To, że inteligentnie wymyślona plotka może komuś zaszkodzić, lub (równie często!) pomóc, wiedziano już w starożytności. To, że we współczesnym świecie nie wypada być homofobem, to zjawisko całkiem świeżej daty. Veber sprytnie połączył obydwie prawdy w pozornie prostą historię. Oto pewien Francuz, broniąc się przed zwolnieniem z pracy, rozpowszechnia informację, że jest gejem. Reakcja otoczenia przechodzi jego oczekiwania. Wszyscy - od prezesa firmy poczynając, na własnym synu pana Pignona kończąc - prześcigają się w ułatwianiu życia nowemu wcieleniu skromnego urzędnika. Pozostaje jednak pytanie: a co będzie, gdy Pignon zechce zrezygnować z mistyfikacji...?
Tak więc mamy nośny temat, błyskotliwą obserwację rzeczywistości, dobrze skrojone role. A mimo to przedstawienie Teatru Zagłębia trudno zaliczyć do udanych. Bo reżyser - Tomasz Man, zamiast gry niuansami i dwuznacznością, zafundował nam tylko serię krótkich skeczy. Migawkowych, powierzchownych, często pozbawionych pointy, a już na pewno komizmu. Współczuję aktorom, którzy z tych sytuacyjnych atrap musieli zbudować jakąś wiarygodność postaci. To prawda, że Plotka była najpierw scenariuszem filmowym, ale reżyser jest w teatrze między innymi po to, żeby robić przedstawienie, a nie sceniczną wersję filmu. Tymczasem koncepcja inscenizacyjna Tomasza Mana mało ma ze sceną wspólnego. Nie tylko przez niespójny układ scenek-ujęć. Także przez koszmarny pomysł scenograficzny Anetty Piekarskiej-Man, która podzieliła przestrzeń gry na dwie części. W jednej z nich postawiła zaś klatkę z pleksiglasu, w której dzieje się część akcji. Dialogi toczone w tej klatce docierają do widza w zniekształconej, przytłumionej wersji, a niby-szklane drzwi odbijają światło reflektorów, boleśnie rażąc oczy widzów. Żeby jeszcze ten zabieg miał jakiś sens! Tymczasem nie jest nawet naciąganym symbolem "przezroczystości" życia biurowego, bo klatka gra także restaurację i mieszkanie byłej żony bohatera.
Jest jednak coś, co podnosi ocenę nowej premiery Teatru Zagłębia - gra aktorów, którzy nie pozwalają się stłamsić koncepcji reżysera. Ze szkicowo nakreślonych przez niego postaci wyciągają tyle prawdy, ile się da. A w dialogach grają "na partnera", dzięki czemu ich rozmowy nie giną w psychologicznej próżni.
Adam Kopciuszewski jako Pignon i Zbigniew Leraczyk w roli nawracającego się homofoba Santiniego to świetnie skontrastowany duet, który obroni się nawet poza przedstawieniem. Tylko co to za pociecha?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?