Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Motoparalotniarze grają miastu na nosie. Trudno ich złapać, więc łamią wszelkie przepisy

wixad
Ci paralotniarze wystartowali z okolic Wielkiej Nieszawki
Ci paralotniarze wystartowali z okolic Wielkiej Nieszawki Adam Willma
Zabawa w płoszenie ptaków na łachach, ryzykowne przeloty nad mostem i bezkarne buszowanie po rezerwacie . Motoparalotniarze latający nad Toruniem mogą czuć się bezkarni, bo nie ma dobrego sposobu na pociągnięcie ich do odpowiedzialności.

Łagodna jesień stwarza idealne warunki do lotów paralotniami. Amatorów tej rozrywki jest coraz więcej, bo używaną paralotnię z silnikiem można kupić już za kilka tysięcy złotych.
- Rzeczywiście, jest spora grupa, która startuje z terenów zalewowych Kaszczorka, Starego Torunia czy Nieszawki - przyznaje Janusz Rosołek z zarządu toruńskiego Aeroklubu. - Wiem, że latają bardzo nisko, tuż nad domami. Nie są to jednak motoparalotniarze znajdujący się w naszej jurysdykcji. Owszem, w naszym Aerokulubie istnieje mikrosekcja motoparalotniarzy, ale do nas przychodzą ci, którzy chcą latać zgodnie z przepisami.

Czują się lepszym sortem

Aby wzbić się w powietrze wystarczy kurs w jednej z wielu szkół paralotniarstwa. Ale nawet tego warunku niektórzy nie spełniają. Niestety, najczęściej o takich sytuacjach dowiadujemy się wskutek wypadków. A tych nie brakuje, bo adrenalina i brak kontroli to śmiertelna mieszanka:
- To, co robią motoparalotniarze nad Wisłą jest zwykłą popisówą - irytuje się dyrektor Rosołek. - Ale z nimi trudno się rozmawia. Gdy używamy argumentu o przepisach, wzruszają ramionami - czują się lepszym lotniczym sortem.

Problem w psychice?

Zdaniem Janusza Rosołka, wybryki motoparalotniarzy są częścią szerszego problemu: - Wszystko zaczęło się, gdy zaprzestano badań psychologicznych. Kiedyś takie testy obowiązywały i eliminowały całkiem pokaźną grupę kandydatów. W tej chwili nie jest to wymagane. Czasem gołym okiem widać, że człowiek ma problemy osobowościowe, ale nie przeszkadzało mu to w zdobyciu uprawnień, bo serce ma zdrowe.

1,5 km nad dużym miastem

Urząd Lotnictwa Cywilnego nie posiada swoich służb, które ścigałyby łamiących przepisy. A te są rygorystyczne. W miastach liczących 25–50 tys. mieszkańców, motoparalotniarzom nie wolno latać niżej mniej niż 500 m (poza nielicznymi wyjątkami niedotyczacymi lotów rekreacyjnych). W przypadku miast 50-100-tysięcznych - poniżej 1000 m. W miastach powyżej 100 tys. (w tym Torunia) bariera ta wynosi już 1500 m. W przypadku Warszawy dozwolonym pułapem jest 2000 m. Ustawodawcy wzięli pod uwagę, że w razie awarii trudno będzie w dużej, naszpikowanej wieżowcami aglomeracji bezpiecznie podejść do awaryjnego lądowania lecąc na zbyt małej wysokości.

Dzwonić na alarmowy!

Co zatem robić, gdy hałaśliwe urządzenia latające zakłócają nasz spokój: - Dzwonić na telefon alarmowy - zachęca mł. asp. Wojciech Chrostowski z toruńskiej komendy. - Mogę zapewnić, że takiego zgłoszenia na pewno nie pozostawimy go bez odzewu i sprawdzimy, czy i jakie przepisy zostały naruszone.
Niestety, policyjne statystyki nie wyróżniają naruszeń prawa przez paralotniarzy, a toruńscy stróże prawa, z którymi rozmawialiśmy, nie pamiętają, aby takie doniesienie zakończyło się karą. Sprawę utrudnia brak numerów na paralotniach (właściciele nie mają obowiązku umieszczania ich).
Zabawa jest jednak ryzykowna. Zagrożenie dla bezpieczeństwa może zakończyć się kosztownym mandatem, a dodatkowo loty nad rezerwatami bez pozwolenia zagrożone są karą 10 tys. zł.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Motoparalotniarze grają miastu na nosie. Trudno ich złapać, więc łamią wszelkie przepisy - Gazeta Pomorska