Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Paterman, Ślązak z Chorzowa, twórca sieci Cafe Chopin, kibic Ruchu Chorzów, opowiada o swoim biznesie

Katarzyna Pachelska
Janusz Paterman w swojej restauracji Łania w Parku Śląskim w Chorzowie. 1 marca 2016 r.
Janusz Paterman w swojej restauracji Łania w Parku Śląskim w Chorzowie. 1 marca 2016 r. Marzena Bugala- Azarko / Polska Press
Przeprowadzona w 2016 r. rozmowa z Januszem Patermanem, chorzowskim przedsiębiorcą, właścicielem sieci Cafe Chopin, kibicem Ruchu Chorzów.

Pana nazwisko kojarzy mi się z kawą i z Ruchem Chorzów. Co było pierwsze?

Ruch Chorzów. Zanim zacząłem być czynnym działaczem sportowym, byłem związany z klubem emocjonalnie. Chodziłem na stadion już w wieku 6 lat, z ojcem. Emocje rosły z wiekiem aż do momentu, gdy było mnie stać na zaangażowanie się w działalność klubu, w latach 90.

Pochodzi pan z Chorzowa?

Urodziłem się w Chorzowie, cała moja rodzina, z dziada pradziada, pochodzi z Chorzowa. Jestem związany z tym miastem od kilku pokoleń. Wciąż mieszkam w Chorzowie, choć jestem zameldowany w Katowicach, gdzie też mam dom.

Skąd się wywodzi pana nazwisko - Paterman? Brzmi światowo...

Jestem Ślązakiem, i pomimo że moje nazwisko brzmi obcojęzycznie, to czuję się Polakiem, jestem Polakiem.

To prawda, że wychował się pan w familoku?

Tak. Jestem z tego bardzo dumny. Urodziłem się w familoku przy ul. Armii Czerwonej, w centrum Chorzowa Batorego, przy remizie. Z jednej strony miałem tory tramwajowe, z drugiej - kolejowe. Mieliśmy skromne, 25-metrowe mieszkanie. Była nas trójka rodzeństwa, mam starszych siostrę i brata.

Czym zajmowali się rodzice?

Ojciec był z zawodu hutnikiem, pracował w Hucie Batory, tak jak jego ojciec, mój dziadek. Niestety, z racji nazwiska i funkcji nadmistrza, dziadek po wyzwoleniu, w 1945 r., został zakatowany przez ówczesne władze komunistyczne. To było przykre dla nas wszystkich, bo był bardzo dobrym, uczciwym człowiekiem.

W pana rodzinie nie było więc osób, które zajmowały się biznesem?

Po stronie mojej mamy była rodzina związana z biznesem - dziadek prowadził dużą firmę transportową w czasach, gdy towary woziło się końmi. Rodzina miała działki rolne, a z nich owoce i warzywa, które sprzedawali na targowisku w Batorym.

Pan nie chciał pracować w hucie?

Nie. Ja miałem inne ambicje. Ponieważ się nam nie przelewało, mama wcześnie zachorowała i nie mogła pracować, musieliśmy z siostrą i bratem zadbać o budżet rodzinny. Zwykła pensja ojca hutnika nie wystarczała na wszystko. Postanowiłem za wszelką cenę wyrwać się z tego środowiska. Nie było we mnie zgody na to, że ojciec, pracując przez całe życie ciężko i uczciwie, u jego schyłku dorobił się tylko kolorowego telewizora i pralki automatycznej. Postanowiłem, że spróbuję powalczyć o lepszą przyszłość dla siebie i swojej rodziny. W latach 70. i 80. cała moja rodzina wyjechała za granicę. Ja nie, bo czułem się patriotą, Ślązakiem. Powiedziałem, że będę walczył tutaj o lepszą i godną  przyszłość. Zostałem sam, mając 23 lata. Jestem ambitnym człowiekiem i stwierdziłem wtedy, że nie będę za granicą pracował w jakimś magazynie, przerzucając kartony.

Czym się pan chciał zająć?

Zaczynałem pracę w Centrali Handlu Zagranicznego jako szeregowy pracownik, później awansowałem na stanowisko kierownika działu inwestycyjno-administracyjnego, bo już wtedy wykazywałem podobno jakąś żyłkę przedsiębiorczości. Dano mi szansę. Zdobywałem wykształcenie drogą wieczorową, bo nie stać mnie było na studia dzienne. Później zostałem dyrektorem handlowym dwóch firm polonijnych. Zajmowałem się projektowaniem odzieży, sprzedażą. Jednak kondycja firm polonijnych była coraz gorsza, więc szukałem luki, żeby założyć własną firmę i być niezależnym od zawirowań politycznych i gospodarczych. Nawet miałem własną szwalnię. Pierwsze pieniądze na ten biznes pożyczył mi ojciec chrzestny - 2900 dolarów. To była końcówka lat 70. Zacząłem tym obracać, po 1,5 roku oddałem. Miałem własny kapitał.

Pierwszy biznes to była firma odzieżowa?

Tak. Zająłem się importem sztucznej biżuterii jako firma Patimex. Byłem pierwszy na rynku, to był duży sukces. To był czas, gdy Balcerowicz otwarł granice, puścił to wszystko na żywioł. Wszystko sprzedawało się na pniu. Było wiadomo, że taki okres trwa krótko i powinienem szukać czegoś stabilnego. Miałem różne pomysły, ale stwierdziłem, że aby szukać dobrych wzorców, trzeba pojechać za granicę. Wybrałem się tam, gdzie było trudno się przebić, gdzie trzeba było mieć twardy charakter. Ja taki mam, mimo że mówią, że mam też miękkie serce. Ale jestem konsekwentny i potrafię doprowadzić do końca to, co sobie zaplanuję. Wybrałem się do USA, wypożyczyłem samochód w Nowym Jorku i przejechałem kraj od Nowego Jorku po Florydę, szukając natchnienia co do własnego biznesu. W Wirginii zatrzymałem się w pięknej miejscowości Williamsburg, miasteczku rodem z 1900 r. Obserwowałem pracę 70-letniego Chińczyka, który prowadził tam nietypową kawiarenkę z palarnią kawy. Sprzedawał też lody. Codziennie przez tę kawiarenkę przepływało kilkaset osób. Zainteresowałem się maszyną do wypalania kawy. W Polsce kawa była wtedy produktem niszowym. Pomyślałem sobie, że jakby się udało wypalać kawę jak ten Chińczyk i oferować lody oraz słodkości, to mógłby być sukces, zwłaszcza że z zamiłowania jestem domowym cukiernikiem. Wróciłem do kraju, wyszukałem w Niemczech firmę produkującą palarki do kawy, czyli prażalniki. Dla mnie zrobiła mniejszy prażalnik. Kosztował tyle co dwa mercedesy. Dużo, ale wierzyłem, że ta maszyna otworzy mi drogę do biznesu, i rzeczywiście tak się stało.

Gdzie była pańska pierwsza kawiarnia?

Zaczynałem od ulicy Dyrekcyjnej w Katowicach. Firmę założyłem w 1991 r., w tym roku obchodzę 25-lecie działalności, a pierwsza kawiarnia powstała w 1992 r.

Nazywała się Chopin.

Tak. Zastanawiałem się, jak powinna się nazywać (nie myślałem wtedy o sieci ani o restauracji Chopin). Siedziałem z przyjacielem w Niemczech, przy butelce wina zastanawialiśmy się, jak nazwać tę moją wymarzoną kawiarnię. Kelner przyniósł kartę menu, na której było napisane: Restauracja Beethoven. Powiedziałem do kolegi: Wiesz co, jak wy macie Beethovena, to ja mogę mieć Chopina. Po pierwsze - Polak, po drugie - nazwisko dobrze brzmi, jest rozpoznawalne, po trzecie - wierzę, że to będzie dobry biznes, więc nie przyniosę ujmy temu nazwisku. Okazało się, że to była, i jest, bardzo dobra nazwa.

Pamięta pan, co się działo po otwarciu kawiarenki przy Dyrekcyjnej? Ten tłum?

Tak, codziennie były kolejki. Na początku sam paliłem kawę, później przeszkoliłem pracowników. Był sukces ekonomiczny, medialny. Chciałem zafunkcjonować na początku w Katowicach, w sercu aglomeracji. Moim marzeniem było jednak, żeby taka kawiarnia powstała w Chorzowie, przy ul. Wolności. Jednak jeszcze przed Chorzowem powstała restauracja Chopin przy ul. Kościuszki...

No właśnie, słynna restauracja Chopin, najbardziej elegancka w okolicy, ostoja luksusu. Krążyły o niej legendy...

To były czasy, gdy w Polsce budził się biznes. Biznesmeni chcieli się pokazać jako obywatele świata, znawcy wina i dobrego jedzenia.

Dlaczego założył pan tę restaurację?

Po sukcesie kawiarni Chopin wiedziałem, że w Katowicach nie ma dobrej restauracji i jest potrzeba zbudowania czegoś na miarę tego miasta. Zaproponowałem biznes mojej rodzinie w Niemczech. Powiedziałem im: „Słuchajcie, weźcie kredyty i wejdźcie ze mną w biznes, który na pewno będzie się wam opłacał”. A że mamy dobre więzi rodzinne, to nie musiałem ich długo przekonywać. Wierzyli w to, co robię. Pomimo że byłem najmłodszy, byłem dla nich autorytetem. Zaryzykowali niemałe pieniądze, ale rzeczywiście to nam się opłaciło. Restauracja zaczęła działalność 10 września 1994 r.

Przez długie lata restauracja Chopin była synonimem dobrego biznesowego lokalu.

Gościliśmy mnóstwo VIP-ów, prezydentów, ludzi ze świata sztuki i kultury. Częstym gościem był zaprzyjaźniony z nami Wojciech Kilar. Dochowywaliśmy dyskrecji, goście nas za to cenili.                    

Dlaczego restauracja przestała istnieć?

Czasy się zmieniły, powstała konkurencja. To już nie była restauracja na miarę tamtych czasów, było tam za mało miejsca. Poza tym moja prywatna porażka, rozwód z żoną, z którą wspólnie prowadziliśmy restaurację, spowodowała, że trzeba było zamknąć ten rozdział, sprzedać lokal i zapomnieć. Szukałem czegoś nowego, w 2000 r. wybudowałem restaurację hiszpańską w Chorzowie, na rogu Wolności i Rynku. Istnieje do dziś, już nie jest moją własnością, zawiaduje nią jeden z moich kolegów. Ja skoncentrowałem się na budowie sieci kawiarni Chopin.

Rok po otwarciu restauracji Chopin powstała pańska wymarzona kawiarnia przy Wolności w Chorzowie.

To było wręcz osobiste przeżycie dla mnie jako chorzowianina i człowieka kojarzonego z Chorzowem. To była, i jest, kawiarnia na wysokim poziomie, duży lokal, kilka razy większy od tego w Katowicach przy Dyrekcyjnej. Powstała jako Cafe Chopin, dziś widnieje na niej szyld Cafe Paterman. Zacząłem piec swoje wypieki, robiłem to najpierw osobiście, w pseudogarażu.

Co było receptą na sukces sieci Chopin?

Nisza na rynku, byłem jedną z pierwszych firm cukierniczo-kawiarnianych, która zaczęła u nas funkcjonować. Byłem pionierem, widziałem w tym szansę. Jak się mówi na ringu bokserskim: poczułem krew i trzeba było dokończyć dzieła. Zaproponowałem wiedeńsko-mieszczański styl, który różni się od stylu zagranicznych sieci kawiarni, obecnych w Polsce. Podstawą sukcesu jest wiara w biznes. Mówię to jako realista. Nie mam wielkiej administracji, wszystko nadzoruję samodzielnie, od produkcji do handlu. Jestem mobilnym i obecnym prezesem. Znam się na tym i żyję tym. Uważam, że muszę to robić z szacunku dla klientów. Może nie tyle muszę, co chcę, bo jestem to winien moim wiernym klientom, którzy od lat trwają przy mnie i pozwalają mi rozkręcać ten biznes.  

Ile kawiarni liczy sieć Chopin?

12, plus dwie planowane w najbliższym czasie w Katowicach, w centrum. Tylko dwie kawiarnie są franczyzą, z pozostałych prowadzonych w ten sposób zrezygnowałem albo wykupiłem wspólników. Nie mam sentymentów, jeśli coś się nie spina. Nie chodzi mi o liczbę kawiarni, ale o ich jakość. Jestem 100-procentowym udziałowcem w moich spółkach, nie mam wspólników. Nikogo nie muszę o nic pytać.

Na czym się zarabia w biznesie kawiarnianym? Na kawie, ciastach, lodach?

Na wszystkim. Ja jestem producentem prawie wszystkiego. Mam bardzo dobrych pracowników, świetny zakład cukierniczy, nowoczesny zakład produkcji lodów, palarnię kawy. Praktycznie, jeśli chodzi o produkty, to jestem samowystarczalny, co za sobą niesie korzyści ekonomiczne. To pozwala mi bardziej optymistycznie myśleć o przyszłości.

Rozmawiamy w restauracji Łania w Parku Śląskim, która jest pana własnością. Dlaczego zainwestował pan w to miejsce?

Łania to było moje marzenie z dzieciństwa. W 2000 r. razem z koleżankami i kolegami, w szóstkę, kupiliśmy tę restaurację. To był jedyny sprywatyzowany obiekt w parku. Już wtedy marzyło mi się, że nadejdzie dzień, kiedy będę mógł ich spłacić i samodzielnie zarządzać tym obiektem, choć bardzo dobrze mi się z nimi współpracowało. Od początku byłem prezesem tej spółki, kierowałem tym obiektem, no i powoli go dźwigałem z dna. Od 4 lat jestem samodzielnym właścicielem Łani. Mam ambitny plan związany z tym miejscem, myślę o dobudowaniu miejsc noclegowych i kaplicy, bo organizujemy tu sporo wesel.

Jakim jest pan szefem?

To mogą ocenić moi pracownicy. Staram się być sprawiedliwy, otwarty na problemy ludzi, prywatne i zawodowe. U mnie jest bardzo mała rotacja pracowników, co w gastronomii jest rzadko spotykane.

Ile pan obecnie zatrudnia ludzi we wszystkich swoich przedsięwzięciach?

Prawie 200.

Lepiej się pan czuje jako jednoosobowy dowódca niż wspólnik?

Lepiej, bo wiem, że jak coś nie wyjdzie, to mogę mieć pretensje tylko do siebie. Jestem krytyczny wobec własnej osoby. Nie twierdzę, że wszystko, co robię, robię dobrze, ale wierzę w swoje pomysły i staram się pracować tak, żeby nikomu nie robić krzywdy.

Jak to się stało, że zaangażował pan swoje czas i pieniądze w Ruch Chorzów?

Ruch to była miłość mojego ojca i moja. Jak ojciec umierał, poprosił mnie, żebym za każdym razem, gdy będę odwiedzał jego grób we Wszystkich Świętych, informował go, w jakiej sytuacji znajduje się drużyna Ruchu. Pierwsze spotkanie z Ruchem to czasy, gdy właścicielem klubu był Andrzej Biskup, on poprosił mnie o współpracę. Zgodziłem się z sentymentu do klubu. Sponsorowałem Ruch, pomagałem w działalności, bo to były ciężkie czasy. Zrezygnowałem z tej współpracy, bo miałem inny pomysł na klub niż ówczesny prezes Krystian Rogala.

Pożyczył pan klubowi 4 miliony złotych...

To było później, już w kolejnym okresie mojej działalności w Ruchu. To były pieniądze, które ratowały klub. Zostały mi zwrócone.

Wejście pana, jako biznesmena, w świat piłki było ostre czy łagodne?

W pierwszym wydaniu łagodne, w drugim ostrzejsze. Nie chciałem zaczynać tego ponownie, bo poprzednio kosztowało mnie to dużo zdrowia, ale nie mogłem tego zrobić mojemu wtedy już nieżyjącemu ojcu. Obiecałem prezesowi Klimkowi, że pomogę Ruchowi, ale pod warunkiem, że wrócimy do Ekstraklasy (wtedy I liga), bo żadna II liga mnie nie interesuje. Udało się. Choć zrezygnowałem z zasiadania w radzie nadzorczej Ruchu Chorzów, to wciąż jestem udziałowcem klubu. Sprzedałem tylko część udziałów.  

To dobry biznes?

Nigdy nie traktowałem tego jako biznesu, sposobu na zarabianie pieniędzy. Na tym da się zarobić, ale to jest biznes dla chłopaków z kasą. Nie twierdzę, że nie wrócę do Ruchu, ale jeśli tak będzie, to tylko jako znacząca postać pod względem liczby udziałów. Jestem w trakcie rozmów.

Oprócz Ruchu Chorzów i samochodów BMW, bo widzę, że ma pan etui na komórkę z logo BMW, czym pan się pasjonuje?

Tak, od wielu lat jestem fanem BMW. Kocham też psy i konie. Miałem trzy konie, dwa araby i jednego sportowego. Tego ostatniego sprzedałem. Dla przyjemności mam dwa araby bardzo dobrej krwi - ogiera i klacz ze stadniny w Michałowie. To zalążek mojej własnej stadniny, którą lada chwila poszerzę o kolejnego pięknego araba - klacz. Chcę zrealizować swoje młodzieńcze marzenie - mieć własne ranczo, żyć trochę inaczej, skromniej, wśród zwierząt, które kocham. Zacząłem je już nawet budować w okolicach Gliwic. W tym roku kończę 60 lat i chcę zrobić coś dla siebie.

*EURO 2016: Transmisje, relacje, zdjęcia i filmy wideo
*Słońce, palmy i sztuczna Rawa. Tylko się nie kąpcie! ZDJĘCIA + WIDEO
*Ranking Uczelni Wyższych Perspektywy 2016: Ale niesamowity skok śląskich szkół!
*Ile zarabiają pielęgniarki? Oto prawdziwe paski wynagrodzeń
*Nowy abonament RTV, czyli opłata audiowizualna z rachunkiem za prąd ZASADY, KWOTY, ZWOLNIENIA!
*WNIOSKI I DOKUMENTY na 500 zł na dziecko w ramach Programu Rodzina 500 PLUS

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty