Dla młodych pasjonatów wspinaczki wysokogórskiej, to była pierwsza tego typu wyprawa w życiu. Wcześniejsze doświadczenia w zimowym zdobywaniu szczytów nabyli w rodzimych Tatrach, wychodząc m.in. na Rysy, Świnicę i Granaty. - Pomysł na zorganizowanie takiej wyprawy zrodził się w styczniu. Aby się przygotować zapisaliśmy się na kilkudniowy kurs organizowany w Tatrach. Wspinaczka interesowała nas od dawna, więc postanowiliśmy spróbować zebrać kilkuosobową grupę chętnych - mówi Szymon Steuer.
Drugi ze śmiałków - Grzegorz - zamieścił na specjalistycznym forum informację o tym, że szukają chętnych do zimowego wejścia na najwyższy francuski szczyt. - Już po kilku dniach odezwały się do nas trzy osoby: Robert, 40-letni policjant, Maciek z Warszawy i Marcin z Poznania - wspomina.
Przygotowania do wyprawy trwały miesiąc. - Jeszcze będąc na kursie wypytaliśmy doświadczonych instruktorów wspinaczki, co trzeba ze sobą zabrać. Byliśmy chyba najbardziej natrętnymi uczestnikami zajęć, bo zasypywaliśmy ich pytaniami - śmieje się Grzegorz.
Gdy ich plecaki pełne już były lin, czekanów, ocieplaczy i konserw, wyruszyli do Francji. W niewielkim miasteczku u podnóża Mont Blanc spotkali się z pozostałymi uczestnikami wyprawy. W znakomitych humorach i pewni sukcesu wyruszyli w trasę. - W początkowej fazie wspinaczki szliśmy szlakiem wyznaczonym przez kolejkę, która latem wozi turystów. Zimą jednak tory były kompletnie zasypane. Brnęliśmy po kolana w śniegu. Po drodze spotkaliśmy trzech Słowaków, którzy mimo, że mieli lepszy sprzęt niż my, zawrócili - wspomina Szymon z Bełku. Na górze Mont Blanc co kilka kilometrów przygotowane są specjalne bazy, schrony dla śmiałków, którzy zimą próbują zdobyć szczyt.
- To były puste baraki, w którym można było tylko rozłożyć śpiwór i coś zjeść - mówią panowie. To w takich bazach nocowali w czasie wspinaczki.
- Jedną noc spędziliśmy w częściowo zasypanym śniegiem tunelu kolejki, inną pod chmurką na stromych skałach, gdzie zastał nas zmrok. Nie chcieliśmy ryzykować dalszej drogi, więc spaliśmy w śpiworach w wąskich górskich szczelinach. Każdy z nas znalazł kawałek wolnego kamienia, przypięliśmy się linami i tak spędziliśmy noc - mówi Grzegorz.
Na najwyższy szczyt naszego kontynentu dotarli siódmego dnia wspinaczki. - Ostatnie fragmenty były bardzo trudne do pokonania. Ale 11 marca o godzinie 10.37 w końcu dotarliśmy na szczyt. Byłem tak szczęśliwy, że łzy popłynęły mi po twarzy - wspomina Szymon. On podczas wyprawy nabawił się odmrożenień palców.
- Wszystko przez ciasne buty - dodaje z uśmiechem. Grzegorz na szczycie od razu wyciągnął z plecaka biało-czerwony szalik z napisem "Polska". - Wypiliśmy też symbolicznie po łyku rumu. Butelkę udało nam się donieść na szczyt. Rum nigdy wcześniej nie smakował tak dobrze - dodaje Grzegorz Bargieł.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?