Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sebastian Kawa: Jak zostać mistrzem szybownictwa?

Jacek Drost
Jacek Drost
Sebastian Kawa z zawodu jest lekarzem, więc wie, jak zachowuje się organizm na dużych wysokościach
Sebastian Kawa z zawodu jest lekarzem, więc wie, jak zachowuje się organizm na dużych wysokościach fot. archiwum sebastiana kawy
Znany szybownik Sebastian Kawa mówi nam o swojej pasji. Nigdy nie umiałem ściągać. Łatwiej mi się było nauczyć - tak swoje szkolne lata wspomina Sebastian Kawa z Międzybrodzia Żywieckiego, dziesięciokrotny mistrz świata w konkurencjach szybowcowych, wielokrotny rekordzista świata w szybownictwie, najbardziej utytułowany pilot szybowcowy w historii, który jako pierwszy człowiek przeleciał szybowcem m.in. nad Himalajami i górami Kaukazu. Sebastian Kawa podkreśla, że tak do końca to nie wie, czy był dobrym uczniem, skoro wszystkie zadania rozwiązywał na przerwie, tuż przed rozpoczęciem lekcji. - Nie byłem też uczniem polującym na piątki, jednak nigdy nie miałem problemu z nauką - zdradza mistrz. I dodaje, że bardziej od zajęć szkolnych fascynowały go dwie dyscypliny: żeglarstwo i lotnictwo.

Nigdy nie umiałem ściągać. Łatwiej mi się było nauczyć - tak swoje szkolne lata wspomina Sebastian Kawa z Międzybrodzia Żywieckiego, dziesięciokrotny mistrz świata w konkurencjach szybowcowych, wielokrotny rekordzista świata w szybownictwie, najbardziej utytułowany pilot szybowcowy w historii, który jako pierwszy człowiek przeleciał szybowcem m.in. nad Himalajami i górami Kaukazu. Sebastian Kawa podkreśla, że tak do końca to nie wie, czy był dobrym uczniem, skoro wszystkie zadania rozwiązywał na przerwie, tuż przed rozpoczęciem lekcji. - Nie byłem też uczniem polującym na piątki, jednak nigdy nie miałem problemu z nauką - zdradza mistrz. I dodaje, że bardziej od zajęć szkolnych fascynowały go dwie dyscypliny: żeglarstwo i lotnictwo.

Sebastian Kawa urodził się w Zabrzu, ale kiedy miał cztery lata, rodzice przeprowadzili się do Międzybrodzia Żywieckiego, pod górę Żar. Dlaczego tam? Z prostego powodu: tata Sebastiana Kawy, z zawodu lekarz, był wybitnym i utytułowanym szybownikiem, więc chciał być bliżej kolebki polskiego szybownictwa, czyli Górskiej Szkoły Szybowcowej Żar, z którą związał się społecznie jako instruktor.

Sebastian Kawa miał niebywałe szczęście, że rodzice przenieśli się do Międzybrodzia Żywieckiego, bo w zasięgu ręki miał wszystko, o czym marzą praktycznie wszyscy kilku-, kilkunastoletni chłopcy, jak świat długi i szeroki: piękne jeziora Międzybrodzkie i Żywieckie, otoczone uroczymi Beskidami, w tym magiczną górą Żar. Nic więc dziwnego, że jedną część swojego dzieciństwa Sebastian spędził na lotnisku, a drugą na wodzie.

Puchar od księżnej Diany

„(...) Jako młody chłopak mnóstwo czasu spędzałem na lotnisku, pomagając na starcie lub wsłuchując się w lotnicze opowieści. Wpraszaliśmy się do pracy na starcie, mycia skrzydeł, wypuszczenia szybowców czy podczepienia liny. Jeśli przy tym trafił się wyczynowy Jantar, był to nie lada zaszczyt (...)” - wspomina na swojej stronie internetowej. A dalej pisze: „Zanim zacząłem latać, zostałem żeglarzem. Stało się to po incydencie, kiedy zostałem pobity w szkole przez dziewczyny. Wszak nie wypadało chłopakowi przychodzić z rykiem do domu, toteż ojciec postanowił przejąć inicjatywę w kształtowaniu pierworodnego. Przy najbliższej okazji wziął mnie na „Omegę”, pokazał parę manewrów na wodzie, a kilka dni później stałem się członkiem sekcji dziecięcej klubu żeglarskiego „Neptun” i zwodowano mnie na pokładzie wanienki „Optymist” zwanej dumnie łódką (...) - wspomina późniejszy mistrz szybownictwa, który od 8. do 18. roku życia był zawodnikiem w klasach Optymist, Cadet i 420. Jako żeglarz zdobył tytuły mistrza Polski, wygrał Ogólnopolską Spartakiadę Młodzieży. Był też reprezentantem kraju w mistrzostwach Europy i świata.

W swojej autobiografii Sebastian Kawa wspomina wręczenie mu pucharu przez... księżną Dianę w czasie zawodów mistrzostw świata rozgrywanych na Morzu Irlandzkim. Trzeba jednak przyznać, że intensywne podróże związane ze startami w zawodach żeglarskich silnie kolidowały z zajęciami szkolnymi.

- Rzadko miałem okazję pojawić się na rozpoczęciu roku szkolnego o czasie, bo jesień to najlepszy sezon do żeglowania - zdradza Sebastian Kawa. I dodaje, że mimo to nie stresował się szkołą. - Raczej walczyłem z nudą w szkole, bo byłem trochę takim niespokojnym duchem - podkreśla.

Sebastian Kawa opowiada, że odkąd pamięta, zawsze chciał latać. Szkołę podstawową skończył w momencie, kiedy w Polsce zaczęły się przemiany ustrojowe. Nie bardzo było wiadomo, co dalej z lotnictwem. Po podstawówce trafił do Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Żywcu.

Pływanie skończyło się dla niego w momencie, gdy potrzebna była łódka olimpijska. Fabryka Samochodów Małolitrażowych, która patronowała klubowi żeglarskiemu „Neptun”, przeszła na własność włoskiego FIAT-a. Klub stracił sponsora, a Sebastian możliwość dalszej kariery w żeglarstwie.

- Tak się złożyło, że mogłem już wtedy zacząć szkolenie szybowcowe, więc pożegnałem się z żaglówkami - wspomina członek Aeroklubu Bielsko-Bialskiego.

W wieku 16 lat Sebastian Kawa uzyskał III klasę (podstawową) pilota szybowcowego. Przez następne dwa lata przechodził przez kolejne etapy szkolenia pilota szybowcowego, zdobywając do lipca 1992 roku 200 godzin nalotu. W 1989 r. wykonał na szybowcu Pirat zamknięty przelot 300 km - co jest konieczne do uzyskania jednego z trzech „diamentów” do Odznaki Szybowcowej.

Kiedy pytam Sebastiana Kawę, czy jest humanistą, czy raczej ścisłowcem, któremu siedzi bardziej matematyka lub fizyka, odpowiada ze śmiechem: - Mnie wszystko siedzi. Miałem dobrą matematyczkę w szkole, więc nigdy z tym przedmiotem nie miałem problemu - zwierza się mieszkaniec Międzybrodzia Żywieckiego. Kończąc ogólniak, Sebastian myślał o tym, co chciałby robić w życiu i najbliżej było mu do lotnictwa.

- Zawsze byłem związany z lotnictwem i marzyłem, żeby latać. Jednak w tamtym czasie latanie dosyć licho wyglądało. Był okres, kiedy można było dostać dobrą pracę, ale z czasem obniżył się prestiż tego zawodu. W tamtym czasie szkołą, która dawała pewność dostania się do lotnictwa, była Politechnika Rzeszowska, ale nie miała dobrej renomy, więc poszedłem na Politechnikę Krakowską. Po jednym semestrze uznałem, że popełniłem błąd i przeniosłem się na medycynę - wspomina Sebastian Kawa.

Egzamin na Śląską Akademię Medyczną (kierunek ginekologia i położnictwo) zdał za pierwszym razem. Tym samym poszedł w ślady swoich rodziców, którzy także są lekarzami. Zdradza jednak, że medycyna nie była jego wymarzonym kierunkiem.

- Powiem szczerze, że trochę mnie ten zawód zniechęcał, bo gdy widziałem, jak tato w czasach komunistycznych pracował, to nie napawało optymizmem. Pracował praktycznie non stop. I na dyżurach, i w domu, i nie było z tego żadnych pieniędzy. To zniechęcało. Mam przed oczami taki obrazek z dawnych czasów: zasiadamy do obiadu, a tu prawie natychmiast do drzwi puka jakiś pacjent i co? Tata go przyjmuje. Dla mnie to było trochę takie odpychające w tym zawodzie. Z drugiej strony pociągało mnie to, że jest to zawód bardzo konkretny - wspomina mistrz szybownictwa.

Lotnictwo ważniejsze od medycyny

Niestety, po skończeniu studiów medycznych nie trafiłem do mistrza, który wciągnąłby mnie w zawód. Miałem bardzo duży kłopot, żeby pracować w szpitalu. Cóż, w polskiej służbie zdrowia można trafić w takie miejsca, gdzie panuje system feudalny i to też przyczyniło się do tego, że zrezygnowałem z medycyny i poświęciłem się szybownictwu. Kariery w medycynie nie rozwinąłem, ale nie jest powiedziane, że nie będę musiał do niej wrócić, bo przecież nie da się być całe życie zawodnikiem - mówi nam Sebastian Kawa.

Podkreśla, że medycyna przydaje mu się w lataniu na szybowcach. To dzięki niej doskonale wie, jak funkcjonuje ludzki organizm i co jest przydatne podczas lotów wysokogórskich, z którymi ma do czynienia. Dla niego latanie na takich wysokościach z aparatem tlenowym to oczywista oczywistość. Inni szybownicy, którzy nie mieli do czynienia z medycyną, muszą się do tego dopiero przekonać.

- Gdybym miał teraz wybierać szkołę, to pewnie wybrałbym lotnictwo, choć lotnictwo samolotowe w obecnych czasach jest mało ambitne. Latanie stało się bardzo sformalizowane, trzeba wykonać odpowiednią procedurę, nie robi się niczego nowego, pilot podejmuje mało decyzji. Większość czynności, jakie musi wykonać, to obsługa komputera i dostosowanie się do określonych procedur. Szybowiec daje większe możliwości, człowiek staje się bardziej niezależny - zwierza się mistrz.

Czy wyobraża sobie życie bez lotnictwa?
- Wyobrażam sobie. Zajęcia w swoim życiu zmieniałem wiele razy. Z żaglówki przesiadłem się na szybowce. Nie było to łatwe, bo z poziomu, że wygrywaliśmy mistrzostwa Polski, trafiłem na poziom, że wszystkiego musiałem się uczyć od nowa. Ale jak się skończy szybownictwo, to zajmę się czymś innym. W życiu można robić różne rzeczy i na różne sposoby można się realizować - mówi nam mistrz.

CZYTAJ WIĘCEJ ARTYKUŁÓW KURSORA ZAWODOWEGO

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Sebastian Kawa: Jak zostać mistrzem szybownictwa? - Dziennik Zachodni