływał się na Beatlesów, albo dochodził w jakiś sposób do konkluzji, że oni tak naprawdę byli praojcem i pramatką wszystkich stylów w muzyce rockowej.

Płyta „SPAM” zakończyła pewien bardzo twórczy okres Lizarda, w trzy lata trzy płyty.
Tak. Trzy płyty nagrane rok po roku w jednym składzie, a każda diametralnie inna to dobrze wykonany plan, który został jakby wymuszony chwilą - w momencie realizacji „Psychopulsu” zdawaliśmy sobie sprawę, że będziemy przez jakiś czas zespołem tylko studyjnym, czyli że będzie to diametralnie odwrotna działalność niż dotychczas. Stąd pomysł, by nasze płyty w maksymalny sposób „penetrowały” rejony muzyczne o jak najszerszym obszarze. „Psychopuls” to heavy-industrialna ściana dźwięku, „Karczochy” - jazz-rockowo-progresywna opowieść, a „Spam” ociera się nawet wręcz o bluesowe rejony. Tak. Wydaje mi się, że artystycznie dobrze wykorzystaliśmy ten czas. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że tamten czteroosobowy skład - miał jedną podstawową wadę - nie był w stanie - z różnych przyczyn - grać koncertów. Obecny skład jest chyba najbardziej optymalnym w historii zespołu - potwierdziły to ostatnie koncerty, jak również prawie już trzyletnia wspólna praca nad starym i nowym materiałem. To skład bardzo twórczy - inspirujemy się nawzajem - mam nadzieję, że w obecnym kształcie Lizard nagra wiele świetnych płyt.

Przyglądając się Waszej historii można zaobserwować cykle 7- letnie. Od założenia zespołu do pierwszej płyty 7 lat, od pierwszej płyty do „Psychopuls” 7 lat, od „SPAM” do „Master & M” znów 7 lat. Czy to znaczy, że kolejna studyjna płyta ujrzy światło dzienne dopiero w 2020?
Mam nadzieję, że nie. Płyta planowana jest na wiosnę przyszłego roku i na razie tego się trzymajmy. Powstawanie nowego materiału to skomplikowany proces. Trzeba przede wszystkim być pewnym, że materiał naprawdę został ukończony, że nic w nim już nie trzeba poprawiać. Muzyka którą gramy wymaga wręcz „przemedytowania” pewnych fragmentów - absolutnie nie chciałbym, by zabrzmiało to jak bufonada - ten rodzaj muzyki na naprawdę tego wymaga. Ale na tym nie koniec - potem zaczyna się proces realizacji - jest on czasem dłuższy od samego wymyślania materiału. Trzeba zdobyć pieniądze na studio, realizatora itp. To wszystko razem sprawia czasami, że kolejna płyta nie może ukazać się rok po poprzedniej. Czasem jest to właśnie aż siedem lat. Ale - uspokajam Cię - w tym przypadku tak nie będzie.

Wydana w maju tego roku „Destruction and Little Pieces Of Cheese” to jedna z najlepszych koncertówek jakie słyszałem. Pokazuje fantastyczny warsztat muzyków. Ale oprócz muzyki zaintrygowała mnie okładka zdobiąca to wydawnictwo, nie ukrywam, że jest fascynująca. Wiem, że jesteś jej autorem, a więc nie tylko muzyka, ale i sztuka.
Tak się złożyło, że oprócz bycia głównym kompozytorem naszej muzyki jestem również właściwie jedyną osobą odpowiedzialną za „wizerunek”, a dokładnie plastyczne przedstawienie muzycznej zawartości. Ale to mi pasuje - lubię projektować okładki płyt. Moim guru pod tym względem jest Roger Dean - twórca okładek m.in. Yes i Uriah Heep. Okładka - z racji obecnego formatu CD przestała mieć dziś tak wielkie znaczenie jak kiedyś, kiedy słuchano winyli, ale nadal - myślę jest ważna. Nie jest tylko opakowaniem, jest częścią wspólną z muzyką, której dotyczy. Chciałbym przynajmniej, żeby tak było.

Twoje teksty są niezwykle intrygujące, zresztą podobnie jak muzyka. Gdzie szukasz inspiracji do tworzenia? Wiem gdzie znalazłeś natchnienie do „Autoportretu” i „Master&M”. Dlaczego właśnie tam?
Moje teksty to zwykle subiektywny komentarz do zdarzeń, ale czasami próbuję połaczyć fascynację literaturą z przekazem muzycznym i wtedy powstaje coś takiego jak „Master&M”. Generalnie chciałbym, żeby ludzie więcej czytali - wtedy można byłoby w tekstach bardziej zaszaleć - wchodząc w pewien dyskurs intelektualny ze słuchaczem. Na razie trzeba poprzestać na tym, że niestety wielu - zwłaszcza młodym osobom - trzeba tłumaczyć co to takiego „Mistrz i Małgorzata”.

Tytuły płyt anglojęzyczne, teksty polskie, o co chodzi?
Tytuł anglojęzyczny właściwie dotyczy tylko „Karczochów” i „Master&M.” „Psy-chopuls” to psychopuls, a „Spam” to spam. Z resztą „Karczochy” jak „Master...” ograniczają się w tytułach poszczególnych ut-worów do „impresjii” i „rozdziałów”, więc cały czas pewna logiczność zostaje zachowana. Od „Psychopulsu” chodziło o pewną formę komunikacji ze słuchaczem: płyty to całość - poszczególne utwory są jak kawałki mozaiki - ich tytuły nie mają większego znaczenia - zawsze będą dotyczyły konkretnej płyty. Będę trzymał się tej formuły, bo mi odpowiada.

Widzę na półkach bogatą kolekcję winyli. Ostatnio ten nośnik znów zyskuje popularność. Dostrzegasz przewagę nad CD?
Zdecydowaną. Ale moja opinia jest opinią starzejącego się dziwaka, który do płyty winylowej ma stosunek taki jak do książki - dość nabożny. Pierwsze wydania książek mają dla mnie tak samo magiczne znaczenia jak pierwsze wydania płyt winylowych. Ostatnio kupiłem pierwsze wydanie „Sabbath Bloody Sabbath” - bardzo dobrze zachowane, ale - wiesz - dla mnie nie ma aż tak dużego znaczenia sterylność dźwięku - raczej świadomość, że mam w ręku płytę z tamtych czasów - tę płytę - nie reedycję czy remaster - to się dla mnie liczy. A jeśli chodzi konkretnie o dźwięk to uważam, że wi-nyle brzmią cieplej - mają słyszalne alikwoty, których nie mają krążki CD.

CZYTAJ DALEJ

Ostatnią koncertówkę można jeszcze spokojnie kupić w świetnej cenie poniżej 30zł, ale starsze płyty Lizarda są osiągalne jedynie z drugiej ręki i poniżej 100zł to mega okazja. Jakieś szanse na wznowienia, może edycje winylowe?
To duży problem. Nasz poprzedni wydawca nie przewiduje wznowień, dlatego musimy poczekać, aż wygaśnie umowa i poszukać nowego wydawcy lub spróbować wznowić samemu poprzez nasze wydawnictwo, czyli Vertical. Zobaczymy. Edycje winylowe nie wchodzą w grę, bo jest to zbyt kosztowna fanaberia. Jedynie pierwsza płyta mogłaby być wzięta pod uwagę - zbliża się 20-lecie jej wydania - więc może?

Trzymam w ręku przepiękne jubileuszowe wydawnictwo w formie tourbooka , które dostępne jest w czasie koncertów i na stronie zespołu. Jest tam zapowiedź nowej płyty. Wiemy jak będzie wyglądała okładka, co możemy powiedzieć o muzyce? Kiedy możemy jej oczekiwać?
Tak jak powiedziałem wcześniej - nową płytę planujemy wydać wiosną przyszłego roku. Nie mogę zdradzić co się na niej znajdzie, ale będzie to absolutny szok dla słuchaczy - idziemy cały czas pod prąd, a ta płyta dodatkowo poprzez czas w jakim się ukaże - czyli czas bezwzględnego formatowania stylów pod kątem słuchalności - będzie absolutnie awangardowa. a

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!