Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karwat: Nie tylko wody nie ma na pustyni

Krzysztof Karwat
Tego dnia musiałem zostawić auto w warsztacie, w okolicach stadionu Górnika Zabrze. Mechanik stwierdził, że usunięcie usterki potrwa 3-4 godziny. Co tu robić? Było zimno, padał deszcz. Gdzieś trzeba się było schować. Wypić kawę, poczytać prasę, wykonać parę telefonów. Ale gdzie?! Po długich wędrówkach musiałem się poddać, a przecież nie znalazłem się na pustyni ani nawet na peryferiach tego dużego miasta. Przeszedłem wiele kwartałów ulic, niemal całe dzielnice. Ani jednej kawiarni, cukierni, publicznej czytelni, klubu, restauracji, pubu.

Zabrze to nie wyjątek. "Wysuszone" są ogromne obszary wszystkich miast. Ba, znam miejscowości, w których nie ma ani jednego takiego przybytku. Umarły nawet dawne "mordownie", pamiętające jeszcze czasy PRL-u. Te same, które w latach 90. minionego wieku przeszły cywilizacyjny lifting i wydawało się, że staną się przyzwoitymi miejscami biesiad piwnych ludu pracującego (i niepracującego) miast i wsi. Co się stało?

Struktura całej naszej aglomeracji jest jednorodna. Mniej więcej w środku każdego dużego miasta znajduje się dzielnica najważniejsza przecięta starą arterią handlową. Z urzędami, bankami, restauracjami, hotelami, przybytkami kultury. Wiele kamienic z przełomu XIX i XX stulecia odnowionych. Trotuary równe i czyste. Kolorowo. Doprawdy, nie ma się czego wstydzić. Centralne ulice pięknieją. Ale już kilkaset metrów dalej niewiele się zmienia. Jeszcze gorzej jest w odległych dzielnicach, tam, gdzie kiedyś były kopalnie bądź huty, a dziś panoszą się bezrobocie i bieda. Bytomski Bobrek, katowickie Załęże czy świętochłowickie Lipiny urosły do miana nieprzyjemnych symboli.

Obrazki z tych niegdyś samodzielnych gmin, jak wszędzie dolepionych do historycznych centrów, przez lata stanowiły wdzięczną pożywkę dla reportażystów i filmowców. Trochę z krzywdą dla mieszkańców tych dzielnic, bo przecież większość z nich nie z własnej woli popadła w tarapaty. A poza tym patologie są wszędzie, choć może ich tak dobrze nie widać, jak w skupiskach rozsypujących się familoków.

Brakuje nam - zwłaszcza właśnie w dzielnicach peryferyjnych - tego, co urbaniści i architekci nazywają przestrzenią publiczną, czyli miejscem naturalnych kontaktów społecznych, sąsiedzkich.

Nawet magli już nie ma, nie wystajemy też pod piekarniami, no i dogorywają wspomniane knajpy, w których robotnicy spotykali się po szychcie, zwykle lokowane w bliskim sąsiedztwie wielkich przedsiębiorstw państwowych.

Postindustrialne przestrzenie, choć na ogół zachowały infrastrukturę i klimat dawnych lat, przeistaczają się w zbiorowe sypialnie - tak kiedyś nazywano tylko osiedla z wielkiej płyty, które choćbyś jeszcze bardziej zagęścił i włożył w nie nowe dyskonty spożywcze, nigdy nie nabiorą wielkomiejskiego charakteru.

Życie miejskie wyprowadziło się do galerii handlowych. To one pełnią dziś rolę dawnych rynków i szaber-platzów, gdzie nie chodziło się wyłącznie na zakupy, ale także po to, by po prostu być i "widzieć ludzi". To tam są kawiarnie i restauracje. Trzeba więc wsiąść do samochodu i ruszyć do wielkich marketów. To jednak - przynajmniej dla mnie - ersatz, mimo że jest schludnie i właściwie ładnie. Ale jakoś nie ma tam tego nastroju, który skłania do prawdziwego odpoczynku i niezobowiązujących spotkań ze znajomymi.

Sami tego chcieliśmy? Właściwie tak, choć skala tych zmian nas zaskoczyła, więc dziś nie brakuje ludzi myślących i czujących podobnie jak ja. Ale przecież nikt nie zadekretował zamykania poza ścisłymi centrami miast wszystkich lokali gastronomicznych i wielu elementarnych punktów usługowych.

Dzieje się tak, bo nie ma popytu, a dokładniej - zmieniła się jego struktura. To efekt widocznych gołym okiem olbrzymich dysproporcji społecznych i socjalnych. Polska - a zatem także województwo śląskie - stała się krajem rozwarstwień i podziałów w tej skali niespotykanych nawet na bogatym Zachodzie. Są więc dzielnice i ulice "lepsze" i "gorsze".

Niby tak jest wszędzie, ale dysproporcje nie są tak duże.

Jak temu zaradzić? Przez głębsze upodmiotowienie lokalnych społeczności. Ale to się nie udaje. Rady dzielnic mają niewiele do powiedzenia. Zresztą, w wielu miastach ich nie ma albo są atrapami. W innych - na przykład w Bytomiu - zostały zlikwidowane. Przede wszystkim dystrybucja podatków powinna się zmienić. Więcej musi zostać "na dole".

=
*Próbny sprawdzian szóstoklasistów 2014 ARKUSZE + KLUCZ ODPOWIEDZI
*Horoskop 2014: Karty tarota ostrzegają [PRZEPOWIEDNIE NA 2014]
*Tabliczka mnożenia do wydrukowania [WZORY TABLICZEK MNOŻENIA]
*Urlop macierzyński 2014 [ZASADY I TERMINY: URLOP RODZICIELSKI]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!