Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Twaróg: Spadochroniarz, słowo zakazane

Marek Twaróg, redaktor naczelny DZ
Dziennik Zachodni
Okazało się, że mówienie dziś o spadochroniarzach na listach wyborczych jest ryzykowne. Zaraz dostajesz w pysk i rozmowa skończona.

Całe dorosłe życie polemizowałem z pomysłem wystawiania na listach wyborczych ludzi niezwiązanych z regionem. Nauczony w DZ prawidłowego rozumienia, czym jest interes regionu, wyłapywałem - z koleżeństwem po piórze - przypadki, kiedy to próbowano nam wcisnąć na listy ludzi nie stąd. W „byciu stąd” bowiem dostrzegaliśmy jakiś atut a priori kandydata. Bo rozumie tę ziemię, zna ludzi, będzie działał w ich interesie, choćby ze strachu, by wyborcy nie przyszli mu pod okna. Owszem, niekiedy wiodło nas to w ślepą uliczkę - w końcu miejsce urodzenia czy związek z regionem nie jest jedyną i wystarczającą kompetencją, by dobrze sprawować mandat. Mieliśmy więc też słabych posłów i senatorów stąd. O tak.

To pokusa każdej partii, wynikająca wprost z ordynacji wyborczej, liczby tak zwanych miejsc biorących w okręgach, pojmowania znaczenia - jak to się pięknie mówi - „lokomotyw wyborczych”. Mieliśmy więc, w różnych konfiguracjach list, ordynacjach, kształcie okręgów, wielu spadochroniarzy.

Z czego symboliczny był już ten pierwszy. Wszak już Adam Michnik startował w 1989 r. z Bytomia, a ze Śląskiem nie miał kompletnie żadnych związków. Może oprócz estymy, jaką cieszył się u ówczesnego redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego”, ks. Stanisława Tkocza, który rodzący się opór lokalnych działaczy przed spadochroniarzem z Warszawy, zdusił w zarodku. Michnik wspominał po latach w rozmowie z Józefem Krzykiem: „Dla mnie to było dość trudne wyzwanie, dlatego że ja Bytomia nie znałem. Mówiąc zupełnie uczciwie - Śląska nie znałem. Poszedłem najpierw na korepetycje do Kazia Kutza, a później do księdza Tkocza. To byli moi dwaj nauczyciele Śląska przed wyborami”.

Innym przesławnym przypadkiem spadochroniarza był Leszek Balcerowicz w 1997 roku. Wsparty przez Kazimierza Kutza i świetną kampanię wymyśloną przez dra Bohdana Dzieciuchowicza (ideę Dzieciuchowicz streścił kiedyś w „Wyborczej” tak: „Kutz, jako autorytet wśród Ślązaków, przekonuje, by zaufali Balcerowiczowi”), zdobył rekordową liczbę głosów. Opracowano wtedy cały plan oswojenia Śląska: spacery po miastach, spotkania z młodzieżą, udział w uroczystości w piekarskiej parafii, wizyta na targu w Mikołowie i na meczu piłki nożnej w Chorzowie...

Pamiętam też spadochroniarzy w eurowyborach. W pierwszych, w 2004 roku, do PE dostali się ze Śląska warszawiacy, profesorowie Wojciech Roszkowski z listy PiS-u oraz Maciej Giertych z LPR-u. Ten pierwszy - klasa. Nie uciekał od podnoszenia spraw śląskich, komentowania z perspektywy „śląskiego” europosła.

Pamiętam jeszcze Andrzeja Celińskiego w 2005 roku, który z listy SDPL chciał wejść do Sejmu z okręgu katowickiego. Nie udało mu się, rok później został więc radnym wojewódzkim… na Mazowszu. By - uwaga - w 2007 znów w Katowicach wygrać wybory do Sejmu, tym razem z listy Lewicy i Demokratów.

Można więc o nich było pisać „spadochroniarze”. Można było rozliczać z wiedzy o Śląsku, co niekiedy złośliwie jako dziennikarze robiliśmy. W końcu mieli reprezentować nasz region! W polskim systemie mandat nie wiąże posła z wyborcami (art. 104 Konstytucji: „Posłowie są przedstawicielami Narodu. Nie wiążą ich instrukcje wyborców”), lecz jest oczywiste, że są oni przedstawicielami interesów swoich okręgów. I bardzo często zawzięcie o interes regionu walczą - a tym samym walczą o przychylność mieszkańców; przecież następne wybory też są ważne.

O premierze Mateuszu Morawieckim natomiast nie można pisać „spadochroniarz” i nie można dyskutować z jego jedynką w Katowicach w najbliższych wyborach parlamentarnych. Reprezentuje się bowiem wtedy „obce interesy”, „jest się kanalią”, a samo podejmowanie tego tematu jest „kuriozalne”. Przewrażliwienie jego zwolenników jest tak ogromne, że dziennikarz dziś już nie może wątpić w sprawie spadochroniarzy i zastanawiać się, czy to dobry pomysł dla regionu. Premier jest „stąd” i jest „u siebie, bo jest Polakiem” i tyle w temacie. Dziennikarz powinien jedynie przyjąć do wiadomości, ucieszyć się i zamilknąć.

Tyle dowiedziałem się z niedawnej burzy w mediach społecznościowych, wywołanej moim wpisem w tej kwestii.

Szkoda, że nie można normalnie porozmawiać. Na szczęście, można jeszcze o tym napisać. I zastanawiać się. Może ta jedynka dla premiera rządu to nobilitacja dla naszego regionu? Może coś z niej wyniknie dobrego? Jakieś pieniądze, inwestycje? Może to votum nieufności wobec lokalnych działaczy PiS-u (którzy jeszcze zostali, bo część wyjechała do Brukseli). A może raczej podanie im pomocnej dłoni? Czy premier osiągnie rekordowy wynik (bo wygra raczej na pewno)? Jak zachowa się PO wobec takiego kontrkandydata? Jak będzie wyglądała kampania na Śląsku?
Marek Twaróg, redaktor naczelny „Dziennika Zachodniego”

od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera