Choć jestem rozważny - to czasem i romantyczny. Nie palę żółtych kalendarzy, czasem do nich wracam. I proszę: sierpień 1991 roku - spotkanie w hali Huty Baildon z byłymi żołnierzami Wehrmachtu i ich rodzinami. Wcześniej zadzwonił Dietmar Brehmer.
Kto zacz, wiedziałem z mediów: szef Niemieckiej Wspólnoty „Pojednanie i Przyszłość”, tuż po przejściach z liderami mniejszości niemieckiej na Opolszczyźnie - Krollami, niegdyś Królami. Tę konfrontację przegrał. Jego niemieckie ambicje zamknęły się w granicach ówczesnego województwa katowickiego, czyli Śląska. Wiedziałem, że w 1989 roku założył Górnośląskie Towarzystwo Charytatywne - jedną z pierwszych w Polsce organizacji pozarządowych i pozakościelnych, która przytulała do serca #głodnych i bezdomnych.
Telefon od Brehmera nie był zdawkowy. Prosił o wsparcie w sprawie niemal w owym czasie z kosmosu. Chodziło o emerytury czy też dodatki do nich - dla byłych żołnierzy Wehrmachtu mieszkających głównie na Śląsku, ale też rozrzuconych po kraju. Czy ogólnopolski tygodnik by w tym nie pomógł?
Bo już za samą myśl, że wojenny wróg to nie zawsze tylko zbrodniarz, a być może także zwykły pionek strącony z dziejowej szachownicy - chcą go wdeptać w ziemię. Oczywiście, że tak! - odpowiedź mogła być tylko jedna. Dzisiaj „dziadek z Wehrmachtu” nikogo nie rusza, bo historyczne tło mówi samo za siebie - ale wtedy… Pamiętajmy - rok 1991!
Baildonowska hala, której dziś już nie ma - jak i samej huty - pękała w szwach. Nabita po brzegi setkami kul, lasek i wózków inwalidzkich. Patrząca oczami niepewnych swej decyzji ludzkich wraków. W tłumie twarze sąsiadów, którzy za przesadną buńczucznością skrywali nieporadnie zmieszanie. Ech, ta wojenka… niby dawno, a jakby wczoraj. Nie wiem, czy pomogłem Brehmerowi. W końcu jego inicjatywę zwieńczył jako taki sukces. Służbę w niemieckim wojsku zaliczono do emerytury, a i Niemcy uznali lata przewalczone w różnych polskich siłach zbrojnych - do emerytalnej wysługi rodaków mieszkających w granicach ich państwa. Przeoranie świadomości Polaków i Niemców - to w dużej mierze zasługa Dietmara.
Była zima 1992 roku, kiedy z więzienia wyszedł Henryk Marchwicki, brat budzącego niegdyś grozę Wampira z Zagłębia. Naznaczony piętnem zbrodni chodził od drzwi do drzwi, ale mu nie otworzono. Nakarmiło go i wzięło pod dach Górnośląskie Towarzystwo Charytatywne. Rozmawialiśmy wtedy z panem Henrykiem godzinami. Był strzępem człowieka i kiedy mówił o Brehmerze - to płakał.
Potem losy Dietmara śledziłem w prasie. Z racji deklarowanej lojalności wobec Polski, ochrzczony „dyżurnym Niemcem”, staje się dla autonomistów i nie tylko - wrogiem publicznym numer jeden. Niby-Ślązak - ale nie z tych prawdziwych. Lata temu publicznie próbowano rozliczyć Brehmera z działalności charytatywnej: czy aby czasem pod tą przykrywką #nie żyje sobie z rodziną jak pączek w maśle?
Tymczasem jego obecność czują wszyscy przejeżdżający ul. Jagiellońską w Katowicach. Kolejki za jedzeniem - bywa że trzeba wydać kilkaset posiłków dziennie, i za noclegiem. I za ubraniem. Na Wigilię do Dietmara ściągają tysiące wykluczonych - z Katowic i różnych śląskich zakątków, o których nie mamy pojęcia.
Raz w miesiącu mam w drzwiach ulotkę GTCh z dołączonym plastikowym workiem - państwo pewnie też? - z prośbą o używaną odzież i co się da jeszcze. Bo nie mamy zielonego pojęcia, ile trzeba się nachodzić „po prośbie”, żeby dla każdego głodnego znalazł się talerz gorącej zupy z wkładką.
Ó w „dyżurny Niemiec” zamarzył sobie, żeby pod niemiecką flagą wprowadzić do Sejmu śląską reprezentację: Zjednoczeni dla Śląska. Jedni prychają, że to cwaniacki i groźny zabieg polityczny - inni wyczuli pismo nosem i ciągną do Brehmera jak muchy na lep. Sam pomysłodawca nie grzeszy jednak lisią przebiegłością i politycznym cwaniactwem. Na dzień dobry pozwolił się wykiwać - dostał drugie miejsce na liście katowickiego okręgu. Nad sobą ma najwybitniejszego intelektualistę Górnego Śląska XXI wieku, który nie spocznie, nim język i narodowość nie ujrzą światła dziennego, a pod sobą najwybitniejszego górnośląskiego muzealnika, dla którego maszyna parowa w Muzeum Śląskim i jego treść stałej wystawy historycznej to priorytety, bez których Śląsk sczeźnie.
Warto więc pamiętać o numerze dwa - może jako posłowi uda mu się zmniejszyć kolejki śląskiej biedy i nakarmić ją strawą gęsto okraszoną szpyrkami.
Jan Dziadul
publicysta
*Oto Rysio! Największe dziecko w Polsce urodzone do wody przyszło na świat w Zabrzu ZDJĘCIA
*Rolnik szuka żony w TVP: Łzy i rozpacz były prawdziwe
*Tragiczny wypadek w Katowicach: Samochód zmiażdżony ZDJĘCIA
*Ustroń: Ewakuacja supermarketu po ataku pająka
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?