Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przedwstępna gra wyborcza może prowadzić na manowce

Krzysztof Karwat
Skasowanie drugiej tury wyborów na prezydentów, burmistrzów i wójtów wypaczyłoby wyniki i skalę rzeczywistego poparcia społecznego.

Przeciek sprzed paru dni. Dziwne, że zlekceważony przez polityków i komentatorów. A może mają rację, a ja jestem naiwny? Z doświadczenia przecież wiemy, że zmiany w prawie można u nas dokonać z dnia na dzień, nawet pod os-łoną nocy. Ustawy na ogół rekomendowane są jako poselskie, więc nie wymagają konsultacji społecznych, czyli czasu. Pojawiają się nagle niczym wiosenne burze.

A jednak chciałbym wierzyć, że sejmowa większość dobrowolnie zrezygnuje z rewolucji przedwyborczej i nie wprowadzi zasady kadencyjności prezydentów miast, burmistrzów i wójtów, co najgorsze - działającej wstecz. Podobno PiS boi się, że mimo spacyfikowanego, działającego w kadłubowym kształcie Trybunału Konstytucyjnego, rozwiązanie to zostanie uznane za niekonstytucyjne. Już dawno obiekcje zgłaszał na przykład wicepremier Jarosław Gowin. Posłuchano go?

A co z innymi pomysłami, też niepokojącymi? Spekuluje się, że w wyborach nie będzie drugiej tury. Z punktu widzenia obecnej władzy - to też nie daje gwarancji sukcesu. Stratedzy partyjni zapewne pamiętają, że na przykład w 2005 roku w wyborach na prezydenta Polski Lech Kaczyński w pierwszej turze zajął drugie miejsce i zwycięska okazała się dopiero tura druga. W samorządach podobne sytuacje wielokrotnie się powtarzały, a różnic - w przypadku wyborów jednoznacznie większościowych (wygrywa jedna osoba, ta z najwyższym poparciem) - nie ma.

Równie często zdarzają się przypadki - by tak rzec - odwrotne. W naszym regionie bodaj najbardziej spektakularne zwycięstwo (i porażka) zdarzyło się w Chorzowie w roku 2010. Wydawało się wówczas, że wieloletni prezydent Marek Kopel „musi” wygrać wybory, skoro w pierwszej turze otarł się o pułap 50 procent i wyraźnie ją wygrał. A jednak tak się nie stało!

Skasowanie drugiej tury wyborów na prezydentów, burmistrzów i wójtów wypaczyłoby wyniki i skalę rzeczywistego poparcia społecznego. Jako się rzekło, dla obozu rządowego to rozwiązanie niebezpieczne, bo w wielu miejscach zawiązałyby się koalicje „wszyscy przeciwko kandydatom PiS-u”, a wtedy zaczęłyby się rozmaite podchody, które z otwartą formułą rywalizacji politycznej niewiele miałyby wspólnego. Zapewne przedwstępna gra polegałaby na ograniczeniu liczby kandydatów, na przekupywaniu chętnych przyszłymi apanażami. Rzecz bowiem w tym, że o wyborze mogłyby decydować niewielkie różnice, a przecież każdy kandydat, nawet najsłabszy, komuś głosy odbiera. W uproszczeniu - im mniej kandydatów, tym większe szanse na lepszy wynik (czasem - powyżej 50 procent).

W moim przekonaniu to byłoby niezdrowe: być może pośrednio jakiejś lekcji udzielą nam teraz Francuzi, którzy właśnie szykują się do wyborów prezydenckich.

Jeszcze gorszym pomysłem jest podniesienie progów wyborczych, z 5 do - powiedzmy - 10 procent. Wiem, jakiego argumentu by wtedy użyto. Że wielu posłów lub radnych to osoby przypadkowe. Że partyjniactwo. Że korupcja polityczna. Że system jest nieprzejrzysty i dlatego chwiejny, itp., itd. Mielibyśmy wówczas w parlamencie dwie-trzy partie, może cztery.

Wbrew pozorom, to żadna gwarancja stabilizacji, bo każde zawirowanie w łonie rządzącej koalicji groziłoby koniecznością rozpisania przedterminowych wyborów. I jeszcze argument najważniejszy - kilkadziesiąt procent głosów zostałoby wyrzuconych do kosza i tyluż wyborców nie miałoby w Sejmie swoich reprezentantów. Skutek? W przyszłości jeszcze niższa frekwencja wyborcza i rosnące przekonanie, że na nic nie mamy wpływu, bo „oni” i tak sobie wszystko poukładają, jak chcą.

Przebąkuje się też, że w wyborach samorządowych powinny startować wyłącznie partie polityczne. To kuriozalny pomysł, bo uderzyłby przede wszystkim w niewielkie społeczności lokalne, dziś skonsolidowane i wolne od walk partyjnych, w których musiałyby się obudzić demony z ulicy Wiejskiej w Warszawie. Po co to komu?

Wyobrażam sobie jednak, jaka byłaby reakcja środowisk samorządowych. Powstałaby masa bezideowych partii i partyjek, których jedynym spoiwem byłyby wybory. Tak naprawdę w Polsce relatywnie łatwo można partię polityczną założyć. Już dziś jest ich wielokrotnie więcej niż w parlamencie.

W sejmikach wojewódzkich i tak dominują nominaci partyjni (choć wielu z nich do żadnych partii nie należy). Tylko na Dolnym i Górnym Śląsku listy pozapartyjne mają większe znaczenie, czasem nawet stanowiąc - jak w Katowicach - „języczek u wagi”. Trudno uwierzyć, że całe to zamieszanie miałoby służyć li tylko odebraniu szans wyborczych Ruchowi Autonomii Śląska. A jednak w województwie dolnośląskim rozważa się powołanie ogólnopolskiej partii samorządowców, która byłaby reakcją na wszystkie opisane tu pomysły i restrykcje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Przedwstępna gra wyborcza może prowadzić na manowce - Dziennik Zachodni