Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Calineczka i garsonka szczęścia

Redakcja
Ela z córką Olą  są jak papużki nierozłączki, na dobre i na złe
Ela z córką Olą są jak papużki nierozłączki, na dobre i na złe Fot. Arkadiusz Gola
Ela bez pracy jest 22 lata. Opiekuje się niepełnosprawną córką. Żyje z zasiłku, choć skończyła prawo. Małgosia jest adwokatem i kocha kupować buty. Połączył je los i jedna garsonka, którą Małgosia zamierza odmienić Eli los - pisze Maria Zawała

Nazywam się Elżbieta Wójcik. Mieszkam w Zabrzu. Od 22 lat jestem bez pracy - mówi, stając oko w oko z takimi jak ona, poniewieranymi przy życie. Wie, że nie wygląda dobrze. Włosy - tlenione loki, resztki po trwałej ondulacji, i dres, który otula jej ciało w rozmiarze 48, odbierają jej kobiecość. Smutne oczy patrzą i proszą. "Pomóżcie. Dajcie sił, by powalczyć o lepsze życie. Może ostatni raz...
"Była sobie pewnego razu kobieta, która bardzo, bardzo pragnęła mieć malutkie dziecko, ale nie wiedziała, skąd je wziąć. Poszła więc do starej czarownicy i powiedziała jej: - Pragnęłabym z całego serca mieć małe dziecko, czy mogłabyś mi powiedzieć, skąd je mogę wziąć?"
(Hans Christian Andersen
"Calineczka")

Marzenia oddane walkowerem
Ela mieszkała na Helence od zawsze. Tu się wychowała. Matka miała niewielką rencinę. Robiła co mogła, dorabiając w spółdzielni inwalidów "Dobrobyt", żeby wyżywić ją i dwa lata młodszego brata. Każdego dnia po przebudzeniu coraz bardziej pryskały marzenia Eli. Chciała być aktorką albo reżyserem, ale gdy dowiedziała się, ilu chętnych jest na te studia, zrezygnowała. To wtedy po raz pierwszy oddała życie walkowerem. - Odpuściłam. Musiałam iść do pracy, żeby pomóc matce. Bieda, brat jeszcze się uczył. Trafiła się okazja na torach, dobrze płacili, więc poszłam - opowiada.
Był rok 1982. Jej pierwsza i jedyna praca w życiu zaczynała się o 4. 30. Codziennie. - Zostałam zwrotniczą. Miałam 19 lat i życie na trzy zmiany. Ruch ciągły - zmiennik nie przyszedł, ja nie wychodziłam - wspomina.

W mróz czy upał przemierzała tory należące do Przedsiębiorstwa Transportu Kolejowego i Gospodarki Kamieniem w Zabrzu i ręcznie przestawiała te cholerne zwrotnice, gdy miał nadjechać pociąg z węglem z kopalni Pstrowski. Lata mijały, choć dla niej ciągnęły się niczym wieczność.
Pewnego dnia pojawił się promień nadziei. Młody, silny i przystojny. Pierwszy mężczyzna jej życia. Zakochała się. Nie wiedziała, że czasem mężczyźni, gdy już dostaną to, czego pragnęli, nienawidzą kobiet.
"Jakiż to piękny kwiat! - powiedziała kobieta. Był to prawdziwy tulipan, ale w środku kwiatu siedziała na zielonym słupku maleńka dziewczynka."

Szczęśliwa rodzina
Małgorzata Lekston skończyła studia w 1976 roku. W czasie, gdy Ela walczyła ze zwrotnicami, ona z dumą obnosiła swój dyplom prawnika. - Zawdzięczam go cioci Lidii. Była radczynią prawną, zaimponowała mi jeszcze, gdy byłam małą dziewczynką - wspomina Małgosia. Dorastała w pełnej rodzinie. Ojciec, inżynier po Politechnice Śląskiej, budował w kraju wszystkie elektrownie. Mama, też wykształcona kobieta, poświęciła się jednak wychowaniu dzieci. 7 lat po Gosi, pojawił się bowiem na świecie jej brat. - Było nas stać na wszystko, zwłaszcza gdy ojciec pracował za granicą - opowiada Małgosia.

Kiedy Gosia zdobyła już adwokackie szlify i na dobre rozpoczynała pracę, Ela rodziła córkę. Ola przyszła na świat w Helence w 1988 roku. Wcześniaczek. Od początku Ela czuła, że coś jest nie tak, gdy lekarze nie przynieśli jej dziecka. Było tuż przed Bożym Narodzeniem.

- Samoistny zespół błon szklistych i ciężka niewydolność oddechowa - usłyszałam od lekarzy - wspomina Ela grudniowe dni w szpitalu Zaczęła się walka o życie maleństwa. Dostała dziecko do domu przed Wielkanocą.

- W trzecim roku życia, gdy mała nie chodziła, nie siadała i nie reagowała tak jak inne dzieci, lekarze postawili diagnozę - porażenie mózgowe i obustronny niedosłuch. To był cios, jak piorun z jasnego nieba - dodaje Ela.

W tym czasie po mężczyźnie jej życia nie został nawet ślad. - Inna urodziła mu zdrowe dziecko. Została z chorą Olą, matką i alimentami.

"Oto widzisz mego syna, zostanie on twoim mężem i zamieszkacie z przepychem na dole, w bagnie!"

Od pierwszego wejrzenia
Swojego męża Andrzeja, młodego, doskonale zapowiadającego się kardiologa, Małgosia poznała jeszcze na studiach. Miłość od pierwszego wejrzenia - jak dziś mówi z dumą. - Ale ze ślubem musieliśmy poczekać aż obronię dyplom. Tak zdecydował mój tata, który zmarł, nie doczekawszy tego szczęśliwego dnia - opowiada Małgosia. Andrzej po studiach w Warszawie dostał pracę w Zabrzu w Wojewódzkim Ośrodku Kardiologii, tworzonym przez prof. Stanisława Pasyka, który ściągał tu z całego kraju najlepszych lekarzy. - Mieliśmy nawet dostać duże mieszkanie w Zabrzu-Helence nieopodal kliniki, ale po śmierci ojca moja mama poprosiła, żebyśmy zamieszkali z nią w Katowicach - wyjaśnia Gosia.

W czasie, gdy Małgorzata urządzała się w rodzinnym domu, Ela raz jeszcze zaufała mężczyźnie. Zakochała się i ponownie źle ulokowała uczucia. Owoc żywota - syn - urodził się 9 miesięcy później.
- Jego ojciec pracował jako galwanizator, był nieziemsko przystojny, a ja... jedno wielkie chodzące nieszczęście. No i, zwyczajnie, wpadłam, ale dzieciątko, święta rzecz - wspomina. - Boże, jak się cieszyłam, gdy syn urodził się zdrowy.

Po urlopach wychowawczych w 1997 roku na dobre rzuciła pracę. Ola wymagała codziennej opieki. Ela wyprowadziła się od matki do Rokitnicy. Załatwiła tam sobie komunalne mieszkanko.
- Okropne. Parter, wilgoć, ziąb. Nie dało się mieszkać. Ubłagałam w urzędzie i teraz mamy dwa pokoje na drugim piętrze, z powrotem na Helence. Blisko mamy, która bardzo mi pomaga - przyznaje Ela.

Codziennie przez kilkanaście lat Ela jeździła z Olą na rehabilitację. Do Zabrza, do Gliwic, do Tarnowskich Gór. Aż nadszedł dzień, w którym Ola samodzielnie stanęła i zaczęła normalnie chodzić. W szkole nauczyła się języka migowego. Ela też już go zna.
- Dziś jest inaczej. Auta po niepełnosprawnych pod dom podstawiają. Wygoda. Kiedy Ola najbardziej tego potrzebowała, takich luksusów nie było - wzdycha.
Dźwigała ją sama po schodach. Syn, dobry chłopak, do dziś lubi się opiekować siostrą, ale ma swoje sprawy. Skończył zawodówkę, szuka pracy.

Ola siedzi przed komputerem. Ładnie ubrana, pomalowana 22-letnia panna. Z nosem w internetowych stronach, wtrąca się do rozmowy
- Pooooooń, Poooooooń...
- Poznań, tak Oleńko, zaraz opowiem o Poznaniu - wyjaśnia.
"Ach - powiedziała Calineczka - na dworze jest tak zimno, śnieg i mróz! Leż w twoim ciepłym łóżku, będę cię pielęgnowała!"
Jestem taka dumna
Małgosia i Andrzej mają syna. Jest adwokatem jak mama. Pomaga jej w kancelarii. Małgosia specjalizuje się w sprawach cywilnych, syn w karnych. - Jestem z niego taka dumna - przyznaje.
Małgosia codziennie wstaje o 6.30. Biegnie do sądu na rozprawy, potem wraca do kancelarii. - Ludzie przychodzą do 19. Każdy się musi wygadać. Nie da się przyspieszyć - opowiada. Wieczorem w domu "ogarnia rodzinę" - jak nazywa wszystkie te rytuały, które kobiety na ogół wykonują podając najbliższym a to kolację, a to lekarstwa, a to zwyczajnie wysłuchując domowych zwierzeń. Mąż, od kiedy w 1993 roku tworzył pierwszą w Zabrzu pracownię hemodynamiki, pracuje niemal bez przerwy. Szpital, pacjenci, praca naukowa, konferencje, zjazdy. Normalka. Gosia zasypia koło 24. W łóżku przegląda jeszcze papiery i orzeczenia Sądu Najwyższego. Też normalka.

Kilkanaście kilometrów dalej, w Zabrzu-Helence, Ela patrzy z nieograniczoną miłością w oczach na swoją córkę. - Jestem z niej taka dumna - przyznaje i opowiada, że był taki dzień, gdy nie wiedziała czy płakać, czy śmiać się. Po raz pierwszy w życiu Ola zniknęła z domu. Razem z nią ostatnie sto złotych z kredensu. Ela wystraszyła się śmiertelnie, bo wcześniej córka nigdy sama nie wychodziła z domu. I wtedy przypomniała sobie, że od tygodnia Ola błagała ją, by pojechały do Reala kupić kosmetyki. Pognała za nią taksówką. Rozpłakała się ze szczęścia widząc ją radośnie szalejącą między półkami supermarketu. - Wiele razy mówiono mi, by oddać ją do internatu. Nigdy w życiu - odpowiadałam. Miałam rację. Dała sobie radę. Trafiła do autobusu, potem do sklepu, przeszła przez ulicę... Tego dnia zapomniałam o wszystkich swoich nieprzespanych nocach, wylanych łzach.

" Jakaż jest cienka w pasie, fe, wygląda jak człowiek! Jaka brzydka!!!" - mówiły wszystkie chrabąszczówny, a Calineczka była przecież taka śliczna!"

Prawo do lepszego życia
Kiedy Ola jako tako potrafiła już radzić sobie w życiu, Ela pewnego dnia powiedziała - dość. Dość mam takiego życia. - Nie wiecie, jak to jest wychowywać samej chore dziecko. To nie do opisania. Człowiek sam wtedy znika. Mnie też nie było, ale myśl o tym, by wydostać się do światła była we mnie w środku zawsze. Dojrzewała. - Muszę się uczyć. Może zostanę prawnikiem - pomyślała pewnego dnia Ela i zaczęła poszukiwać uczelni, która ją przyjmie.

W Katowicach na uniwersytecie nie powiodło się. - Boże, chętnych było tam tysiące, w dodatku to pismo do "Jego Magnificencji Rektora" jak do samego króla - tłumaczy. Spodobała jej się oferta uniwersytetu w Poznaniu. "Proszę o przyjęcie na studia" - prosty formularz. Przyjęli. Studia zaczęła w 1997 roku.

- Nie wiedziałam, w co się pakuję - przyznaje Ela, dziś już absolwentka prawa. Na zajęcia nie jeździła wcale. Nie było jej stać na podróże. Do Poznania docierała tyko na egzaminy. - Niby nie było tak można, ale profesorowie okazali się ludźmi o wielkim sercu. Zwolnili z czesnego. Bywało, że zdawałam przedmiot 4 razy, aż się nauczyłam. Taryfy ulgowej nie było - wspomina. Czasem spała u dalekiej rodziny, ale najczęściej na dworcu PKS w Lesznie. - Tam nie wyganiali i mieli wygodne ławki - opowiada.

Najlepiej uczyło jej się o 3 w nocy. Dzieci spały, a jej umysł był świeży. Codziennie 3-4 godziny wkuwania. Wieczorem lubiła jeszcze poczytać inne książki. - Moja ulubiona bohaterka? Tylko się nie śmiejcie. To Calineczka z bajki Andersena. Była w o wiele gorszej sytuacji niż moja i udało jej się przezwyciężyć trudności. Wierzę głęboko, że każdy z nas musi prędzej czy później spotkać na swojej drodze dobrych ludzi, którzy mu pomogą.

Dyplom obroniła w 2004 roku na czwórkę. Pokazuje go z dumą, podobnie jak indeks. - Myślałam, że jak skończę studia, złapię pana Boga za nogi. I co? Jestem teraz bezrobotnym magistrem.
"Co rano, kiedy słońce wschodziło, i co wieczór, kiedy zachodziło, myślała o tym, jak pięknie i jasno jest na świecie."

Dress for Success
Kiedy Ela w 1997 roku zaczynała studia, rok wcześniej w Nowym Jorku córka emigrantów z Polski 23-letnia Nancy Lublin otrzymała od swego dziadka Maxa w spadku 5 tys. dolarów. Z zakonnicami z Harlemu postanowiły wesprzeć biedne kobiety z najuboższych dzielnic miasta. Załatwiły od innych pań nowe garsonki, fryzjerów i makijażystki. Sponsorów, którzy uczyli je jak pisać CV i jak rozmawiać z pracodawcą podczas rozmowy kwalifikacyjnej, by w 30 sekund, gdy ludzie oceniają nas po wyglądzie, zrobić dobre wrażenie. To był strzał w dziesiątkę. W 1998 roku 50 oddziałów Dress for Success działało już w wielu krajach świata. Oprah Winfrey rozpływała się w zachwytach, a żona premiera Wielkiej Brytanii Tonny'ego Blaira zakładała DfS na Wyspach. 9 lat później organizację tę wypatrzyła w USA Dorota Stasikowska-Woźniak i założyła ja w Katowicach. Po roku 75 proc. jej podopiecznych znalazło pracę. Ela trafiła właśnie na jeden z takich kursów.

Siedzi u fryzjera. Ma problem. Przywiązała się do swoich loków. - Włosy obciąć? Nie ma mowy. - Pani Elu, chce pani życie zmieniać, a włosów się boi - pytają w salonie Berendowicz and Kublin w Katowicach, który za darmo układa fryzury bezrobotnym kobietom. Ela sztywnieje. Uśmiech znika jej z twarzy. - Tnijcie - decyduje po chwili.

- Na świecie jest wiele mądrych kobiet, tylko czasem wyglądają tak, że nie potrafią wzbudzić zaufania. A wystarczy trochę szminki, by inaczej spojrzały na siebie, a pracodawcy na nie - przyznaje Małgosia.
Ela zmienia swój wizerunek na szkoleniu zorganizowanym przez DfS we współpracy z Urzędem Pracy w Zabrzu. Wkrótce zmierzy nowe ubranie, porozmawia z wizażystką i stylistką. Posłucha rad psychologa. - Zawsze jest tak, że przechodzę w testach, a kiedy mnie widzą, od razu dziękują - zwierza się.

"Sukienka dla sukcesu" - tak można tłumaczyć nazwę Dress for Success. Małgosia, uosobienie elegancji, zawsze ma na sobie dobrze skrojoną garsonkę. - Ekstrawagancja jest mi obca, no chyba że chodzi o buty, torebki i kapelusze. Nie potrafię się powstrzymać przed ich kupowaniem - przyznaje przyłapana na gorącym uczynku sprawiania sobie przyjemności. - Lubię też pomagać - dopowiada. Od lat swoje wolne środy poświęca na pracę w Stowarzyszeniu Harmonijnego Rozwoju Katowic, gdzie pomaga mieszkańcom dotkniętym szkodami górniczymi. W Stowarzyszeniu "Równe szanse" raz w tygodniu udzielała bezpłatnych porad prawnych skrzywdzonym kobietom. Mówi, że spłaca dług, jaki zaciągnęła od szczęśliwego życia.

- Ta garsonka będzie w sam raz - pokazuje, wyciągając marynarkę i spódnicę z pięknej czerwonej wełny. - Uwielbiam ten kolor. Dodaje energii. To moja garsonka od wygrywania w sądzie spraw beznadziejnych - opowiada Małgosia. Chciałam podarować DfS coś innego, ale teraz wiem, że w grę wchodzi właśnie ta garsonka. Wierzę, że innej kobiecie przyniesie szczęście...

Ela buszuje przy wieszakach w katowickiej siedzibie DfS. Kończy się szkolenie. Czas wybrać ubrania, które mają odmienić jej życie. Przyniosły je tu różne kobiety sukcesu. Część przysłano z USA. Co roku na Kapitolu senatorki urządzają wielką zbiórkę. Na jednej z garsonek, szytej dla pań z gabinetu Baracka Obamy napis "Yes. You cane. Tak, ty też możesz." Honorową patronką organizacji w Polsce jest była Pierwsza Dama, Jolanta Kwaśniewska. W drzwiach staje Małgosia. Gdy usłyszała historię Eli, nie miała najmniejszych wątpliwości, że zostanie jej mentorką. Poznają się i zaczynają rozmawiać. Ela bierze z jej rąk czerwoną garsonkę. Niestety, teraz jeszcze jej nie założy. Jest za mała. Musi do niej trochę schudnąć. - Będę ćwiczyć codziennie - obiecuje Ela. Razem wyruszają między wieszaki wyszukać dla Eli coś innego. Znajdują małą czarną. Leży jak ulał. Dar od innej kobiety.

Ela chciałaby pracować w jakimś urzędzie. Pomagać ludziom. Może niepełnosprawnym. Wie, że będzie lojalnym pracownikiem. Ubrana, pomalowana i w nowej fryzurze czuje się znakomicie.
- Teraz wiem, że mogę wszystko - cieszy się Ela.

- To bardzo nieśmiała osoba, ale bardzo zyskuje przy bliższym poznaniu. Tylko trzeba dać jej szansę - prosi w imieniu Eli Małgosia.

"Nie powinnaś się nazywać Calineczka. To brzydkie imię, a ty jesteś taka ładna."

Gdzieś na świecie jest dobro
Małgosia nie kupiła jeszcze prezentów gwiazdkowych dla swojej rodziny. - Zdążę. Wpadnę do sklepu i już.
W domu Eli nie będzie choinki. - Należę do Kościoła Zielonoświątkowego. U nas święta obchodzi się inaczej, choć jak ktoś chce, to może mieć i choinkę - wyjaśnia. Ela zrobi za to paczki dla biednych dzieci z parafii w Tarnowskich Górach. - Pudełka po butach okleję kolorowym papierem. Mam już pasty do zębów i szczoteczki, małe skarpetki. Nic drogiego, ale nie o to chodzi. Najważniejsze, by nikt nie został bez pomocy drugiego człowieka. Bez wiary, że gdzieś na świecie istnieje dobro.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!