Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Luk Palmen: Czwarta rewolucja przemysłowa ma swoją cenę. Wiele firm musi zniknąć. Śląska gospodarka to taka babcia

Elżbieta Kazibut-Twórz
Luk Palmen, ekspert w dziedzinie strategii rozwoju i zarządzania innowacjami
Luk Palmen, ekspert w dziedzinie strategii rozwoju i zarządzania innowacjami marzena bugała-azarko
Śląska gospodarka to taka „babcia” - dobrze „przy kości”, fajna, „przytulna”, przewidywalna. Czujemy się przy niej bezpiecznie. Ale to jednak „babcia” w świecie, gdzie rządzą już jej wnuki - mówi Luk Palmen, ekspert w dziedzinie strategii rozwoju i zarządzania innowacjami.

Patrzy pan na naszą gospodarkę z zewnątrz czy „od środka”? Jak Belg czy już jak Polak?
Nie wiem, czy jeszcze patrzę na gospodarkę, na Polskę, na Śląsk jak Belg - człowiek zupełnie „z zewnątrz”. Prawdę mówiąc, po prawie 18 latach mieszkania w Polsce, to spojrzenie nie jest już tak obiektywne jak kiedyś, kiedy do Polski przyjechałem. Człowiek staje się częścią systemu, częścią miejsca, w którym żyje i pracuje. Oczywiście, próbuję obiektywnie i z dystansu patrzeć na pewne wydarzenia, choć zdaję sobie sprawę z tego, że moje obserwacje i tak są już „Polską kolorowane”, bo jednak bierze się pod uwagę mentalność gospodarczą i kulturę gospodarczą, która została tutaj wykształcona.

A to taka duża różnica? Nasza mentalność?
Nie, to nawet nie w tym rzecz. Ale patrząc zupełnie z zewnątrz, można powiedzieć, że coś jest robione dobrze albo źle. Kiedy natomiast patrzy się przez pryzmat „swoich okularów”, swoich wartości, swojego nastawienia, nie formułuje się już tak łatwo opinii zero-jedynkowych. A ja teraz patrzę na polską gospodarkę również przez pryzmat pewnych typowo polskich uwarunkowań, które znacznie lepiej znam niż kilkanaście lat temu.

My też chyba już lepiej znamy globalne uwarunkowania? Pamiętam, że gdy zaczynał pan mówić u nas o innowacyjności, to w oczach wielu ówczesnych tuzów śląskiej gospodarki widziałam niezadane pytanie: „O czym ten facet bredzi?”. Miał pan też takie wrażenie?
Tak, wtedy tak. Ale to się zmieniło. Pięć lat temu uczestniczyłem w konferencji, na której eksperci przedstawiali dane dotyczące poziomu innowacyjności w Polsce. W pewnym momencie zwróciłem uwagę na to, że w porównaniu do 2001 roku, kiedy zainicjowałem pewne koncepcje, niewiele się zmieniło. I wtedy ktoś z sali powiedział: „Ale 18 lat temu tylko pan mówił o innowacyjności, a wszyscy patrzyliśmy na pana jak na człowieka z Księżyca. Dziś już wiemy, o co chodzi”.

Nie jest pan „z Księżyca”, tylko z Limburgii. Wspominam o tym, bo to flamandzki okręg w Belgii dość podobny do Śląska - także z górniczą przeszłością. Zanim więc porozmawiamy szerzej o gospodarce, proszę powiedzieć - jak pan ocenia śląską?
Jeżeli popatrzymy globalnie na śląską gospodarkę, to w stosunku do innych gospodarek regionalnych stoimy w miejscu.

Co pan mówi? Przecież wciąż podkreślamy ogromny potencjał śląskiej gospodarki. Coś przeoczyliśmy czy to po prostu propaganda?
Nie sądzę, abyśmy coś „przeoczyli”. Fakty są takie, że dynamika rozwoju w Wielkopolsce, Małopolsce, w Dolnośląskiem czy na Pomorzu w ostatnich latach jest wyższa niż na Śląsku. Oczywiście, nadrabiamy pewne straty, ale nowoczesna gospodarka tam się „nakręca”. W perspektywie najbliższych 15 lat tamte regionalne gospodarki wyprzedzą śląską. Zresztą, to już się dzieje. Jeśli jeszcze w 2006 roku na 2 tysiące największych firm w Polsce 250 pochodziło ze Śląska, to w 2016 było ich już tylko 170-180. To pokazuje tendencję.

Z czego to wynika, co takiego się stało?
Można powiedzieć, że firmy z innych regionów szybciej się rozwijały i wyprzedziły śląskie. To jedna przyczyna. Druga jest taka, że podczas konsolidacji, fuzji firm, centra decyzyjne przesuwały się do Poznania, Wrocławia, Krakowa czy Warszawy. U nas jest dziś część wykonawcza, a centrum decyzyjne znajduje się poza regionem. Efekt jest taki, że pod względem produkcji nadal jesteśmy silnym przemysłowym regionem, natomiast pod względem kreowania wartości i miejsca, gdzie są podejmowane decyzje, gdzie realizują się wyższe wartości dodane, to tak właściwie odgrywamy coraz mniejszą rolę.

Śląska pracowitość, pewność, że jeśli coś robimy, to „do porządku”, już nie są atutem?
I tak, i nie. Nasze kulturowe nastawienie, typowo śląska cecha, że trzeba dobrze i solidnie pracować, cały czas jest silnie zakorzeniona. Natomiast kreatywność, chęć i gotowość do większego zaangażowania we współpracę w regionie, jest ograniczona. To widać w działalnościach grupowych, klastrowych, sieciowych, gdzie wciąż wiara w to, że można coś zrobić wspólnie, jest niewielka. Mamy też małą skłonność do ponoszenia ryzyka. Dlaczego ryzykować, „wywracać do góry nogami” biznes, który daje chleb? Nie myślimy, że działając razem, moglibyśmy osiągnąć więcej, moglibyśmy w regionie nie tylko konkurować, ale przede wszystkim współpracować.

Niech pan nie mówi, że nie współpracujemy. Na „wołowej skórze” człowiek by nie spisał przeróżnych form współpracy...
Być może mam „okaleczone” spojrzenie - tak nieraz słyszę. Bo słyszę - ależ współpracujemy, jesteśmy w izbach gospodarczych, jesteśmy w radach biznesu przy prezydencie czy burmistrzu, gdzie się spotykamy i rozmawiamy, więc o co panu chodzi? Może i tak... Ale jeśli popatrzymy na taką „współpracę” przez pryzmat projektów rozwojowych, to proszę zweryfikować - które śląskie firmy wchodzą w relacje z innymi firmami na Śląsku, aby wspólnie zrealizować jakiś ciekawy projekt rozwojowy? Taki, gdzie trzeba podejmować ryzyko, ustalać nowe zasady gry?

Jakie więc wyjście? Gdzie są nasze szanse?
Jest wprawdzie „Program dla Śląska”, ale nie wiem, na ile jest on gotowym do wdrożenia programem, a na ile tylko dokumentem. Nie jestem pewien, czy ten program ratuje Śląskie, czy Śląskie musi ratować się samo? Jeśli to drugie, to jest pytanie - czy ma to być ratowanie poprzez „radź sobie sam”, czy poprzez to, że mamy kilka autorytetów, które w swoich branżach, w swoim środowisku potrafią ludzi zachęcać i mobilizować? Na ile mamy wypracowaną w śląskiej gospodarce kulturę opartą na autorytetach? Owszem, mamy te wszystkie gale i nagrody, ale na co dzień nie za bardzo korzystamy z potencjału autorytetów.

Jest aż tak mało optymistycznie?
Jest zastój. Owszem, śląska gospodarka ma swoje „gwiazdy”, ma swoje silne przedsiębiorstwa, ale szeroko patrząc na cały układ gospodarczych powiązań, to i w kontekście masy krytycznej, i w kontekście konsolidowania pewnej działalności, i porządkowania procesów nie jest wesoło. Mamy dużą gospodarkę, ale to jest taka „babcia”, która lubi w niedzielę pójść na herbatę do znajomych i ma się dobrze, i jest dobrze „przy kości”, i ma dużo znajomych. Ale jej się już nie chce niczego zmieniać. Jest fajna, sympatyczna, „przytulna”... Przy tej „babci” czujemy się swobodnie, bezpiecznie - ona jest przewidywalna, jest, bo jest, bo była taka przez wiele lat. Ale to jednak „babcia” w świecie, gdzie rządzą już jej wnuki.

Co to oznacza dla polskiej gospodarki?
Stoimy dziś przed wyzwaniem drugiej transformacji. Jej celem jest podniesienie wartości i produktywności polskich przedsiębiorstw oraz wzmocnienie ich pozycji na arenie międzynarodowej. To także koniec ery tzw. geszeftów, zakładów „w stodołach”, charakterystycznych dla lat 90. XX wieku. Ich miejsce już teraz coraz częściej zajmują przedsiębiorstwa przyszłości, m.in. start-upy technologiczne, nastawione na zajęcie rynkowych nisz w skali europejskiej oraz globalnej.

Start-upy są „lekiem na całe zło”?
Obserwujemy dziś w Polsce bez wątpienia modę na start-upy. Nie zmienia to jednak faktu, że wiele osób rozpoczynających taki biznes nie ma pojęcia o mechanizmach rynkowych. Tymczasem nie wystarczy mieć technologii, aby stać się firmą innowacyjną. Nie każda sensowna i sprawna technologia będzie pożądana na rynku.

To co będzie? Jak w epoce drugiej transformacji powinni odnaleźć się - pana zdaniem - polscy przedsiębiorcy?
Jest obecnie wiele czynników, które wymagają od przedsiębiorców lepszego przygotowania do zmieniającej się gospodarki. Popatrzmy np. na globalizację, której znakiem są międzynarodowe korporacje, masowa produkcja towarów i usług, łańcuchy logistyczne. Dziś coraz częściej podejmujemy decyzje konsumenckie przez internet - czas zaczyna odgrywać rolę. Nagle okazuje się, że te międzynarodowe łańcuchy dostaw są za długie, że masowa produkcja jest za ogólna. Klienci coraz częściej oczekują na produkty i usługi w danej chwili. Bo mają dostęp do internetu, każdy ma smartfona i w każdym momencie jest w stanie zamówić to, co chce. Ale też każdy coraz bardziej chce się wyróżnić. Aby się liczyć, trzeba dobrze odczytywać potrzeby konsumentów. Drugi czynnik zmian to fakt, że przechodzimy obecnie przez proces konsolidacji. Od 2014 roku, od momentu, kiedy po wielkim kryzysie światowym zaczynała odradzać się gospodarka, jesteśmy świadkami konsolidacji różnych firm. Powstały nowe grupy kapitałowe, istniejące zostały ze sobą powiązane. Firmy, które za późno dostrzegły te procesy, dziś są albo za małe, aby się konsolidować, albo zbyt ogólne, aby stanowić pewną wartość niszową. Mają produkty, które są za drogie, albo za stare. Jeśli do tego okazuje się jeszcze, że właściciele takich organizacji to osoby, które startowały w biznesie w latach 90. XX wieku i nie doinwestowały swojej firmy, nie wprowadziły nowoczesnych procesów i form współpracy z pracownikami, to dzisiaj mają problem.

Z czym największy?
Nie mają partnerów ani wśród pracowników, ani oferty dla kontrahentów. Pracownicy takich organizacji widzą, że firma stoi kiepsko i odchodzą, szukając nowych wyzwań. Można powiedzieć - nie ma się czym martwić, to dotyczy tylko małych firm. Ale patrząc na to, że ponad 96 procent polskich przedsiębiorstw to mikrofirmy, a 3 procent to małe firmy, problem robi się ogromny.

I dlatego Zachód znów nam „ucieka”?
Zachód już od kilku lat jest w tzw. przemyśle 4.0, gdzie problem pracowników, problem z elastycznością produkcji został częściowo rozwiązany przez daleko idącą automatyzację, robotyzację, informatyzację procesów wytwarzania i procesów logistycznych. Dzięki temu zachodnie firmy są w stanie w każdej chwili skalować swoją produkcję, odpowiadać na potrzeby klientów i produkować dopiero wtedy, kiedy klient zgłasza zamówienie. W niektórych branżach digitalizacja procesów wytwarzania przyczyniła się do obniżenia kosztów wytwarzania aż o 20-30 procent. Nagle okazało się, że polskie wyroby stały się droższe niż niemieckie czy włoskie. I tam, gdzie kiedyś byliśmy konkurencyjni cenowo, dzisiaj wypadamy powoli z gry.

Co musimy zmienić, jak grać, aby wygrać?
Dzisiaj wygra ten, kto najlepiej wykorzysta technologie informatyczne, roboty, stanie się bardziej elastyczny i gotowy na to, aby dopasować model biznesu do nowych uwarunkowań rynkowych. Trzeba nam zmiany mentalności. Optymistyczne dane gospodarcze nie mogą nam pozwolić spocząć na laurach, bo mamy tylko 3 lata, aby wejść w nowy etap transformacji gospodarki, opartej na konsolidacji, automatyzacji, informatyzacji i nowych relacjach współpracy między pracodawcą a pracownikiem. Przeżywamy wzrost gospodarczy w Unii Europejskiej, z czego Polska dobrze korzysta. Jednak tę chwilową nadwyżkę należy wykorzystać do wprowadzenia niezbędnych zmian, zanim nadejdzie kolejna fala spowolnienia gospodarczego lub recesji.

Ale nie każdą firmę stać na robotyzację...
To prawda, bo mówiąc o automatyzacji, robotyzacji, informatyzacji mówimy o kosztach między 400 tysięcy i 2,5 mln złotych. Wiele małych firm ma za małe rezerwy finansowe na takie inwestycje. A nawet gdyby je miały, to przy obecnej konkurencyjności opartej na niskich cenach i przy wielkości tych firm nie ma możliwości, aby zainwestowane pieniądze kiedykolwiek odzyskać. Czwarta rewolucja przemysłowa ma swoją cenę.

To co, lepiej zamknąć firmę?
Część małych firm i tak będzie się zamykać w ciągu najbliższych 5 lat z uwagi na to, że właściciele mają określony wiek i nie mają możliwości przekazania firmy następcom...

Mówi pan o problemie sukcesji? Przespaliśmy dobry moment na zmianę pokoleniową?
Nie, to zjawisko miało miejsce na zachodzie Europy już 15 lat temu, gdzie szereg małych firm stanęło nagle przed koniecznością likwidacji. A czy coś przespaliśmy? Niekoniecznie, bo i tak nie wszystkie firmy w takim kształcie, w jakim są dziś, będą potrzebne w przyszłościowym modelu gospodarczym. Prawdopodobnie i tak w pewnym momencie właściciele zrozumieliby, że w obecnym kształcie firmy nie da się utrzymać.

No dobrze, mamy więc 3 lata, żeby się pozbierać, bo jak nie, to w ciągu najbliższych 5-6 lat będzie źle... Pozbieramy się?
Jedno jest pewne - musimy znaleźć szansę właśnie w automatyzacji, robotyzacji i informatyzacji, aby efektywność procesową utrzymać i zwiększyć. To jest pierwszy warunek. Drugie wyzwanie to jest skala i szybkość reagowania na zmiany. Polskie firmy znane są z tego, że brak im strategii rozwoju, ale za to zawsze „za trzy dwunasta” bardzo szybko mogły reagować na zmiany, bo wszystko było robione intuicyjnie i dzięki temu, że nie było planu, zawsze był ratunek...

To nie wygląda na komplement... To takie nasze polskie „jakoś to będzie”...
Ależ tak, nawet dzisiaj w różnych artykułach na Zachodzie pojawia się to stwierdzenie „jakoś to będzie” określające polskie firmy. To oznacza niemartwienie się, w odróżnieniu do germańskiego nastawienia, że trzeba zawsze pracować, działać, zawsze „pilnie odrobić lekcję” i stać cały czas „na baczność”.

„Na baczność” to nie jest polska mentalność. Trudno będzie się „nagiąć”...
Jeśli otoczenie jest przychylnie nastawione, to „jakoś to będzie” jest nawet OK! Bo zawsze „jakoś” w swoje trafimy. Ale jeśli otoczenie jest coraz bardziej konkurencyjne, szybciej reaguje, łańcuch powiązań jest coraz bardziej napięty, to nasze „jakoś to będzie” bez przygotowania będzie nas coraz więcej kosztować. Bo będziemy się „budzić” coraz później i nakłady, które musimy ponieść, aby „jakoś” jeszcze przeżyć, przetrwać i się rozwijać, będą coraz większe. Właśnie to jest pytanie - jak doprowadzić do tego, żeby uzyskać efektywność procesową w polskich firmach i wzmocnienie ich pozycji rynkowych?

Zna pan odpowiedź? Jak nas widzi Europa?
W gospodarce każde podejście izolacyjne albo szowinistyczne, w postaci np. stawiania wyłącznie na to, co polskie, może się na nas odbić. Mówienie, że tylko to, co polskie jest dobre, prowadzi ostatecznie do naszego negatywnego odbioru za granicą. Powinniśmy więc dbać o to, żeby w komunikatach na zewnątrz utrzymywać otwartość na różnorodność. Nasza gospodarka będzie dojrzała w momencie, kiedy tę różnorodność będziemy dostrzegali, akceptowali oraz uwzględniali w naszej codziennej działalności.

POLECAMY PAŃSTWA UWADZE:

Magazyn reporterów Dziennika Zachodniego TYDZIEŃ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo