Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ferie w pełni, dlatego na Czantorii podglądaliśmy ratowników GOPR [ZDJĘCIA]

Witold Kożdoń
GOPR na Czantorii
GOPR na Czantorii Witold Kożdoń
W karierze miałem sporo dziwnych interwencji. Ale powiem panu, że poważnych nie lubię wspominać. Przed dwoma laty zginął tutaj narciarz, który uderzył w drzewo. Uczestniczyłem w tej akcji i bywa że nawet dziś to widzę - mówi Stanisław Banot, ratownik GOPR, który wspólnie z Janem Śliwką czuwa nad bezpieczeństwem narciarzy na ustrońskiej Czantorii.

ZOBACZ KONIECZNIE:
WYPADEK NA STOKU NARCIARSKIM W KORBIELOWIE

W ostatni wtorek odwiedziliśmy ich GOPR-ówkę i podglądaliśmy ratowników podczas dyżuru.

ZOBACZ KONIECZNIE SERWIS DZIENNIKA ZACHODNIEGO
NA NARTY

Radiostacja milczy

Kolej Linowa "Czantoria" należy do największych i najpopularniejszych w Beskidach. Bywają dni, że na nartach szaleje tam nawet kilka tysięcy ludzi. Wyciąg krzesełkowy zaczyna pracę o ósmej, jednak ratownicy są na stoku już pół godziny wcześniej.

- Po prostu trzeba sprawdzić, czy nartostrady są przygotowane i nie ma na nich jakichś niespodzianek - tłumaczy Jan Śliwka.
Ustrońska GOPR-ówka to niewielkie pomieszczenie w budynku górnej stacji kolejki. Biurko, stolik, krzesła, wersalka, a także zaplecze socjalne, w którym ratownicy mogą przygotować coś ciepłego do picia i zjedzenia.

- Oczywiście mamy też stałą łączność radiową z naszą centralą w Szczyrku. Wszystko dlatego, że turyści dzwonią często pod numer alarmowy 985 - tłumaczą ratownicy.

Szczęśliwie we wtorek radiostacja milczy.

Apteczka, lina i sanki

Za początek zimowego ratownictwa w Beskidzie Śląskim można przyjąć rok 1923. Wówczas to Władysław Wójcik, prezes Polskiego Towarzystwa Turystycznego "Beskid Śląski" w Orłowej na Zaolziu, zorganizował pierwszy "kurs sanitariuszy", na którym szkolono w udzielaniu pomocy w nagłych wypadkach w górach. Dwa lata później cieszyński Oddział PTT wyposażył schronisko na Stożku w podstawowy sprzęt ratowniczy, apteczkę, sanki i linę. Dziś tamte pionierskie czasy budzą jedynie nostalgię. Ustrońscy ratownicy dysponują na przykład deską ortopedyczną, przydatną przy urazach kręgosłupa. Posiadają także sanie kanadyjskie oraz nowoczesne nosze ratunkowe, pozwalające na transport narciarzy ze złamanymi nogami lub rękami. - Posiadamy także specjalistyczny sprzęt ewakuacyjny na wypadek zatrzymania kolejki. Dwukrotnie brałem udział w takich akcjach, ale wtedy na Czantorii kursowało dwuosobowe "krzesełko" i nie mieliśmy jeszcze takiego sprzętu jak teraz - wspomina Śliwka.

Zamiast złamań skręcenia

Beskidzkie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe założono w 1952 roku. Jego członkowie zabezpieczali wtedy m.in. popularne rajdy i wycieczki narciarskie. W schronisku na Stożku - będącym wówczas narciarskim centrum Beskidów - skonstruowano w latach 60. motocykl z napędem... gąsienicowym. Pomagał on ratownikom w często wielokilometrowym transporcie narciarzy do miejsca, z którego mogła ich odebrać karetka pogotowia. Stożek stracił jednak narciarski prymat, gdy w październiku 1967 roku oddano do użytku wyciąg krzesełkowy na Czantorię. Od tego momentu do Ustronia niezmiennie ciągną prawdziwe tłumy narciarzy.
- Pracuję na Czantorii od 1977 roku i przyznam, że dawno przestałem liczyć interwencje, w jakich brałem udział. Były ich tysiące - zapewnia Śliwka. Dodaje, że kiedyś na stoku więcej było złamań, teraz natomiast przeważają urazy kolan. - Sprzęt narciarski jest jednak lepszy i kontuzje nie są tak groźne jak kiedyś. Ale przy takiej masie ludzi zwyczajnie nie sposób uniknąć wypadków - przekonuje.

Przez las na podwórko

Ustrońscy ratownicy GOPR codziennie prowadzą dziennik dyżurów. Odnotowują w nim skrupulatnie wszelkie incydenty, a po zakończeniu pracy przekazują statystykę do centrali w Szczyrku.

- Tej zimy zwieźliśmy już ponad 40 niefortunnych narciarzy. Niestety, wydarzył się także jeden wypadek śmiertelny, choć nie na stoku. Po prostu turysta, który wybrał się na szczyt Czantorii, dostał zawału serca. Reanimowałem go, ale nie dawał już oznak życia - wspomina Śliwka.

Banot dodaje jednak, że czasami zdarzają się sytuacje nietypowe i zwyczajnie śmieszne.

- Na przykład w ubiegłym tygodniu kobieta przewróciła się na schodach dolnej stacji. Zamiast patrzeć pod nogi, rozglądała się po wnętrzu i w efekcie mocno się potłukła. Pomagaliśmy jej, bo uszkodziła obojczyk, nadgarstek i staw łokciowy - wylicza.

Ratownicy przekonują, że paradoksalnie na Czantorii wypadki zdarzają się rzadziej niż na innych, często dużo łatwiejszych nartostradach.

- To dlatego, że ustroński stok jest wymagający i wybierają go z reguły zaawansowani narciarze. W tym roku, na przełomie stycznia i lutego, nie musieliśmy interweniować ani razu przez 10 dni. Taka sytuacja w czasie ferii nie zdarzyła się nigdy wcześniej - mówią ratownicy. Ich zdaniem, tłok na głównej ustrońskiej nartostradzie rozładowało otwarcie drugiej, niebieskiej trasy narciarskiej. Ma 2600 metrów i prowadzi przez las. - Ta nartostrada jest dobrze oznakowana, ale bywa że narciarze gubią się i wyjeżdżają z lasu w różnych miejscach. Niektórzy przejeżdżali nawet przez moje podwórko, bo mieszkam niedaleko - żartuje Śliwka.

Ratownik pamięta też narciarza, który z Czantorii zjechał do... Obłaźca w Wiśle. - Na Polanę wrócił autobusem. Pytał mnie później: co to za wyciąg, który wywozi narciarzy na górę, a gdy znajdą się z powrotem na dole, muszą wracać PKS-em - śmieje się Śliwka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!