Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katastrofa kolejowa w Juliance: Krzyk „Mamo!” i... przeraźliwa cisza

Tomasz Szymczyk
Pierwsza strona „Dziennika Zachodniego” z 4 listopada 1976 r. Katastrofa w Juliance to mały tekst w rogu. Ważniejsze były wizyta premiera CSRS czy fotoreportaż z wizyty w ZSRR
Pierwsza strona „Dziennika Zachodniego” z 4 listopada 1976 r. Katastrofa w Juliance to mały tekst w rogu. Ważniejsze były wizyta premiera CSRS czy fotoreportaż z wizyty w ZSRR repr. Karina Trojok
Katastrofa kolejowa w Juliance to jeden z największych wypadków kolejowych w Polsce. Mija właśnie 39 lat od tych wydarzeń

Na pierwszej stronie „Dziennika Zachodniego” wzrok przykuwa informacja o przyjeździe do Polski czechosłowackiego premiera Lubomira Sztrougala czy fotoreportaż z wizyty „pociągu przyjaźni” ze Śląska w Kijowie i Doniecku. Informacja o wypadku kolejowym w podczęstochowskiej Juliance to ledwie kilkanaście zdań w rogu strony. Zupełnie inaczej niż dzisiaj. Teraz katastrofie kolejowej, w której zginęło ponad dwudziestu pasażerów, poświęcono by przynajmniej kilka pierwszych stron gazety.

Julianka to niewielka miejscowość w gminie Przyrów w powiecie częstochowskim. Jej centrum stanowi stacja kolejowa, jedna z wielu na linii Częstochowa - Kielce. Pasażerowie kursujących między tymi miastami pociągów w większości pewnie nie wiedzą, jakie tragiczne wydarzenia miały tutaj miejsce 39 lat temu.

Jest 3 listopada 1976 roku około godziny 2 w nocy. Na dworze mgła, temperatura jest bliska zeru. Około godziny drugiej przez stację przejeżdżają dwa pociągi w kierunku Częstochowy: pierwszy z Lublina do Wrocławia, drugi z Krakowa do Gdyni. Skład do Wrocławia przejechał przez stację bez zatrzymania i ruszył w kierunku Częstochowy. Niedługo potem na stację wjechał pociąg do Gdyni, który stanął pod semaforem wyjazdowym, oczekując na wolny szlak.

Skład, który wcześniej minął stację, zaczął wspinać się na wzniesienie, z nieustalonych przyczyn - jak pisaliśmy - cofnął się jednak do Julianki. Nie zatrzymał się i z całą siłą uderzył w przód pociągu do Gdyni. Na miejscu zginęły dwadzieścia cztery osoby, rannych zostało około osiemdziesiąt.

- Wskutek tego nastąpiło zderzenie powodujące doszczętne zniszczenie wagonu końcowego pociągu lubelskiego. Nieznacznemu uszkodzeniu uległy również dwa wagony z tego pociągu oraz elektrowóz pociągu krakowskiego - relacjonował reporter DZ Leon Kucharski.

- Obudził mnie nagły huk. W następnej chwili usłyszałem krzyki i nawoływania o pomoc. Wybiegłem na tory. Zorientowawszy się w sytuacji, pospieszyłem do dyżurki i stamtąd telefonicznie zaalarmowałem o pomoc - mówił DZ kolejarz Henryk Koszyka, mieszkający tuż przy semaforze wyjazdowym ze stacji w kierunku Częstochowy. - Zanim nadjechały karetki pogotowia, wspólnie z pasażerami zorganizowaliśmy pierwszą pomoc. Poza Tadeuszem Szymankiem, również pracownikiem kolejowym tej samej stacji, najofiarniej pierwszej pomocy udzielili dwaj marynarze, jeden lotnik i kilku żołnierzy z WOP, którzy jechali tymi pociągami. Pozostaną wraz z innymi bezimiennymi bohaterami tych kilku godzin, w czasie których karetki Pogotowia Ratunkowego z województw częstochowskiego, katowickiego i kieleckiego odwoziły rannych.
„Na słowa uznania zasługuje wysoce społeczna i obywatelska postawa mieszkańców Julianki, którzy mimo ciemności nocy, usłyszawszy sygnały alarmowe, przybyli ofiarowując swoją pomoc, lokując zszokowanych pasażerów w swoich domostwach, dostarczając im ciepłą herbatę. Jedną z tych ofiarnych była Dominika Morawska” - donosił DZ.

- Dawaliśmy, co kto miał: firanki, zasłonki, ręczniki, obrusy, prześcieradła. Targało się to na opatrunki, opaski uciskowe - mówiła „Dziennikowi” w 2006 roku Elżbieta Koszyka. - Potem pomagaliśmy nosić rannych. Co się wtedy działo, tego nie da się opisać. Wszędzie ranni i zabici. W wagonie leżeli połamani ludzie, bez rąk i nóg. Błagali, by ich dobić. Pamiętam wołanie dzieci: „Mamo, mamo!”, a potem zapanowała przeraźliwa cisza. Tylko krew płynęła po wagonie. Chodziłam między tymi rannymi. Ktoś wołał o pomoc, o krople na serce. Trzydziestoletni chłopak prosił, by przynieść siekierę, żeby go dobić. Powiedziałam mu, że za chwilę do niego wrócę. Ale jak znów byłam przy nim, to już nie żył - wspominała tragiczną noc.

Ogólny bilans zderzenia pociągów był tragiczny. Śmierć poniosło 24 pasażerów, około osiemdziesięciu zostało rannych. Odwieziono ich do szpitali w Częstochowie, Myszkowie, Blachowni, Za-wierciu i Radomsku. W komunikacie nie mogło się też nie znaleźć zdanie o udaniu się na miejsce katastrofy wicepremiera Alojzego Karkoszki i ministra komunikacji Tadeusza Bejma.

Na miejscu pojawili się też prokuratorzy. Od razu aresztowano maszynistę i jego pomocnika prowadzących pociąg Lublin - Wrocław Główny. Dzień później do aresztu trafił również kierownik pociągu.

Co się okazało? Obaj maszyniści spali. Młodszy, który prowadził lokomotywę, wyłączył nastawnik poboru prądu na zero. Pociąg nie miał mocy, żeby pokonać wzgórze. I samoczynnie stoczył się ze wzniesienia. Wrócił ze szlaku. Jechał z powrotem na stację w Juliance.

- Maszynista i pomocnik z pociągu krakowskiego zdążyli tuż przed zderzeniem wyskoczyć z lokomotywy. To ocaliło im życie. Uderzenie było tak silne, że ostatni wagon został zmiażdżony. Dach z wagonu nakrył stojący na stacji elektrowóz - wspominał Mikołaj Lamch, w momencie katastrofy dyżurny ruchu na stacji w Juliance. - Przeleciał jeden pociąg relacji, następny stał na stacji i czekał na odjazd. Nagle nastawniczy mówi mi: „Nikuś, zamykaj przejazd, bo jakiś pierun tu jedzie!”. Nie byłem w stanie nic zrobić, bo wiedziałem, że to już nic nie pomoże, że jest za mało czasu.

Upłynęła chwila - jak wspomina emerytowany kolejarz - i na nastawnię wpadł wojskowy w stopniu majora, który jechał ze studentami. Zaczął wołać: „Panie dyżurny! Żądaj pogotowia, nawet helikoptera z opatrunkami. Jaka tu kupa, to nie ma pan pojęcia!” - wspominał po latach słowa żołnierza.

- Zaśnięcie obu maszynistów było główną przyczyną wypadku. Były też inne przyczyny. Młodszy maszynista był nietrzeźwy i prowadził pociąg bez nadzoru starszego. Nie mieli nadzoru z lokomotywowni w Dęblinie. Błędy ludzi były przyczyną tego wypadku. Tu zawiodło kilka osób: nie tylko dwaj maszyniści, ale i dwaj konduktorzy oraz kierownik pociągu. Mogli zareagować na cofanie pociągu, złapać za hamulec i zatrzymać pociąg - wspominał na łamach DZ Marek Bednarczyk, były okręgowy inspektor bezpieczeństwa kolejowego.

Maszynista pociągu lubelskiego i jego pomocnik stanęli przed Sądem Wojewódzkim w Częstochowie. Obu mężczyznom wymierzono karę 11 lat pozbawienia wolności, na 2 lata skazano też dyspozytora lokomotywowni.

Po apelacji do Sądu Najwyższego zmniejszono maszynistom karę do 7 lat więzienia, a trzeciemu skazanemu wyrok zawieszono na 4 lata. Po rewizji nadzwyczajnej wniesionej przez prokuratora generalnego Sąd Najwyższy zmienił wyrok dla maszynistów na 9 lat pozbawienia wolności. Zmienił kwalifikację czynu z działania umyślnego na nieumyślne, bo sami sprawcy byli narażeni na bezpośrednie skutki katastrofy.

Do mieszkańców Julianki po katastrofie nadeszły podziękowania za pomoc w ramach akcji ratowniczej. Przeżycia z tragicznej listopadowej nocy zostały w nich jednak na zawsze. Tak głęboko, że przez wiele lat nie mogli o tym mówić. Kilka lat po tragedii przy torach, w miejscu katastrofy, ustawili krzyż. Do dzisiaj palą się przy nim znicze.


*Alarm smogowy dla woj. śląskiego OTO ZAGROŻONE MIASTA
*Wypadek karetki w Katowicach: Wjechała w przystanek. Są ranni ZDJĘCIA
*Czy grozi Ci ślepota? ZRÓB TEST Sprawdź swoje oczy w 2 minuty
*Loteria paragonowa: Jak się zarejestrować? Kiedy losowanie nagród?
*Jesteś Ślązakiem, Zagłębiakiem, czy czystym gorolem? ROZWIĄŻ QUIZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!