Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chcemy grać, jest siła, jest potencjał! Rozmowa z Marcinem Markiewiczem, liderem zespołu KoNoPiAnS

Krzysztof Gronowicz
Krzysztof Gronowicz

W tym roku obchodzicie 25-lecie istnienia. Jak to się zaczęło?
Wszystko zaczęło się w Czeladzi. Mieliśmy tam taką punkowo-reggae’ową załogę. Spotykaliśmy się na czeladzkim Rynku, chodziliśmy po mieście, na mecze, robiliśmy ogniska. Razem w 20-30 osób jeździliśmy na koncerty. Nasz kumpel Jarek „Lolek” Gabryś wydawał w tym czasie zin „Ska Fever”, który pierwszy promował muzykę ska w Polsce. Tą drogą trafiła ona do nas. W Sosnowcu grał już wtedy Skankan i postanowiliśmy wspólnie zrobić coś czeladzkiego. Byliśmy miłośnikami early reaggae - Maytals, Kingstonians, Melodians czy Ethiopians.

Były też rodzime inspiracje?
Tak. Mocno też siedzieliśmy w tym dobrym, polskim reggae lat 80., ze starej dobrej szkoły izraelowo-brylewskiej, jeśli można tak powiedzieć. Do tego doszło ska i to specyficzne early reggae. I w takim stylu postanowiliśmy grać. Reggae to bardzo szerokie pojęcie, ciągle zgłębiamy ten temat poprzez dub, rocksteady, roots reggae, ska czy jazz. To powstało naturalnie, od razu wiedzieliśmy co będziemy grać. Pierwsze próby mieliśmy w 1996 roku w domu nieżyjącego już niestety, Romka Lewandowskiego, doskonałego basisty. Świetnie grał i dzięki niemu to poszło dalej.

Od samego początku grałeś na trąbce?
Ja wtedy na trąbce nie potrafiłem grać. Poszedłem do Czeladzkiej Górniczej Orkiestry Dętej, żeby się nauczyć. Dostałem taki stary instrument wyciągnięty z szafy i nauczyciela. Zajął się mną Henryk Stola, który pokazał mi pierwsze kroki. Z okazji Bożego Ciała grałem w górniczym stroju, ale przy trudniejszych rzeczach to tylko stałem i udawałem. To też była niezła przygoda. Czekoladę za to dostawałem. Chyba dwa albo trzy razy na tym Bożym Ciele grałem, a w międzyczasie powstawał już KoNoPiAnS, więc coraz bardziej skupiałem się na własnym zespole…

… który się już wtedy tak nazywał?
Gdy zaczęliśmy grać próby w różnych miejscach w Czeladzi w technikum na Skałce, u strażaków, w hali sportowej pod sceną, pierwszy rok graliśmy tylko dla grania. Nie planowaliśmy koncertów. Nazwy też nie mieliśmy.

To skąd się wzięła nazwa zespołu?
Pojawiła się propozycja koncertu i trzeba było tę nazwę skołować… To były takie czasy, gdy inspirowaliśmy się taki zespołami jak Kingstonians czy Melodians, więc wymyśliliśmy KoNoPiAnS. Byliśmy dość młodzi, a wtedy konopie rosły w wielu miejscach, na przykład przy bibliotece czy na cmentarzu. W knajpach palono wtedy tytoń legalnie, a niektórzy w czeladzkich lokalach palili też konopie. Któregoś dnia po próbie zgodziliśmy się, że KoNoPiAnS to dobra nazwa i tak zostało. Ale nigdy nie propagowaliśmy ani nie namawialiśmy nikogo do używania marihuany. Mimo to wielokrotnie spotykały nas jakieś problemy czy nieporozumienia związane z nazwą. Włodek Kleszcz puszczając nas w Polskim Radiu zapowiadał nas jako Filipy z Konopi. Dziś już się inaczej na to patrzy. Marihuanę z obniżonym poziomem THC można kupić w aptece, a produkty z konopi w wielu sklepach.

Na wasze pierwsze nagrania trzeba było trochę poczekać.
Po dokończeniu przeze mnie nauki i zmianach składu na dobre ruszyliśmy w 1999 roku. Mieliśmy już około 70 koncertów za sobą, gdy zaczęliśmy się przymierzać do pierwszych nagrań. Dopiero w 2004 roku wydaliśmy singiel „Quantalaya” z czterema utworami i dzięki niemu w 2005 zagraliśmy na Woodstocku.

Zaraz potem nagraliście pełnowymiarową płytę?
W 2006 roku przyszedł czas, żeby nagrać płytę długogrającą i to była płyta „One Way”, na którą zaprosiliśmy Roberta Brylewskiego. Pierwszy raz spotkaliśmy się z nim w amfiteatrze w Czeladzi, kiedy w końcówce lat 90. grał tam z zespołem Świat Czarownic. Wtedy się okazało, że Robert był związany z Czeladzią, bo w niej mieszkał jakiś czas jego ojciec, który przecież tańczył w zespole Śląsk. Parę lat później po jednym z koncertów Brygady Kryzys został u nas tydzień. Grał z nami próby na pożyczonej gitarze, która była praworęczna, a Robert był leworęczny. A grał tak, że nas wszystkich ogarniało pełne wzruszenie. Czarował nas.
Żeby nagrywać „One Way” przyjechał do nas na weekend. Pojawił się już piątek i dołączył do nas podczas koncertu na Rynku w Żorach. Nie znał dobrze naszego materiału, ale wszedł na scenę i improwizował. Tam była taka energia, że na koniec nasz perkusista spadł ze sceny. Na szczęście nic mu się nie stało. Niedawno się okazało, że ten koncert został zarejestrowany. Mamy nagrane to wspólne pierwsze spotkanie na scenie. Może ujrzy kiedyś światło dzienne… Graliśmy wtedy codziennie wieczorem koncert, a od rana do wieczora siedzieliśmy w studiu. Nagraliśmy z nim sześć utworów. Potem jeszcze kilkanaście razy zagrał z nami na koncertach. Od tego spotkania z nami zaczęła się też przygoda Bryla z kapelami z Zagłębia takimi jak Ziggie Piggie. Wtedy ruszył projekt 52UM. Można powiedzieć, że Robert zagłębił się muzycznie w Zagłębiu, bo tu się wtedy dużo działo. On tu się dobrze czuł. Dostaliśmy od niego przyjaźń, wielką energię i mądrość.
Niedawno zapadł wyrok w sprawie śmierci Roberta Brylewskiego. Wkrótce kończyłby 60 lat…
Bezsensowna śmierć Roberta Brylewskiego to totalny dramat. To paradoks, że człowiek pokroju Roberta, który jest całe życie pokojowo nastawiony, nagle zostaje w ten sposób zaatakowany. To jest niepojęte. Zupełnie niezrozumiała karma.

Kolejna płyta pojawiła się dopiero w 2011 roku?
My tak mamy, że płyta wychodzi co kilka lat. Po kolejnych roszadach składowych wydaliśmy „eSTiOuPi”. Na tej płycie rozwinęła się moja przygoda z wokalem. Wcześniej moje wokalizy wynikały z tego, że nie miał kto śpiewać. Bardziej się wygłupiałem, chociaż do tej pory ta moja wokaliza w utworze „Słoneczko” to jest szał na koncertach. Na „One Way” nie skupiałem się na pisaniu tekstów, a na „eSTiOuPi” przysiadłem i to jest pierwsza płyta, na której się trochę rozpisałem i pokazałem się też od strony tekstowej. Po tej płycie mocno ruszyliśmy z koncertami. Dlatego na nasze kolejne płyty trzeba trochę poczekać. Poza tym każdy z nas pracuje. Muzykę robimy popołudniami. Nawet przy 40 koncertach rocznie to większość weekendów jest zajętych. Dlatego na nasze kolejne płyty zawsze trzeba trochę zaczekać.

A potem w 2014 ukazał się „Mental Skataklism”
Tę płytę też wydaliśmy sami. Nie mamy zbyt dużych doświadczeń z wydawcami. A te które mamy są nie najlepsze. Przygotowanie utworów, ich zaaranżowanie, zagranie na próbach z zespołem, potem nagranie w studiu. To już zajmuje z dwa lata. Gdy materiał jest gotowy, trzeba wytłoczyć nakład płyt i samemu je dystrybuować. Przy nagrywaniu płyty, podczas grania koncertów zawsze jest entuzjazm. A potem trochę się to wypala ze zmęczenia, ale też rozpada organizacyjnie. Ostatni koncert graliśmy w sierpniu ubiegłego roku. Mieliśmy grać o 23., a było takie opóźnienie, że graliśmy o 2. w nocy dla garstki ludzi, bo zrobiło się późno. Musieliśmy zrobić sobie po tym kilka miesięcy pauzy.

Zagraliście w sumie ponad 450 koncertów, które szczególnie zostały w pamięci?
Graliśmy kiedyś przez dwa tygodnie dzień w dzień na Helu. Mieliśmy spanie, jedzenie i codziennie graliśmy koncert na molo. Było nas z osobami towarzyszącymi ponad dwadzieścia osób. Spaliśmy w dwóch klasach w szkole i codziennie kilka godzin do północy graliśmy reggae. To był świetny czas. Udało nam się też pojechać zagranicę. Graliśmy dwukrotnie w Dreźnie na imprezie Bunte Republik Neustadt. Cała dzielnica miasta z wieloma scenami i różnorodną muzyką. Tam było świetnie. Byliśmy też na Słowacji w dniu meczu hokejowego Czechy – Słowacja, więc wszyscy siedzieli przed telewizorami i frekwencja nie była rekordowa. Fajne koncerty zagraliśmy też na Ukrainie. A jak graliśmy na zlocie motocyklowym koło Piły, to mieliśmy eskortę kilkudziesięciu motocykli. Na boisku, gdzie mieliśmy grać, już wszyscy na nas czekali, a w miejscu noclegu na drzwiach była kartka z napisem „Gwiazdy”. A koncert petarda. Było pięknie i wzruszająco. Lubię takie koncerty, gdy publiczność nie wie do końca czego się spodziewać. Mamy też swoją niezawodną publikę w Warszawie. Wiele razy słyszałem, że nawet jak ktoś nie przepada za reggae, to na naszych koncertach się podoba, bo jest dynamicznie.

Teraz pracujesz nad nową płytą?
Tak, od półtora roku siedzę nad nowymi rzeczami. Mam już 14 utworów na płytę KoNoPiAnS. W międzyczasie nagrałem płytę z Pikselami. Twórczo bardzo dużo się dzieje. Trochę odsapnąłem, napełniłem się dobrą energią. Powiedzieliśmy sobie: zróbmy to jeszcze raz! Płytę KoNoPiAnS planujemy na jesień. Wypada 25-lecie w tym roku, którego nie będziemy może tak hucznie obchodzić jak 20-lecie. Zagraliśmy wtedy dużo koncertów, na kulminacyjnym w klubie Remedium w Sosnowcu zebraliśmy wszystkich muzyków, którzy się przewinęli przez zespół. Prawie 30 osób w pięciu setach, w pięciu składach. Koncert trwał 6 godzin. Klub był pełny. Piękne przeżycie. Takiej pompy teraz nie będzie, ale fajnie, jakby ta płyta jesienią się udała i potem koncert urodzinowy – być może w czeladzkiej Kopalni Kultury. Ta płyta muzycznie to będzie taki przelot po gatunkach reggae, od early reggae, przez izraelowski dub, ragga się pojawia. Będzie dynamicznie. Mamy nadzieję na dużo koncertów na żywo. Nie pisaliśmy się teraz na koncerty online. To nie jest to. Chcemy grać, jest siła, jest potencjał! Nasz sukces składa się z wielu małych sukcesów. Wydanie płyty, każdy udany koncert jest dla nas sukcesem, to że potrafimy się dogadywać i funkcjonować przez tyle lat. Te 25 lat, to już ponad połowa mojego życia, która jest przygodą z tym zespołem.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera