Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezwykła kruszynka. Jak najmniejsze dziecko świata urodzone w Świętochłowicach wygrało życie

Grażyna Kuźnik-Majka
Grażyna Kuźnik-Majka
1. Karinka, najmniejszy noworodek świata z rodzicami.2. Dr Janusz Limanowski z dr Krystyną Lelek w szpitalu, w czasie badania maleńkiej Kariny. Dziewczynka mimo obaw rozwijała się coraz lepiej.
1. Karinka, najmniejszy noworodek świata z rodzicami.2. Dr Janusz Limanowski z dr Krystyną Lelek w szpitalu, w czasie badania maleńkiej Kariny. Dziewczynka mimo obaw rozwijała się coraz lepiej. Józef Makal
W szpitalu w Rudzie Śląskiej urodziła się maleńka Martusia z wagą 390 gram i długości 29 cm, po czterech miesiącach wypisano ją właśnie do domu. To wielki sukces rudzkich położników, ale nie pierwszy na Śląsku. Mało kto już dziś pamięta, że w 1971 roku w szpitalu w Świętochłowicach uratowano noworodka, który był jeszcze mniejszy. Wiadomość o tym osiągnięciu obiegła cały świat.Karinka Badura ważyła po urodzeniu trochę więcej niż Martynka, bo 450 gramów, ale mierzyła zaledwie 27 cm, czyli dwa cm mniej. Chwilę po urodzeniu pielęgniarka wpisała w jej akta „niezdolna do życia”. Urząd Stanu Cywilnego nie chciał nawet Kariny zarejestrować, z taką wagą nie przeżył dotąd żaden noworodek na świecie. Ale mała dzielnie trzymała się życia. Pomagali jej w tym lekarze ze szpitala w Świętochłowicach, chociaż do dyspozycji mieli tylko starą „cieplarkę”, pochodzącą z węgierskiego demobilu.

W szpitalu w Rudzie Śląskiej urodziła się maleńka Martusia z wagą 390 gram i długości 29 cm, po czterech miesiącach wypisano ją właśnie do domu. To wielki sukces rudzkich położników, ale nie pierwszy na Śląsku. Mało kto już dziś pamięta, że w 1971 roku w szpitalu w Świętochłowicach uratowano noworodka, który był jeszcze mniejszy. Wiadomość o tym osiągnięciu obiegła cały świat.Karinka Badura ważyła po urodzeniu trochę więcej niż Martynka, bo 450 gramów, ale mierzyła zaledwie 27 cm, czyli dwa cm mniej. Chwilę po urodzeniu pielęgniarka wpisała w jej akta „niezdolna do życia”. Urząd Stanu Cywilnego nie chciał nawet Kariny zarejestrować, z taką wagą nie przeżył dotąd żaden noworodek na świecie. Ale mała dzielnie trzymała się życia. Pomagali jej w tym lekarze ze szpitala w Świętochłowicach, chociaż do dyspozycji mieli tylko starą „cieplarkę”, pochodzącą z węgierskiego demobilu.

Zresztą według ustaleń ówczesnej medycyny, granicą przeżycia noworodka było 600 gramów. Dane statystyczne sprzed pół wieku były jasne; noworodki ważące nieco powyżej 500 gramów umierały w 97 proc. przypadków, śmiertelność ważących mniej wynosiła 100 proc. A waga Kariny spadała, w szóstym dniu wynosiła już jedynie 360 gramów. W każdej chwili spodziewano się najgorszego, dziewczynka jednak wciąż oddychała, jej narządy funkcjonowały.

Cała mieściła się na dłoni

Dr Janusz Limanowski, wtedy ordynator Oddziału Położniczo-Ginekologicznego Szpitala Miejskiego nr 1 w Świętochłowicach uparł się, że dziecko należy ratować, chociaż urodziło się po 25 tygodniach ciąży z ogromną niedowagą, w stanie zamartwicy, z pojedynczymi oddechami i zastojami w biciu serca.

Zaczęło od momentu, gdy dr Limanowski odebrał niepokojący raport od lekarza dyżurnego. U pacjentki Gizeli Badury zaczynał się niestety poród, a była dopiero na początku szóstego miesiąca ciąży. Urodziła dziewczynkę tak malutką, że cała zmieściła się na dłoni lekarza, miała na niej wygodne gniazdko. Ale wydawało się, że los małej był przesądzony.

Magdalena Mierzwiak była w tym czasie uczennicą V klasy Liceum Medycznego i miała praktykę w świętochłowickim szpitalu . Opowiadała ,,DZ” , że dziecko położono w starej cieplarce, bo nikt wtedy nie marzył o inkubatorach czy respiratorach. Z niedowierzaniem wśród personelu szpitala przyjmowano każdego dnia wiadomość, że maleństwo nadal żyje. Tym bardziej, że wokół szalała bardzo zjadliwa grypa.

Ordynatorka oddziału noworodków dr Krystyna Lelek wspominała, że Karinka miała wielką wolę życia, chociaż była czerwona z niebieskawym odcieniem, miała przezroczystą skórę. Nie wyglądała wcale na miniaturkę niemowlaka ze swoimi rozmytymi, niewykształconymi rysami twarzy, zmarszczkami. Ciałko było wiotkie, nie przystosowane jeszcze do życia.

Dr Lelek sama przygotowała Karince specjalną dietę, bez antybiotyków. W porcji kroplówek było kobiece mleko i witaminy, potem dodała jeszcze trochę soków. Mała przybierała na wadze. Dopiero wtedy najmniejsze, żyjące dziecko świata zaczęło interesować media, także zagraniczne. Szpital zwrócił też uwagę władz i dostał wsparcie.

Pogodna, silna i zdrowa

- Na początku nikt nam nie chciał pomóc - przyznawał nam dr Limanowski. - Nie dostaliśmy odpowiedniej aparatury, jedyną odpowiedzią na nasze błagania było polecenie, aby wcześniaka dostarczyć do stolicy. Byłem pewien, że dziecko nie przeżyje długiej drogi, nie zgodziłem się na taką wyprawę.

Karina została w Świętochłowicach i stała się rzecz niezwykła. Po 110 dniach życia ważyła już 2920 gramów, wtedy dopiero została zarejestrowana przez USC i formalnie uznana za osobę żyjąca.

Uznano potem, że Karina była dystrofikiem. To znaczy, że była niezwykle drobna, chociaż jej wewnętrzne narządy w chwili urodzenia były w miarę wykształcone. Mama Kariny nie ukrywała też, że przez całą ciążę próbowała walczyć z nadwagą i odchudzała się, co odbiło się na jej zdrowiu.

Karinka mogła wrócić do rodziców, gdy czuła się już dobrze i można ją było karmić po domowemu. Jej mamą była 29-letnia telefonistka w KWK „Pokój”, a ojcem górnik, pracujący w tej samej kopalni. Mieszkali bardzo skromnie. Dr Limanowski starał się, żeby rodzicom cudem uratowanego dziecka przyznano godziwe mieszkanie i tak się stało, dostali je w bloku przy ul. Zubrzyckiego.

Odwiedzał czasem swoją małą pacjentkę, pisał o niej prace naukowe. Rosła zdrowo, była silną, wysoką dziewczynką, pogodną. Ale kontakt urwał się nagle, kiedy Karina miała 11 lat. Wyjechała z rodzicami do Niemiec.

Przez wiele lat szpital ani dr Limanowski nie wiedzieli, co dzieje się z ich ,,kruszynką”. Może zmęczyła ją sława, zainteresowanie mediów? Minęło wiele lat, w końcu jednak dr Limanowski zawiadomił nas, że Karina dała o sobie znać.

Mówił wzruszony, że napisała bardzo miły list o tym, że jest szczęśliwa, wiele podróżuje, ogląda świat. Ma dobrą pracę, jeszcze nie założyła rodziny. Potem zadzwoniła do doktora jej mama i powspominali razem dawne czasy. Opowiadała, że Karina wyrosła na ładną i wrażliwą kobietę.

- Karina była dla mnie właściwie jak córka - mówił dr Limanowski.- Najczęściej wspominam dzień, kiedy przyszła na świat. Wróciłem wtedy właśnie z urlopu we Włoszech, byłem trochę przygnębiony widokiem zadymionych Świętochłowic. Postanowiłem wcześniej niż zwykle przyjść do pracy, kwadrans przed siódmą, żeby mieć za sobą wszystkie przykre wiadomości. I właśnie te piętnaście minut zadecydowało o losie Kariny. Po skomplikowanym porodzie uznano, że dziecko nie jest zdolne do życia. Ale dostrzegłem, że ma ogromną wolę przetrwania. I zaczęliśmy ją za wszelką cenę ratować.

Mimo że już się nie spotkali, Karina była szczególnie ważna w życiu lekarza, zmarłego w 2007 roku. Dokumentację medyczną o niej oddał do Muzeum Miejskiego w Świętochłowicach. Zawsze podkreślał: - Ja ocaliłem jej życie, a ona bardzo wzbogaciła moje.

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Co to jest zapalenie gardła i migdałków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera