Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ojciec czuje wieczny niepokój o dziecko

Grażyna Kuźnik
Ojciec Iwonki nigdy nie pogodzi się z jej zniknięciem
Ojciec Iwonki nigdy nie pogodzi się z jej zniknięciem maszena bugała
13-letnia Iwonka Wąsik zaginęła osiem lat temu na osiedlu Przyjaźń w Tarnowskich Górach; w biały dzień, w porze powrotu ludzi z pracy i dzieci ze szkół. Nikt nic nie widział, nie słyszał. Wciąż nie wiadomo, co stało się z dziewczynką; to jedna z największych zagadek polskiej policji.

Nie udało się znaleźć żadnego konkretnego tropu w poszukiwaniach trzynastolatki. Dzisiaj funkcjonariusze mogą tylko przygotować portret Iwonki, na którym ma 21 lat - robi się takie symulacje osób, które zaginęły przed wielu laty. I czekać na cud.

- Na tym portrecie jest taka obca - mówi ostrożnie jej ojciec. Gdyby teraz stanęła w drzwiach, to ojciec mógłby jej nie poznać, ale i ona zdziwiłaby się tym, co stało się z jej rodziną. Wszyscy rozproszeni. Rodzice rozstali się i mieszkają osobno, każde w innym mieście. Brat bliźniak Michał za granicą, drugi brat też wyjechał z kraju, szukając pracy.

Odkąd Iwonka zaginęła bez śladu, w rodzinie nie działo się najlepiej. Każdy na swój sposób przeżywał rozpacz i bezsilność, trudno było im się zrozumieć. Pojawiły się konflikty, w dodatku ojciec stracił pracę. Nic już nie było takie jak przedtem. Zniknięcie dziewczynki, niepewność jej losu zatruła życie jej bliskim.

Według amerykańskich badań, aż 70-90 proc. małżeństw, którym zaginęło dziecko, rozstaje się. Bo stratę inaczej przeżywa matka, a inaczej ojciec.

No i stało się

- Kiedy na rodzinę spada tak wielki, nietypowy cios; zwykle nie ma ona wypracowanych metod radzenia sobie z cierpieniem - tłumaczy dr Renata Rosmus, psycholog społeczny. - Nikt przecież czegoś aż tak strasznego się nie spodziewa; rodzinna tradycja nie przekazuje, jak się zachować. Wiadomo, co robić, gdy umiera ktoś sędziwy, babcia czy dziadek. Są ceremonie, zwyczaje, które łagodzą ból. Kiedy ginie dziecko, w dodatku nie wiadomo, co się z nim dzieje, co go spotkało, to rozpacz nie mija. Żeby jednak rodzina mogła dalej normalnie żyć, to cierpienie musi się skończyć, a sprawa jakoś zamknąć.
Ale nie nadchodzą żadne informacje, które dałyby szansę na wyjaśnienie losu Iwony.

- Nie było ani jednego wiarygodnego sygnału - przyznaje Rafał Biczysko, rzecznik tarnogórskiej policji. - Może ktoś bał się i milczał. Minęło jednak już osiem lat, to dużo. Dlatego publikujemy symulację obecnego wyglądu zaginionej dziewczyny. Liczymy na to, że przyjdzie świadek, który widział coś podejrzanego; może w tamtej chwili tak nie uważał, a teraz zmienił zdanie. Prosimy, żeby zgłaszali się wszyscy, którzy mogą dodać coś do tego, co wiemy.

Wiadomo niewiele. Szczupła trzynastolatka szła ludną ulicą. Dżinsy, granatowa bluza, włosy związane w kucyk. Wracała z lekcji, spieszyła się do domu; niosła coś dla mamy. Bo spotkała wcześniej mamę po drodze, która poprosiła ją, żeby w słoiku przyniosła zupę ze szkolnego obiadu. Córka jej nie zjadła, a matka pracowała jako listonosz, miała ochotę na pożywną szkolną zupę. Iwonka zawróciła.

Po raz ostatni widziano ją na ulicy około godz. 14. Potem rozpłynęła się w powietrzu. Nie przydali się prywatni detektywi ani jasnowidze. Na dużym osiedlu znika dziewczynka i nikt niczego podejrzanego nie zauważa. Na przykład tego, że podchodzi do samochodu, że ktoś ją woła. Albo że wchodzi do jakiejś bramy.

- Zawsze się o nią bałem. Nie wiem, czy wszyscy ojcowie boją się o swoje córki, ale ja pamiętam swój wieczny niepokój. Tym bardziej, że o dwóch synów byłem spokojny, czułem, że nic im się nie stanie. Ale z Iwonką było inaczej. No i stało się - dodaje ojciec.

Każdy w rodzinie zamknął się w swoich przeżyciach. Bólu matki nie można było niczym ukoić.
- Bliscy mogą obwiniać siebie albo innych członków rodziny o jakieś zaniedbania, które doprowadziły do takiej sytuacji. Później o to, czy byli wystarczająco dobrzy dla dziecka. W rodzinie dotkniętej stratą dziecka zdarza się, że każdy bardzo rozpacza i nie potrafi pocieszyć innych. Jeśli zabraknie pocieszyciela, to rodzinie trudno przetrwać - dodaje dr Rosmus.

Nie wierzyli, że uciekła

W Polsce co roku ginie kilkanaście tysięcy osób, w tym około 40 procent kobiet i dziewcząt. Losy wielu z nich pozostają nieznane. Na Śląsku w pobliżu domu zaginęła mała Sylwia Iszczyłowicz z Zabrza, 11-letnia Basia Majchrzak z Jastrzębia-Zdroju. Dla policji są jak wyrzut sumienia. Bo nie udało się ani ich uratować, ani wyjaśnić ich losów.

Iwona zaginęła 3 października 2002 r., w czwartek. To był pogodny dzień, dziewczynka nie miała kurtki, dokumentów ani pieniędzy. Ale policja najpierw uważała, że porwanie jak z filmu jest mało prawdopodobne. Uważała raczej, że po prostu uciekła z domu, tak jak to się zdarza nastolatkom. Jedna z niepotwierdzonych wersji głosiła, że ostatni raz widziano Iwonę w towarzystwie starszego chłopaka. Dlatego niektórzy mieszkańcy osiedla Przyjaźń oskarżają policjantów, że nie przystąpili od razu do akcji poszukiwawczej, nie skorzystali z psów tropiących. Funkcjonariusze zapewniali, że pracują bezustannie.

Sąsiedzi i znajomi też przystąpili do poszukiwań. Nie wierzyli, że uciekła z domu. Przeczesali pobliskie lasy, glinianki, łąki, nieużytki. Nikt nie zwracał uwagi na zimno i deszcz. Matka mówiła, że spotkała ją, gdy wracała z koleżanką ze szkoły. Była godzina 13.25. Spytała ją, czy przyniosła zupę w słoiku, a ona odpowiedziała, że zapomniała. Szkoła jest niedaleko, więc z koleżanką wróciła do stołówki.
Koleżanka zeznała, że Iwona wzięła zupę i rozstały się pod szkołą. Każda poszła w swoją stronę. Późnym wieczorem rodzina zawiadomiła policję, że córka jeszcze nie wróciła. Nigdy jej się to nie zdarzało. Nie obracała się w żadnym podejrzanym towarzystwie, nie miała też chłopaka.

Bliscy mieli nadzieję, że może poszła do schroniska dla zwierząt, bo opiekowała się bezdomnymi zwierzętami. Tego dnia z matką po południu miały iść odwiedzić nowe szczeniaki. Ale w schronisku zapewnili, że Iwony tutaj nie było.

Na pewno sama nie wsiadłaby do cudzego samochodu. Kiedyś mężczyzna wysiadł z auta i pytał ją o drogę. Nawet nie odpowiedziała, tylko od razu uciekła. Mogła zostać porwana na ulicy, ale dlaczego nikt nie widział żadnej szarpaniny?

Powie mi, gdzie ona jest

Mijały dni, zaczęło się odwiedzanie jasnowidzów i wróżbitów. Jakiś jasnowidz zobaczył Iwonkę żywą, gdzieś w Rumunii. Inny utopioną w stawie. Pojawiły się plotki, że Iwonkę porwano do haremu, na narządy, że wylądowała gdzieś na Wschodzie, uciekła z chłopakiem. Sławny jasnowidz z Czułowa miał wizję, że Iwonka leży na dnie zbiornika wodnego w pobliżu Gliwic, ale nie udało się jej tam odnaleźć.

Matka miała mieszane uczucia po wizytach u wróży. Powiedzieli jej trochę prawdy o przeszłości, na przykład, że Iwonka była oczkiem w głowie taty. Słyszała też często, że nić życia dziecka nie została przerwana. Ale co się wydarzyło? Z policji nie napływały żadne informacje.
Iwonka była zgrabna i ładna. Matka zastanawiała się, czy to miało znaczenie w jej zniknięciu. Zgłosili sprawę do detektywa Rutkowskiego, ale jak mówi ojciec, on również nie znalazł żadnego punktu zaczepienia.

W gazetach po ośmiu latach znowu pojawiły się portrety Iwony. I znów bez echa.

- Nie mamy żadnych sygnałów - musi stwierdzić rzecznik tarnogórskiej policji.

- Nie marzę już o tym, że Iwonka stanie w moich drzwiach - wyznaje ojciec. - Raczej o tym, że stanie policjant i powie mi, gdzie ona jest. Żebym mógł nareszcie spokojnie zasnąć.

Plakaty z pytaniami

Twarze zaginionych dzieci pokazuje się co parę lat na plakatach, bo każdy sposób, który zwiększa szansę ich odnalezienia, jest dobry. Takie metody sprawdzają się na przykład w USA. Portrety Iwony, Kuby, Sylwii, Basi, dzieci, które zniknęły na Śląsku, pewnie zobaczymy jeszcze nie raz, także w naszej gazecie, gdzie publikujemy listy poszukiwanych przez Fundację Itaka.

Kto jednak nadal pamięta czteroletniego Kubę Jaworskiego, który w 1999 roku bawił się w piaskownicy przed domem w Szopienicach? Nagle wszyscy stracili go z oczu. Była może czwarta po południu.

W tym samym roku, w listopadzie, zaginęła 9-letnia Sylwia Iszczyłowicz. Wyszła z domu na lekcję religii, ale spóźniła się i nie wiedziała, gdzie przeniosła się grupa. Wracała ulicą Wolności w Zabrzu. Widziano ją około godz. 19, zaledwie 150 metrów od domu. I ślad się urwał.
W lutym 2000 roku rozpłynęła się w powietrzu 11-letnia Basia Majchrzak z Jastrzębia-Zdroju. Rano wyszła z domu do szkoły i przepadła. Nikt nie zauważył niczego dziwnego, zaskakującego. Dziewczynka miała przy sobie plecak i worek z butami na zmianę. Żadnych jej rzeczy nie odnaleziono. Nie pojawił się żaden świadek.

Śląska policja co roku poszukuje kilkadziesiąt dzieci i nastolatków, większość z nich jednak szybko wraca do rodzin. Małe dzieci zwykle odnajdywały się u krewnych albo zabłądziły i nie wiedziały, jak trafić do domu.

Ale kilkuletniego Kubę z Jastrzębia-Zdroju, w październiku 2000 roku, ktoś rozebrał do naga i wrzucił do osadnika miejscowej oczyszczalni ścieków. Chłopca szukały setki ludzi. 9-letnią Wioletkę z Szopienic, rozebraną do bielizny, znaleziono w lipcu 2002 roku w stawie Morawa. Ostatni raz widziano ją, jak około godz. 19 bawiła się na podwórku. Co się działo między ich zabawą a śmiercią, nie wiadomo do dzisiaj. 17-letnia Iwona Walczak z Gliwic dwa lata temu poszła wieczorem spać do swojego pokoju, rano już jej nie było. Okazało się, że to jej kolega wywabił ją nocą z domu i udusił, bo się z niego śmiała. Ciało zakopał niedaleko domu, odnaleziono je przypadkiem. Tamtej nocy też nikt nic nie widział ani nie słyszał niczego podejrzanego.

Grażyna Kuźnik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!