Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fotoreporter nie powinien patrzeć. On ma widzieć, zrozumieć i zinterpretować. Umiejętność obrazowania już nie wystarczy

Magdalena Nowacka-Goik
Magdalena Nowacka-Goik
fot. ARC Arkadiusz Gola
Rozmawiamy z Arkiem Golą, fotoreporterem DZ od prawie 30 lat, wykładowcą Instytutu Twórczej Fotografii UŚ w Opawie, laureatem wielu prestiżowych konkursów związanych z fotografią prasową.

To będzie rozmowa o byciu fotoreporterem. O tym, jak wyglądał ten zawód trzydzieści lat temu i teraz, ale też pokusimy się o próbę podróży w przyszłość. A zatem... na początku było oczywiście zdjęcie. To zdjęcie.

Dokładnie. Zdjęcie na konkursowej wystawie Śląskiej Fotografii Prasowej, które wpadło w oko ówczesnemu naczelnemu „Dziennika Zachodniego” Markowi Chylińskiemu. Fotografia wzbudzała wiele kontrowersji, bo to było zdjęcie z sekcji zwłok.

Mocne wejście!

Zdjęcie nie pokazywało fizjonomii denata, ale miejsce i pracę lekarzy medycyny sądowej, ale już sam temat i zapewne forma przekazu mogły niektórym wydać się dość brutalne, a na pewno wzbudzające wiele emocji. Marek Chyliński podszedł do mnie na wystawie i stwierdził, że takiego fotoreportera potrzebuje w redakcji. Zapytał, czy na drugi dzień rano mogę stawić się w jego gabinecie. Stawiłem się i zostałem przyjęty. To był 1996 rok.

Zanim jednak rozpocząłeś prawie już 30-letnią pracę w „Dzienniku Zachodnim”, pracowałeś już wcześniej w mediach jako fotoreporter.

Tak. Bezpośrednio przed DZ - w „Głosie Zabrza i Rudy Śląskiej”. A jeszcze wcześniej w „Kurierze Zachodnim” (rok 1991 czerwiec, bo od września już w GZiRŚ), do którego przyjął mnie wtedy, można powiedzieć „z ulicy”, Adam Daszewski (później wieloletni redaktor i sekretarz redakcji w DZ), który był wtedy naczelnym gazety. Zanim jednak zostałem fotoreporterem, byłem fotografem. Miałem 15 lat, kiedy zacząłem praktykować w zakładzie fotograficznym, ucząc się tej profesji w szkole zawodowej. Po skończeniu szkoły, już z papierami izby rzemieślniczej, zatrudniłem się właśnie jako fotograf.

I robiłeś zdjęcia do paszportów, pamiątkowe ze ślubów...

Miałem to szczęście, że trafiłem w swojej pracy na pasjonata fotografii reporterskiej, zresztą później również fotoreportera (m.in. w „Gazecie Wyborczej” i „Super Expressie”), Mirosława Noworytę. Był moim szefem i od początku zarażał tą pasją, wysyłał w teren, nie pozwalał na rutynę w pracy. Zorientowałem się, że właśnie taka forma, reporterska, bardziej mnie pociąga. I chcę robić zdjęcia prasowe. Zwolniłem się z pracy w zakładzie i potem właśnie była pierwsza redakcja.

Jak wyglądał dzień pracy fotoreportera w połowie lat 90. minionego wieku?

O 9.30 byliśmy w redakcji, o 10 były kolegia, a zaraz po rozjeżdżaliśmy się do swoich zadań. Do pokoju 513 przy ul. Młyńskiej wpadał sekretarz lub dziennikarze i dostawaliśmy informacje, gdzie i na jaki materiał mamy jechać. Kończyliśmy ok. 22.

Wyjaśnijmy od razu, że oczywiście nie oznaczało to, iż cały czas byliście w terenie, chociaż robienie kilku materiałów dziennie też się zdarzało, natomiast gros waszego czasu ograniczała ówczesna technologia.

Jak jechaliśmy na obsługi, a bywały też na godz. 18 czy 19 (zazwyczaj mecze), to za każdym razem musieliśmy wrócić do redakcji, wywołać film, wysuszyć i zeskanować. Zajmowało to ok. 2-3 godzin. Zanim w redakcji pojawiły się skanery, to robiliśmy jeszcze odbitki - wtedy czas jeszcze się wydłużał. Gazeta zamykała się między 22 a 23.15. Fotoreporter musiał być na miejscu, bo do ostatniego momentu istniało niebezpieczeństwo, że trzeba będzie podmienić zdjęcie na pierwszej stronie albo inaczej ją złamać.

Ile rolek filmów, takich klasycznych 36-klatkowych, zużywaliście dziennie, miesięcznie? Pamiętasz?

To oczywiście zależało od kalibru obsług, ale były materiały, na których zużywaliśmy po kilka filmów, to były zwykle wydarzenia. Jak była powódź w 1997 czy wizyta papieża, to na jeden materiał, powiedzmy dwa wyjazdy, szło nawet 40 filmów. Ale też robiliśmy specjalne dodatki i zdjęcia były używane w różnych konfiguracjach. Miesiąc do miesiąca był nierówny. Nie liczyliśmy klatek na wizycie papieża. Musieliśmy być elastyczni. O ile na zwykły mecz schodził jeden film, inaczej było w sytuacji, jak miał rangę międzynarodową. I wtedy tych rolek poświęcaliśmy nawet 7. Fotografowało się nie tylko samą grę, ale też zawodników w hotelu czy kibiców na trybunach. Trzeba było reagować na bieżąco na to, co się dzieje. Nie było i nie ma schematów. To jest właśnie dla mnie wspaniałe w tej pracy, że zmusza do myślenia, szybkich reakcji.

To teraz zróbmy pierwsze porównanie: super, że mamy obecnie takie możliwości techniczne, które przestały nas w pewien sposób ograniczać, ale czy z drugiej strony ich brak nie bywa pokusą, a przez to pułapką wyboru? Więcej zdjęć, więcej do selekcjonowania?

W środowisku fotoreporterów zdania na ten temat są podzielone. Część ludzi tęskni do czasów analogowych, tęskni do ciemni. To były czasy romantyczne. To, że musieliśmy być dłużej w redakcji, czekając na wywołanie zdjęć, sprzyjało rozmowom, kontaktom, budowaniu więzi. Ja jednak uważam, że dzisiaj mamy lepiej. Dla mnie bowiem czas spędzony w ciemni był trochę straconym - patrząc z dzisiejszej perspektywy, oczywiście. Teraz mogę wziąć aparat i pojechać na kolejny materiał. Fotografujemy więcej, to prawda - w sensie liczby zdjęć na danym materiale - ale jest to związane właśnie z tym, że nie musimy spędzać tego okresu w ciemni. Natomiast jeśli chodzi o liczbę klatek, które robimy, to ona, niezależnie od możliwości, zawsze jest w głowie każdego z fotoreporterów.

Wytłumaczmy to bardziej precyzyjnie. Możemy robić więcej, ale nie zawsze tak robimy?

Teoretycznie dzisiaj mamy nieograniczoną możliwość naciskania spustu migawki i tworzenia obrazów. Dla mnie jednak wyznacznikiem jest sens robienia zdjęcia. Doświadczenie sprawiło, że rozpoznaję potencjał miejsca i czasu - i w tym momencie fotografuję. Jeśli tego nie ma, nie robię. Sam sposób fotografowania - przynajmniej w moim przypadku - nie zmienił się. Robienie bezsensownych klatek, „bo mogą się przydać”, nie jest w moim stylu. Dla mnie więc zmiana tej technologii na cyfrową zmieniła tylko to, że robię coś szybciej i dzięki temu mam czas na kolejny materiał. A czas jest czymś kluczowym. Kiedyś była presja, aby zdążyć ze zdjęciem do druku. Dziś możemy je przesłać bezpośrednio z terenu, będąc jeszcze na miejscu. Zmieniła się logistyka, odpadła kwestia powrotu do redakcji między jednym a drugim materiałem. Mniej skomplikowanie, a przez to także mniej stresująco - pod tym względem.

Okej, technologia dała fotoreporterom wolność czasu. Ale wraz z nią i dostępem do niej, zaczął zanikać (a może już wcale nie istnieje?) etos zawodu fotoreportera. Zresztą, podobnie jeśli chodzi o dziennikarza. Dziś fotoreporterem może się nazwać każdy, kto robi zdjęcia. Pamiętam, jak kiedyś walczono o to, aby odróżniać fotografa od fotoreportera. Dziś, mam wrażenie, trudno komuś wytłumaczyć, że w ogóle istnieje różnica.

Tak. Ale sami do tego doprowadziliśmy. Aby zrozumieć, na czym polega fotografowanie dla prasy czy portalu, trzeba zrozumieć czasy, w których się pracuje. Kiedyś od fotoreportera wymagano, aby był wykształconym technologicznie fotografem. Równolegle musiała iść sprawność merytoryczna. Wiedza, w którym miejscu ma stanąć, jaki moment sfotografować i w jaki sposób to zrobić, aby zdjęcie przenosiło informację, często jej kulminacyjny punkt. No i zawsze fundamentem była i jest etyka. Odpowiedzialność za obraz, a co za tym idzie, informację przekazywaną czytelnikowi. Dziś, właśnie z powodu technologii, umiejętności techniczne nie są już tak ważne. Sama umiejętność obrazowania już nie wystarczy. Kiedyś dziennikarze nie robili zdjęć, nie mieli też technicznej wiedzy, umiejętności. Dlatego fotoreporter był niezbędny - chociażby tylko z tego powodu. Dziś każdy z nas zrobi zdjęcie swoim telefonem. Dlatego, choć zabrzmi to brutalnie, osoby, które zatrzymały się w rozwoju merytorycznym reportażu, stają się niepotrzebne. I nie ma się co obrażać na fakty. Dorożkarze też kiedyś stanęli w obliczu tego, że pojawiły się samochody. I na początku to lekceważyli, przekonani, że auta będą się psuły, są głośne, drogie w eksploatacji. My, współcześni fotoreporterzy, jesteśmy w podobnej sytuacji.

Jaka jest przyszłość fotografii w mediach - tej reportażowej. Jak się obronić, żeby nie zostać zepchniętym na margines i nie zostać w tyle ze swoją dorożką?

Ważne jest myślenie nie o obrazowaniu, a o merytorycznej wartości fotografii. Ciągłe dokształcanie się. Elastyczne reagowanie na współczesność. To jedyna rzecz, która odróżni profesjonalnego fotoreportera od dziennikarza, który przy okazji zrobi zdjęcie. Jeżeli te zdjęcia będą podobne - wnioski nasuwają się same: po co zatrudniać fotoreportera? Druga kwestia - kiedyś fotoreporter szczycił się szybkością reakcji. Pożar, wybuch - dostawaliśmy informację i pędziliśmy. Dzisiaj to wątpliwe, aby nawet przy najszybszej reakcji, być pierwszym na miejscu i zrobić zdjęcie, które będzie potem na czołówkach gazet. Nie ma się co oszukiwać - zwykły przechodzień wyjmie telefon i zrobi to kilka sekund po wypadku. Komórki są coraz lepsze technicznie, ale nawet gdybyśmy odrzucili tę kwestię, to i tak kluczowe jest to, że dzięki nim zwykły przechodzień uwieczni TEN moment, bo akurat wydarzy się to na jego oczach. Tak się dzieje, dzisiaj ludzie reagują w taki sposób, że wyjmują telefony i fotografują albo kręcą krótkie filmy. Edytorzy w takich sytuacjach szukają zdjęć na portalach społecznościowych. Zostaje więc właśnie merytoryczna wartość fotografii, która emocjami przewyższa fotografię informacyjną. Tylko tym jesteśmy w stanie my, fotoreporterzy, obronić się, przebić zdjęcie wykonane przez przypadkową osobę. Ważna jest wiedza na temat siły obrazu. Siła przekazu fotografii zbudowana na emocjach, symbolice, która przekona do przeczytania tekstu, zainteresowania się tematem. Na szczęście dla nas, fotoreporterów, nadal mamy świat obrazkowy i jest zapotrzebowanie na zdjęcia.

Za dziesięć, piętnaście lat fotoreporter będzie tak samo pracował jak dzisiaj?

Będzie nas na pewno dużo mniej, ale wymagania będą takie same - wiedza i merytoryczne podejście do przekazu fotografii.

Jesteś przekonany, że fotoreporterzy będą na pewno? Bo próby zastąpienia dziennikarzy za pomocą AI już niestety się zdarzają.

Zdjęcia ilustracyjne, które robi sztuczna inteligencja i z których się korzysta - to już się dzieje. Tylko pamiętajmy, że sztuczna inteligencja nie dotrze w rzeczywiste miejsce, gdzie coś się dzieje i - co jest najważniejsze - nie dokona interpretacji. Pod tym względem fotoreporter ma i będzie miał przewagę. Fotoreporter nie powinien patrzeć. On ma widzieć, zrozumieć i zinterpretować.

To ogromna odpowiedzialność przy tym zalewie świata obrazkowego.
Pod tym względem żyjemy w trudnych, dzikich czasach. Dzisiaj obraz najbardziej manipuluje ludźmi. I niestety społeczeństwo temu się poddaje. W szkołach nie uczy się rozumienia, rozpoznawania i interpretacji obrazu, aby nie dać sobą manipulować. Tę wiedzę ma profesjonalny fotoreporter - powinien ją mieć. A jak bardzo to jest ważne? Przykładem mogą być wybory, które wygrał Donald Trump, kiedy walczył o stanowisko prezydenta USA z Hillary Clinton. Okazuje się, że jednym z czynników, które zdecydowały o przewadze Trumpa, była właśnie manipulacja obrazem. Farma trolli wypuściła któregoś z kolei fałszywego mema, na którym papież Franciszek popiera Trumpa. Oczywiście było to kłamstwo. Ale w dobie mediów społecznościowych trudno to było odkręcić.

Podobnie jak artykuły będące fake newsami.

Najlepszą obroną przed kłamstwem, manipulacją i propagandą jest edukacja w tym zakresie. Na przykład nowy przedmiot w szkole?

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera