Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Credo Tomasza Ossolińskiego: Chciałbym zawsze mieć ochotę, żeby się ścigać z samym sobą

Ola Szatan
EAST NEWS
Na początku było czarne cudo. Łucznik, zwykła walizkowa maszyna do szycia. Od małego kręcił się wokół niej. To była jego ulubiona zabawka, a projektowanie ubrań dość szybko zaczęło go interesować. Tajniki obsługi maszyny do szycia Tomasz Ossoliński poznał dzięki ukochanej babci. I połknął bakcyla. Już jako młody chłopiec wyznaczył sobie kierunek, w jakim potoczy się jego zawodowe życie. Wiedział, czego chce. Czuł, że będzie zajmować się modą. Z projektowaniem związany jest już od ponad dwudziestu lat. Ma talent godny pozazdroszczenia, który doceniło już wiele gwiazd. Zna swoją wartość, ale przy tym jest dobrym i wrażliwym człowiekiem. I pomyśleć, że wszystko rozpoczęło się u nas, na Śląsku.

Tajniki szycia

Kiedy miał dziewięć lat, sam uszył swoje pierwsze spodnie. Skroił je co prawda zawodowy krawiec na Śląsku, ale Tomasz zszył je sam. To były krótkie spodenki z brunatnobrązowej tkaniny, miały pętelkę zamiast dziurki i metalowy guzik. Dwa lata później mama zaprowadziła go na zajęcia plastyczne do Pałacu Młodzieży w Katowicach.

Zaczął od pracowni malarstwa, potem była pracownia tkactwa, ale obie nie okazały się jego przeznaczeniem. W pracowni haftu już było lepiej. Dzięki niej nauczył się haftować różnymi technikami. Najlepszym wyjściem okazała się jednak pracownia rękodzieła artystycznego, bo tam było wszystko to, co się da przerobić i wytworzyć w rękach.

W domu często przesiadywał na strychu, bo lubił pruć stare ubrania. Koniecznie chciał zobaczyć, jak zostały zrobione. Lubił kombinować, z czego i jak dana rzecz jest uszyta. W tym całym szaleństwie Tomasz był normalnym dzieciakiem, który lubił spędzać czas z kolegami na podwórku, ale od rówieśników różniło go to, że już od małego wiedział, co chce w życiu robić.

Świadomy wybór szkoły

Tomasz Ossoliński nie ukrywa, że świadomie zdecydował się na naukę w technikum odzieżowym na Dąbrówce Małej w Katowicach. Był tam wtedy jedynym chłopakiem w całym szkolnym roczniku. Ale nie oglądał się na to, co robią koleżanki. Skupiał się przede wszystkim na tym, by doskonalić swój warsztat. To była szkoła z wieloletnią tradycją. Stamtąd wyniósł przede wszystkim naukę, że projekt będzie dobry, jeśli wszystko zostanie zrobione porządnie. Począwszy od skrojenia materiału po przyszycie guzika.

- Od samego początku ciągnęło mnie do tej szkoły. Na dodatek miała bardzo dobrą tradycję, była znana w całym regionie. Nie musiałem się więc długo zastanawiać - wspomina Tomasz Ossoliński. - Decyzja, by wybrać technikum odzieżowe, była kontynuacją moich „ciągot” związanych z szyciem i projektowaniem. Ta szkoła była taką naturalną konsekwencją pewnych planów na życie - dodaje. Dobry wybór szkoły średniej może być pierwszym krokiem do spełnienia zawodowych marzeń. W przypadku Tomasza Ossolińskiego to była też swego rodzaju formalność.

- Kiedyś byłem bardzo zaskoczony faktem, że są ludzie, którzy mają po 20 lat i nadal nie wiedzą, co chcą w życiu robić. Natomiast jeśli ktoś odnalazł swój kierunek i już gdzieś zaczyna go praktykować, to wybór szkoły zawodowej jest właściwą decyzją - tłumaczy.

Mówi, że niestety w Polsce kiedyś bywało tak, że jak nie było co z dziewczyną zrobić, to kierowało się ją albo na fryzjerkę, albo na krawcową.

- I taka nieciekawa opinia o szkołach zawodowych ciągnęła się za nimi przez długi czas. Była krzywdząca. Tymczasem zdarzają się osoby, które po prostu to lubią, chcą to robić. Ubolewam, że moje technikum odzieżowe zostało zamknięte, choć są próby reaktywacji takiej szkoły, nawet w Bytomiu. Naprawdę potrzeba takich miejsc, bo za chwilę nie będzie gdzie się uczyć zawodu - podkreśla projektant.

Pierwszy mistrz

Jest świetnie, gdy na edukacyjnej drodze pojawiają się „dobre duchy”. Osoby, które służą swoim wsparciem, bywają nauczycielami, mentorami i mistrzami w jednym.

Dla Tomasza pierwszą z takich osób w technikum odzieżowym była Maria Kramarz, nauczycielka, która uczyła m.in. technologii i konstrukcji kroju.

- Już podczas mojej pierwszej wizyty w tej szkole, gdy składałem papiery w sekretariacie, spotkałem panią Marię. Przez całą moją drogę edukacyjną w tym technikum, czyli przez kilka lat, była zawsze gdzieś obok mnie. To była istotna osoba w moim życiu - dodaje Ossoliński.

Przyznaje, że technikum odzieżowe w Katowicach było prawdziwym strzałem w dziesiątkę.

- Ta szkoła dawała mi bardzo dużo swobody, bo już na początku uczęszczania do niej zrobiłem swój pierwszy pokaz. Nauczyciele poszli mi na rękę i dzięki temu mogłem się dalej rozwijać. No, może nie miałem takiej potrzeby w przypadku chemii, na szczęście nie mieliśmy tego przedmiotu - wspomina z uśmiechem Tomasz.

Mimo braku większej sympatii do jednego z przedmiotów, bilans wychodził na jego korzyść.

- Wiedziałem i umiałem więcej niż moi rówieśnicy - podkreśla.

Pierwszy pokaz w wieku 16 lat
W jednym z wywiadów wspominał 1993 rok, gdy moda w Polsce ograniczała się do miesięcznika „Burda”, targów w Poznaniu i wielkich zakładów przemysłowych, takich jak Telimena, Moda Polska czy Hoffland.

- W tamtych czasach nie istniały takie kolorowe magazyny jak „Gala” czy „Viva”, styliści dopiero się uczyli, a rodzice dzisiejszych blogerów byli małymi dziećmi - podkreśla Tomasz Ossoliński.

Projektant tłumaczy, że było jednak wtedy w Polsce kilka dużych nazwisk projektantów, którzy ubierali całą Polskę. Do grona takich tuzów należą Barbara Hoff, Grażyna Hasse, no i Jerzy Antkowiak, wtedy absolutny król projektantów. Bardzo dobrze wspomina swoje pierwsze spotkanie z Antkowiakiem 25 maja 1993 roku.

- Taką datę bardzo dokładnie się pamięta - projektant podkreśla z uśmiechem.

Jerzy Antkowiak odwiedził wówczas jego szkołę z okazji eliminacji do konkursu krawieckiego zorganizowanego przez czasopismo „Burda”. Był jurorem w tym konkursie. A dla Tomasza Jerzy Antkowiak był prawdziwym idolem. Królem projektantów. Dla naszego bohatera, który był wtedy w drugiej klasie technikum odzieżowego, konkurs to był doskonały impuls, by zrobić pierwszy pokaz swojej kolekcji. Nie mógł zmarnować takiej okazji. Miał wprawdzie parę istotnych problemów, np. nie wiedział, skąd wziąć fundusze na potrzebne materiały, bo dobre materiały jednak zawsze sporo kosztują, ale i na to znalazł rozwiązanie - zdecydowanie „oszczędnościowe”. Wymyślił, że pokaże... gorsety, „bo nie wymagają kilometrów tkaniny”. Po wybiegu podczas tamtego pokazu mody chodziły koleżanki z klasy.

- Na tym pokazie była też Kalina Paroll, projektantka współpracująca z panem Jerzym. Ona też mi pomogła, bo skontaktowała mnie kiedyś z hurtownią, która dała tkaniny na drugi pokaz. To była znakomita pomoc. I potem wszystko zaczęło się kręcić - zdradza Tomasz.

Właściciel hurtowni zaprosił Tomasza, aby przyjechał i wybrał sobie za darmo materiały na następną kolekcję. Wtedy poczuł, że wszystko jest możliwe, i że to na pewno jest jego droga.

Wizyty w „Śniadaniówce”
Jeszcze będąc uczniem technikum, Tomasz Ossoliński został dostrzeżony przez Halinę Szymurę, dziennikarkę katowickiego oddziału TVP. Zaprosiła go do udziału w swoim programie „Oj, ni ma jak Lwów”, który poświęcony był balom lwowskim.

- Pierwsze spotkanie szczególnie utkwiło mi w pamięci z tego powodu, że... nam nie szło. Był tak skrępowany przed kamerą, że musieliśmy chyba zrobić 12 dubli - wspominała na łamach „Dziennika Zachodniego” Halina Szymura.

- Halina to była pierwsza publiczna osoba, która we mnie uwierzyła - podkreśla projektant. - Poznała mnie z Ewą Zmyślony, która teraz pracuje w Stanach Zjednoczonych. Ewa podarowała mi pierwszą maszynę do szycia, na której zresztą do dzisiaj szyję - dodaje.

Choć pierwsze spotkanie przed kamerą nie wypadło idealnie, to Halina Szymura postanowiła częściej zapraszać Tomasza do telewizji, do porannego programu śniadaniowego emitowanego na regionalnej antenie. Wyczuła potencjał, jaki drzemał w młodym projektancie.

- Obserwowałam, jak się wyrabiał. Oczywiście rozmawialiśmy wcześniej o tym, jak program będzie wyglądał i Tomek solidnie się do niego przygotowywał. Skromny, ale bardzo zdolny. I zawsze był szalenie pracowity. Kiedy inni chłopcy kopali w piłkę, on siedział przy maszynie do szycia - wspominała.

Wizyty Tomasza w programie śniadaniowym pamięta też Marianna Dufek-Durczok.

- On był wtedy uczniem II klasy technikum odzieżowego, a ja byłam młodą dziennikarką. Pamiętam, jak wraz z kolegami zawitał do naszego programu pokazać kolekcję swoich gorsetów. Jeden utkwił mi głęboko w pamięci, bo był zbudowany ze sznurka sizalowego. Widać było, że Tomek ma coś w sobie. Projekty innych były poprawne, ale jego były niezwykłe - opowiadała nam Marianna Dufek-Durczok.

„Bytom” otworzył mu drzwi do kariery
Jeszcze podczas nauki w technikum odzieżowym regularnie organizował pokazy mody. Już wtedy miał się czym pochwalić. Natomiast po maturze Ossoliński dostał propozycję objęcia stanowiska głównego projektanta w Zakładach Odzieżowych „Bytom”. Wtedy to była jedna z największych tego typu fabryk w Polsce. I na pewno największa na Śląsku.

To tam przez kolejnych kilka lat pod okiem mistrzów krawieckich zdobywał najwyższe szlify w tym rzemiośle.

- Przyznam się szczerze, że to był absolutny dar. Dzisiaj takie sytuacje się nie zdarzają. Przede wszystkim odwaga tych prezesów w zatrudnieniu mnie na stanowisku głównego projektanta. Osoby, która nawet nie była po studiach, bo studia dopiero były przede mną. A tak naprawdę stały się one realnym życiem - opowiada Tomasz.

Wtedy Zakłady Odzieżowe „Bytom” ubierały prominentów, polityków, elitę.

Słynna okazała się już jego pierwsza kolekcja garniturów, licząca 300 wzorów. Stworzona została w ciągu zaledwie trzech miesięcy.

Kolekcja została pokazana na dużej gali podczas otwarcia Targów Poznańskich.

- Wówczas te targi miały jeszcze swoją dużą moc, porównywalną do tej, jaką ma teraz Fashion Week w Łodzi. Zawsze na rozpoczęcie tych targów odbywał się pokaz galowy, bardzo ważny i prestiżowy. Wtedy po raz pierwszy „Bytom” otwierał te targi, a ja z nim debiutowałem - wspomina dziś artysta.

Podkreśla, że praca w „Bytomiu” zaowocowała tym, że dzisiaj ma własne atelier w Warszawie.

Muza Ossolińskiego
W ciągu kilkunastu lat wypracował sobie mocną pozycję. Dzisiaj wśród klientów Tomasza Ossolińskiego są osobistości ze świata biznesu, polityki, kultury, sztuki i rozrywki.

To u niego garnitury na „wielkie wyjścia” szyli m.in. Paweł Małaszyński czy Andrzej Chyra. To on ubrał Kubę Badacha na ślub z Aleksandrą Kwaśniewską, który odbył się cztery lata temu.

W modzie dla kobiet projektant ma również spore osiągnięcia.

W 2005 roku Ossoliński zrealizował swoje marzenie i uszył suknię na oscarową galę (kreacja, którą zaprojektował dla Hanny Polak - nominowanej za najlepszy film dokumentalny - zyskała jednogłośną akceptację Akademii Filmowej).

Zaś od wielu lat łączy go prawdziwa i szczera przyjaźń ze znakomitą polską aktorką Grażyną Szapołowską, o której mówi się, że jest „muzą Ossolińskiego”.

Kto jest „matką chrzestną”?
Halina Szymura z uśmiechem mówi, że jest dla Tomasza „taką trochę matką chrzestną”. Zresztą przepowiedziała mu kiedyś, że z takim nazwiskiem to on na pewno zrobi karierę. Nie było dla niej żadnym zaskoczeniem, że się wybił.

Tomasz Ossoliński wciąż jest zabiegany i zapracowany. Jak zatem reaguje na słowo „odpoczynek”?

- Kiedyś średnio co 3 lata jeździłem na wakacje, ale byłem już na skraju wytrzymałości. Natomiast teraz staram się żyć bardziej higienicznie. To nie jest praca przez osiem godzin dziennie. Projektowanie jest częścią życia - twierdzi.

Mówi się, że „szewc bez butów chodzi”. To stwierdzenie idealnie pasuje do Tomasza Ossolińskiego.

- To prawda, chociaż w 2012 roku moje krawcowe się zbuntowały i same zaczęły pilnować, żeby moje garnitury co sezon były nowe - uśmiecha się.

A kogo sam chciałby jeszcze ubrać?

- Wielkim komplementem dla mnie jest to, że po moje projekty sięgają dwudziestolatkowie. Natomiast w przypadku konkretnych osób, to większość z nich udało mi się już ubrać lub ubieram. Wyzwania? Chciałbym cały czas mieć ochotę ścigać się sam ze sobą - podsumowuje Tomasz Ossoliński.

Czego życzyłby młodym osobom, dopiero myślącym o swojej ścieżce zawodowej?

- Powinni iść za głosem serca. Jeśli ktoś czuje, że ma powołanie, to powinien spróbować realizować się w dziedzinie, która go interesuje. Nie zniechęcać się. Poza tym prawda jest taka, że jeżeli ktoś chciałby uczyć się szyć, to praca dla niego zawsze się znajdzie - podkreśla.

Jego stroje były na Olimpiadzie i na gali oscarów

Tomasz Ossoliński ubierał polskich sportowców uczestniczących w Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie, współpracuje z twórcami polskich filmów nominowanych do Oscara, dla których projektuje stroje na galę rozdania tych najważniejszych nagród filmowych.

W lutym 2015 roku Paweł Pawlikowski, reżyser nagrodzonej „Idy”, odebrał Oscara w smokingu stworzonym w Atelier Tomasz Ossoliński.

W 2009 roku Tomasz Ossoliński zadebiutował w roli kostiumografa, twórcy męskich kostiumów do opery „Traviata” Verdiego w reżyserii Mariusza Trelińskiego.

Kolejną realizacją były projekty kostiumów do sztuki o Antonim Cierplikowskim, najsłynniejszym fryzjerze epoki art deco.

Tomasz Ossoliński zaprojektował kostiumy do ponad trzydziestu spektakli, stale współpracuje z warszawskim Och-Teatrem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Credo Tomasza Ossolińskiego: Chciałbym zawsze mieć ochotę, żeby się ścigać z samym sobą - Dziennik Zachodni