18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak Adam i Ewa bardzo spieszyli się na ten świat

Grażyna Kuźnik
Marzena Bugała
Jezus urodził się w stajence, wśród zwierząt. Grażyna Kuźnik odwiedziła dwójkę dzieci, które przyszły na świat w równie niezwykłych okolicznościach: 6-letnią Ewę Zybałę z Tychów oraz 8-letniego Adama Puluta z Katowic

Adam tak się niecierpliwił, że urodził się w taksówce, przedzierającej się zimą przez ulice Katowic do szpitala. Najstarszy miejski taksówkarz nie pamiętał takiego wydarzenia. Chłopczyk, urodzony na tylnym siedzeniu samochodu, ku zaskoczeniu lekarzy był zdrowy jak ryba

Ewa na dzień urodzin wybrała sobie akurat Wigilię. Rodzice nie oczekiwali takiej niespodzianki, bo termin rozwiązania wypadał dopiero za miesiąc. Ale Ewa zmusiła ojca, kierowcę tira, który nawet nie chciał asystować przy porodzie żony w szpitalu, żeby sam, we własnym domu odebrał wcześniaka jak fachowy położnik. Prawdziwym lekarzom niewiele już pozostało do zrobienia. Ale mało wtedy brakowało, żeby coś poszło nie tak.

- Pomogła nam natura i instynkt. Nie wiadomo skąd wiedziałem, co mam robić. W jednej chwili, gdy trzeba było, przestałem się bać - wspomina Andrzej Zybała, ojciec Ewy, mieszkaniec Tychów.

- To pięknie, że w moim samochodzie pojawiło się nowe życie. Nikomu jednak takiego doświadczenia nie życzę - wyznaje Władysław Woźniak, taksówkarz.

Ja się nie znam!

Adamowi i Ewie tak spieszyło się przyjść na świat, jakby tutaj czekało ich beztroskie życie. Ale tak się nie stało. Jakby te niecodzienne urodziny miały ich zahartować do tego, co los im szykował. Już w chwili narodzin musieli wykazać się odpornością.

6-letnia obecnie Ewa mieszka w tyskim wieżowcu na 11. piętrze, ma przytulny pokoik pełen zabawek i piękny widok z okna. Jest drobniutka jak laleczka, ładnie ubrana, ślicznie się uśmiecha. Skacze jak wróbelek. Jest w zerówce, w przyszłym roku pójdzie do pierwszej klasy. I to właśnie spędza sen z powiek jej ojcu. Nie spodziewał się, że pójście córki do szkoły będzie dla niego, co tu dużo mówić, radością, ale i kłopotem. Zaznacza: organizacyjnym.
- Wszystko miało wyglądać inaczej - mówi postawny czterdziestolatek. Nie ukrywa przygnębienia. - Ewa miała urodzić się w styczniu, wybraliśmy już dla niej imię Andżelika. Powinna urodzić się w szpitalu, wśród lekarzy, bezpiecznie i higienicznie. Ja miałem czekać na wiadomość, bo wolałem nie być przy porodzie. Po narodzinach córki miałem dalej zarabiać na dom jeżdżąc tirami, a żona miała wychowywać córkę i starszego syna. Mieliśmy żyć szczęśliwie i niebiednie, jak dotąd. Ale się nie udało.

Byli zwykłą rodziną, której przydarzył się w Wigilię niezwykły dzień. Jego ciężarna żona Katarzyna źle się poczuła, ale nie wiedziała, co właściwie jej jest. Na poród było jeszcze za wcześnie. Położyła się w małżeńskim łóżku i starała się przeczekać ból. Ale kiedy odeszły jej wody płodowe, zrozumiała, że sprawa jest poważna. Na szczęście mąż był w domu, a nie jak często w trasie, w kraju czy za granicą. Zależało mu, żeby razem spędzić święta Bożego Narodzenia.

- Kiedy zorientowałem się, co się dzieje, natychmiast zadzwoniłem na pogotowie - mówi Andrzej Zybała. - Ale sytuacja wymykała się spod kontroli, akcja porodowa przebiegała błyskawicznie. Pomyślałem, że jak tak dalej pójdzie, to żona tutaj urodzi. Ale jak to, w domu? Kto odbierze dziecko? Ja? Ja się na tym nie znam! Tira to naprawię, koło zmienię, ale przecież nie wiem, co robić jak dziecko pcha się na świat! - wspomina swoją panikę Andrzej.

Wtedy wyłączył myślenie, a nastawił się na instynkt przetrwania. Uważa dzisiaj, że wszyscy mamy taki głos w sobie, który podpowiada, jak się zachować w chwili kryzysu. Trzeba go słuchać, kiedy naprawdę jesteśmy zdani tylko na siebie i naturę. Wokół mokro, krew, żona osłabiona. I dziecko na końcówce drogi na świat. Przybiegł zdenerwowany dwunastoletni syn. Trzeba było go uspokoić i odesłać do pokoju, a potem wziąć się do pracy. Andrzej zaczął pomagać żonie. Nagle wiedział jak. Zachował zimną krew do momentu, kiedy ogarnęło go wielkie wzruszenie.
- Położyłem dłoń i poczułem pod nią główkę mojej córki. Jeszcze chwila i już była na moich rękach - opowiada ojciec. - Dziecko było bardzo małe, drobniutkie. Ważyła dwa kilogramy i miała 43 centymetry. To nie była już Andżelika, tylko Ewa, takie imię sobie przyniosła.

Nie chciałem żadnych przygód

Katowiczanka Aneta Pulut też już miała syna, więc myślała, że wie, ile trwa poród. Nie bała się.

- Byłam jak najlepszej myśli. Poprzednio rodziłam w świetnych warunkach, w szpitalu na ulicy Raciborskiej w Katowicach. Czułam się tam jak królewna. Byłam otoczona opieką lekarzy, asystentów, położnych, pielęgniarek. Każdy był dla mnie miły. Dostałam znieczulenie. Poród był przyjemnym wspomnieniem. Byłam pewna, że współczesna kobieta tak właśnie rodzi, w szpitalu - opowiada mama Adama.

Dlatego, kiedy poczuła bóle około 20 dni przed terminem porodu, niezbyt się spieszyła. Wiedziała, że to może potrwać, a ból pewnie minie. Ale po południu czuła się na tyle dziwnie, że postanowiła jednak z mężem jechać do szpitala. Tak profilaktycznie. Wezwali taksówkę z korporacji City Taxi.

- Jeździłem wtedy czarnym peugeotem. Tego dnia nie spodziewałem się żadnych przygód, po prostu wziąłem kurs do szpitala - opowiada taksówkarz Władysław Woźniak. Już wtedy był kierowcą z długim stażem, z 60. na karku. Nie miał pojęcia, że zabrał pasażerkę, której nigdy nie zapomni.

Wzdycha: - Znam zasady pierwszej pomocy, ale nikt nas nie uczył, jak pomagać rodzącej w aucie. Nie było mi to potrzebne. W kursie z 11 lutego od początku wszystko zaczęło się komplikować. Para chciała podjechać pod szpital na Raciborskiej, który był w remoncie. Pojechaliśmy więc do szpitala na ulicę Markiefki.

- Nie było wesoło, bo zrozumiałam, że już rodzę. Zaczęłam się rozbierać w samochodzie, nie miałam wyjścia - mówi pani Aneta.

Kierowca nie wierzył własnym oczom i uszom. Chciał jak najszybciej dojechać do szpitala, a z drugiej strony tak prowadzić, żeby nie narażać rodzącej na niebezpieczeństwo. Musiał bezpiecznie dotrzeć do miejsca, gdzie kobieta otrzyma pomoc. Pasażerce wydawało się, że taksówka się wlecze, a kierowca uważał, że pędzi jak karetka na sygnale. Przejechał kilka czerwonych świateł, wcisnął klakson.
Nie zdążyli. Pojawiła się główka, a za chwilę szczęśliwy ojciec dziecka przytomnie chwycił noworodka i owinął go w swoją kurtkę. Taksówka stanęła właśnie przed szpitalem. Urodzony w niej noworodek był dorodny; ważył trzy i pół kilograma, miał 54 centymetry i jak się wkrótce okazało, otrzymał 10, czyli najwięcej, punktów w skali Apgar. W szpitalu trzeba go było tylko trochę dogrzać.

Miało być inaczej

Dzisiaj Andrzej Zybała myśli, że nie bez powodu sam musiał odebrać poród swojej córki Ewy. Może los w ten sposób chciał mu przekazać, że również sam będzie musiał ją wychowywać.

- Żona odeszła. Żyje swoim życiem, nie chce zajmować się dziećmi, nie obchodzi jej ani syn, ani córka. To dla mnie dramat. Nie widuje się z dziećmi od dawna, mimo prób nawiązania kontaktu. Syn musiał z tego powodu przejść psychoterapię. Sąd mnie przyznał opiekę nad dziećmi - zwierza się ojciec.

Jest mu ciężko, bo nie może już także liczyć na pomoc swoich rodziców. Właściwie są sami. Dotąd brat przyprowadzał Ewę z przedszkola, ale sam się uczy i brakuje mu czasu. Pan Andrzej zrezygnował z jeżdżenia tirami, bo wtedy tygodniami nie byłoby go w domu. Nadal jest kierowcą, lubi swoją firmę, ale wraca z niej późno.

Ze względu na córkę chciałby znaleźć taką pracę, która kończyłaby się około godz. 15. Wszystkiemu stara się podołać. Dom zadbany, ciepły. Dzieci wiedzą, że mają w ojcu oparcie. Tylko Ewunia przytula się mocno do naszej fotoreporterki i nie chce zejść z jej kolan. - Brakuje jej mamy - przeprasza ojciec.

Za to 8-letni dziś Adaś otrzymał od taksówkarzy z City Taxi prezent - miał być wożony bezpłatnie na każde zawołanie. Rodzice nie nadużywają tego gestu. Czasem tylko proszą o podwiezienie ich z synkiem do lekarza.

- Doskonale się rozwijał. Kiedy miał 22 miesiące, przeszedł bardzo ostrą infekcję pogrypową - wyznaje mama Adasia. - Lekarze byli bezradni, był bardzo chory. Niemal straciłam nadzieję, że z tego wyjdzie.

Ale po dwóch latach, po rehabilitacji, sytuacja się zmieniła. Adaś szybko nadrabia braki. Dzisiaj nadal nie jest w pełni zdrowy, ale robi coraz większe postępy. Miał być córką Agnieszką, a jest synkiem Adasiem. Miał się urodzić w szpitalu, przyszedł na świat w taksówce. Mówiono, że będzie chory, a zdrowieje. Widać tak mu pisane, że już od chwili urodzenia musi wszystkich zaskakiwać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!