Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziadul: Powrót z dalekiej, lecz wyjątkowo szczęśliwej podróży

Jan Dziadul
Generalnie jestem człowiekiem małej wiary: ot, nie wierzę choćby w autonomię, istnienie narodu śląskiego, wampiry - i w to, że PiS wygra kolejne wybory. Co do spraw wyższych to można powiedzieć, że na dwoje babka wróżyła… Na czarne manify przeciw aborcji nie będę chadzał (chyba że służbowo) - jak i na białe, choć obu przyglądam się ciekawie. Serce, jak Tokarczuk, mam raczej po lewej stronie, ale czasem wędrujące.

Jeszcze w mojej głowie i przed oczami buzują wrażenia z Wyspy Sobieszewskiej. Z końcem września słońce łasiło się, jakby to nie było babie, tylko prawdziwe lato. Plaża w kierunku Trójmiasta na kilometr pusta i złota. W prawo, do Wisły-Przekopu, żywego ducha. Leniwe fale kuszą kąpielą, a skrzeczące mewy zapraszają na swoją łachę. Moje dziewczyny snują się kilometrami i wrzucają do morza wyrzucone przez nie meduzy. Czuję się jak Tatuś Muminka na swojej wyspie. Wszystko mam pod okiem. Wygrzebuję z piasku piwo i kontemplując pejzaż, retorycznie pytam: kto pokarał mój Śląsk brakiem dostępu do morza?

W ostatni niedzielny poranek trzeba było wracać. Po kilku godzinach i dwóch krótkich postojach jesteśmy za Siewie-rzem. Bajor, którego zawsze ze sobą zabieramy, przekonuje, że życie jest „en rose”. Gdyby nie remont gierkówki przed Częstochową, bylibyśmy już w domu. Z lewej strony mijamy stację Green, zaraz ukaże się będziński Manhattan i po „rzucie beretem” jesteśmy w naszych „Sie-mkach”. Z tyłu Zuza i cztery koty; z przodu żona i Penelopa rasy juraskan szetlandzki. Zaraz będziemy w domu. Zwalniam na znak ograniczenia do „70”, ale jeszcze wyprzedzam. Pod nami coś ostro szura, pyrka… i nagle strzał, auto siada na lewą stronę, zawija się gwałtownym zygzakiem, włączam awaryjne, trąbię, osiągam cudem niewielki skrawek pasa awaryjnego, tuż przy rowie. Córka pyta, co się stało? „Nic, żyjemy, wszyscy cali”. Strzeliła tylna opona po mojej stronie. Przejechałem na niej gdzieś 30 tys. km. Strzeliła nie na autostradzie przy „140” +, tylko niemal pod progiem domu, przy „70” z niewielkim...

Decydujemy się na znajomego holownika. Przyjeżdża z pomocnikiem, więc w kabinie jest tylko jedno miejsce. Dla mnie. W razie czego obiecuję zapłacenie mandatu za ludzi i zwierzęta na lawecie. Niebawem auto łagodnie ląduje przed domem. Dziewczyny wychodzą z ukrycia blade, ale szczęśliwe: „Tato, bujało jak na statku”… Holownika uściskaliśmy grupowo i namiętnie.

Wsparłem się mocniejszym trunkiem. Wieczorem wróciła refleksja, że wróciliśmy szczęśliwie nie znad morza, tylko z jakiejś cholernie dalekiej podróży. Ktoś zarządził, że to nie był jeszcze nasz czas.

Gdyby jakiś dociekliwy gliniarz doczepił się do holowania ludzi i zwierząt na lawecie, to obiecuję wartość mandatu przekazać na cele wyższe.

Kiedy debiutowałem na tych łamach, przysięgałem sobie, że nie będę tu uprawiał żadnej prywaty. No, ale czego się można spodziewać po człowieku małej wiary?

pisze

Jan
Dziadul
Gdzie ja żyję

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dziadul: Powrót z dalekiej, lecz wyjątkowo szczęśliwej podróży - Dziennik Zachodni