Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Wojaczek: Nadchodzi rynek pracownika, trzeba się do tego przygotować

Anna Dziedzic
Piotr Wojaczek: Nadchodzi rynek pracownika, trzeba się do tego przygotowaćPiotr Wojaczek
Piotr Wojaczek: Nadchodzi rynek pracownika, trzeba się do tego przygotowaćPiotr Wojaczek Arkadiusz Gola/Dziennik Zachodni
Piotr Wojaczek od 20 lat zarządza Katowicką Specjalną Strefą Ekonomiczną. To najprężniej działająca strefa w Polsce i według oceny Business Financial Times, w 2015 roku - druga na świecie. Funkcjonuje w niej ponad 250 firm, które dały pracę około 60 tysiącom ludzi. Katowicka Specjalna Strefa Ekonomiczna ma już 20 lat. Jest jedną z największych i najlepszych stref w Polsce i na świecie. Pan tę strefę stworzył. Powspominajmy trochę. Jakie to były czasy dla biznesu?

Tworzeniem strefy nie zajmowałem się sam, ale miałem przyjemność robić to z pozycji szefa zarządu tej spółki. Musimy pamiętać, że był to twór, który powstawał na wzór irlandzkich stref gospodarczych z lat pięćdziesiątych XX wieku. W Polsce najstarsza jest strefa mielecka, która powstała w 1995 roku. Rok później, w 1996 roku, powstaliśmy my. KSSE tak naprawdę od początku zarządza ten sam zespół. Znaczna część pracowników to również są ci sami ludzie, którzy zaczynali w 1996 roku. Mamy taką zasadę, w szczególności ja ją stosuję, że ludzi lepiej jest zmienić niż wymienić. Bo zespół musi być zgrany, a zarządzanie przez konflikt może sprawdza się w filmie „House of Cards”, ale ja nie mam na imię Francis... Na początku największą naszą trudnością było to, że praktycznie nie mieliśmy żadnych pieniędzy. Dostaliśmy w administrowanie 800 hektarów gruntów, ale ani jeden metr kwadratowy gruntu nie był nasz. To istotne spostrzeżenie, bo wszystkie inne strefy, które powstawały przed nami i po nas, były wyposażane w formie kapitału zakładowego w nieruchomości. Nieważne, jaki był ich stan. Prędzej czy później trafiały na rynek i przynosiły godziwe zyski. My nie mieliśmy ani jednego z tych 800 hektarów. Jednocześnie nasi akcjonariusze, czyli osiem gmin i Skarb Państwa, wyposażyli nas w niecałe 900 tysięcy złotych kapitału akcyjnego. Firma konsultingowa zrobiła studium wykonalności naszej strefy i określiła, że te 800 hektarów trzeba uzbroić za ponad 200 milionów złotych. Gdybyśmy mieli własne nieruchomości, to moglibyśmy wziąć kredyt pod ich zastaw. Żadna z gmin też nie miała ochoty na poręczenie kredytu dla nas. Zostaliśmy z problemem sami. Na szczęście udało nam się ten biznes powoli rozkręcić.

To były też chyba inne czasy...

To były czasy, w których inwestorzy zachowywali się trochę inaczej niż dziś. Nie oceniam, czy lepiej, czy gorzej. Po prostu inaczej. Wtedy ulga podatkowa i średniej lub dobrej klasy nieruchomość, nawet bez infrastruktury na Śląsku, robiła na inwestorach na tyle dobre wrażenie, że udawało nam się ich oczarować i zaprosić do współpracy. Dziś już tak nie jest. Każdy inwestor wymaga świetnie uzbrojonej nieruchomości.

Pamięta pan pierwszego inwestora w katowickiej strefie?

Pierwszym inwestorem był w Gliwicach General Motors. Firma zdecydowała się wybudować swoją fabrykę na siedemdziesięciu hektarach.

Co było wtedy największym atutem?

Na mapie inwestycyjnej Polski byliśmy zdecydowanie największym magnesem, ze względu na kulturę przemysłową. Śląsk miał taki sznyt wielkoprzemysłowy. W zestawieniu z innymi mieliśmy też lepszą infrastrukturę drogową. Dziś też mamy lepszą. Choć trudniej dziś imponować nią tak jak kiedyś. Wtedy nie było żadnej autostrady A4. Główna droga z Wrocławia do Gliwic była zbudowana jeszcze przez Niemców, a poruszanie się po niej, bezpieczne dla zawieszenia, było możliwe z prędkością maksymalnie 60 km/h. To te słynne betonowe płyty. Zresztą z tym wiąże się pewna anegdota. Byliśmy świetnie rozwinięci po jednej i po drugiej stronie drogi, a ona wciąż się nie zmieniała. Nikt jej nie remontował, nie przebudowywał. Mieliśmy więc taką zasadę, że ważnych polityków, którzy często przyjeżdżali na różne uroczystości do strefy, zawsze woziliśmy właśnie tą drogą, żeby sami zauważyli jej mankamenty. Zaczęli to zauważać, narzekać, pytać, czemu ta droga taka. Myśmy wtedy mówili: a widzi pan, a my tu tych wszystkich wielkich prezesów firm wozimy i oni też się temu dziwią... W końcu ta droga została wybudowana. Taką mieliśmy taktykę, poza normalnym lobbingiem. Gorzej było z infrastrukturą kolejową. Nasze wyobrażenie o strefie było takie: niedaleko od drogi ekspresowej, od autostrady z dobrym dojazdem, kawałek od obszarów zamieszkałych, z dobrym zapasem energii i z bocznicą kolejową. Proszę sobie wyobrazić, że tak naprawdę o bocznicę kolejową upominał się tylko Opel. W związku z tym w Gliwicach powstała bocznica. Natomiast w innych miejscach, gdzie sądziliśmy, że nadejdzie taki dzień, że inwestorzy upomną się o dostęp do infrastruktury kolejowej, poszukiwaliśmy takich miejsc. Takie miejsca się jednak nie znalazły, bo w końcu zabrakło nam już determinacji.  Wystarczyło policzyć koszty i współpracę z koleją w tamtych czasach i faktycznie: załadowanie tira i odstawienie go pod drzwi konkretnego inwestora było tysiąc razy wygodniejsze i dwa razy tańsze. U nas logika opłacalności transportu kolejowego jest co najmniej dziwna. Próbowałem zachęcić PKP Cargo do współpracy, ale każde moje pytanie o wysłanie np. 30 kontenerów do Chin, przesyłane tam, pozostawało bez odpowiedzi. W końcu zapytałem o to osobiście ówczesnego prezesa. Wtedy usłyszałem: wie pan, na Śląsku to się liczy pięć, dziesięć pociągów z węglem, a nie jakieś 10 pana kontenerów.  Więc zrezygnowaliśmy wtedy z tej bocznicy. Nasza strefa jest rozproszona, tereny leżą w różnych miejscach, gminach. Była w tym pewna logika. Okazało się wtedy, że ze słabości (bo to rozproszenie było słabością) uczyniliśmy nasz atut. Wtedy, gdy moi koledzy z innych stref nie myśleli jeszcze o powiększaniu strefy i tworzeniu nowych obszarów, my już mieliśmy dla każdego coś miłego. Mieliśmy lokalizację dla przemysłu spożywczego czy dla producenta części do systemów poduszek powietrznych czy napinaczy pasów. Lokalizacja w tym drugim przypadku jest ważna, bo produkcja wymagała też testowania, a to wiązało się z hałasem. Dlatego taka firma musiała się mieścić w niezamieszkałej okolicy. Jeśli klient chciał mieć firmę przy samej autostradzie, to nie było problemu. Mieliśmy takie miejsca, na jakich zależało klientom. Ta dywersyfikacja oferty bardziej do nich trafiała. Nie mówiliśmy im, że albo tu, albo wcale, Mogli wybierać.

A dziś, czy dla inwestorów liczą się te same rzeczy, czy wymagania się zmieniły?

Na pewno ulgi podatkowe nadal są istotne, ale nie można też ich przeceniać. I tak ulga jest dwa razy mniejsza, niż była na początku. Oczywiście postawienie takiej tezy, że klienci i tak przyjdą bez odpowiedniej pomocy publicznej, jest jeszcze nieuprawnione. Bo otoczenie, czyli Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Niemcy (konkretnie tereny dawnego NRD) oferują różne instrumenty pomocy publicznej dla inwestorów. Gdybyśmy przestali je oferować, nasza pozycja konkurencyjna musiałaby być czymś innym zrównoważona. Dawaniem gruntów za darmo, nie wiem, może jakąś genialną lokalizacją dla przemysłu, niewystępującą gdzie indziej... Dziś ilość oczekiwań inwestorów jest podobna, może trochę większa. Ale na świecie jest więcej ważnych, przygotowanych pod inwestycje terenów. Według mnie, absolutnie dominującym elementem, który będzie decydował o inwestowaniu u nas, będzie rynek pracy. Lokalizacja, ulga podatkowa, specjalizacja strefy - to nie wszystko. Inwestorzy budując tu fabryki muszą mieć na miejscu specjalistów, którzy będą u nich pracować... Stworzyliśmy specjalny system pomagający kształcić specjalistów pod konkretne potrzeby naszych inwestorów. To program K2. Według mnie, już niebawem dominującym czynnikiem, zachęcającym do inwestowania w konkretnym miejscu, będzie rynek pracy. Śląski rynek pracy, 10, 15 lat temu, był głęboki. Głęboki w specjalizacjach. To wtedy, niestety, wykształciła się niekorzystna dla nas sytuacja, że jeżeli klient potrzebował zatrudnić robotnika wykwalifikowanego - to brał za te same pieniądze technika, jak potrzebował technika - to brał inżyniera. Na końcu okazało się, że brakuje nam inżynierów. Dlaczego to sytuacja niekorzystna? No cóż, nasi klienci zachowywali się jak najbardziej rynkowo. Jeśli za pieniądze przypisane do niższego stanowiska, dla osoby z niższymi kompetencjami, mogli zatrudnić kogoś ze znacznie wyższymi kompetencjami, to to robili. Płaca pozostawała taka sama. Rynek został wyeksploatowany. Brakowało osób kończących szkoły zawodowe w określonych specjalnościach, których poszukiwali inwestorzy. Zabrakło na szczeblu administracyjnymi refleksji, by skojarzyć ze sobą szkoły kształcące specjalistów z firmami, które chętnie by ich zatrudniły. Mielibyśmy wówczas wspaniale działający system szkolnictwa zawodowego, w którym uczniowie kształciliby się, odbywaliby praktyki najpierw w specjalnie wyposażonych z pomocą pracodawców centrach, a potem już u pracodawców. Co więcej, uczniowie mieliby szansę znaleźć tam zatrudnienie, bo pracodawca przez trzy lata nauki mógł przecież obserwować i wychować sobie pracownika, na jakim mu zależy. Niestety sami, nawet z najlepszą wolą współpracujących z nami samorządowców, nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Ale ja się łudzę - jak z tą bocznicą kolejową - że przyjdzie taki czas, że ktoś poprosi nas o przedłożenie naszego systemu szkolnictwa zawodowego, a my wtedy powiemy, że mamy go nie tylko teoretycznie, ale że on działa. Jest sprawdzony. Przetestowany. Możemy go implementować natychmiast. Czas nagli. Ważne jest, że nadchodzą czasy rynku nie pracodawców, ale pracobiorców. To pracodawcy będą musieli dokładać starań, by znaleźć sobie odpowiednich pracowników, a nie odwrotnie, jak dziś.

Wiele powiedział pan o zagranicznych dużych firmach, działających w KSSE. Czy są tu również polscy przedsiębiorcy?

Błędem naszej strategii w ciągu pierwszych 10 lat było to, że skupiliśmy się na tym, żeby przedstawić naszą strefę jako genialne miejsce dla każdego wysokotechnologicznego biznesu ze świata. I utrwaliliśmy taką opinię o nas, nawet jeśli to nieprawda, bo od sześciu lat uruchamiamy programy zachęcające do inwestowania u nas polski biznes, ale nie zadbaliśmy o to, żeby światu przekazać, że to się rozwija bardzo dobrze. I jak pani spojrzy na ilość projektów, to mamy ich tam trzysta kilkadziesiąt, ale czterdzieści procent to są polskie firmy. Właśnie małe i średnie, albo całkiem duże, takie jak Maspex czy Mokate. Oczywiście, polskie firmy stać było, by wyłożyć z tych 23 miliardów tylko dwa i pół miliarda złotych na inwestycje, ponad dwadzieścia dały firmy zagraniczne. Ale skąd te polskie firmy miały mieć taką akumulację, żeby zainwestować, albo taką zdolność kredytową? Ale idzie ku dobremu.

Historycznie już było, teraz wybiegnijmy w przyszłość. Jaka będzie, według pana, dla specjalnych stref ekonomicznych?

Po pierwsze, wydaje mi się, że jeśli chodzi o ulgi podatkowe, to pomoc publiczna jest narzędziem stosowanym na całym świecie. W krajach biednych i bogatych. W krajach bogatych robi się to pieniędzmi, w krajach średniozamożnych albo średniobiednych robi się to przy pomocy instrumentów najtańszych. Najtańszym instrumentem wspierania jest instrument fiskalny. Mówiąc prosto, w strefie mówi się inwestorowi: obiecamy ci pomoc, jak przyjdziesz, kupisz teren, wybudujesz fabrykę, zrekrutujesz załogę, wyprodukujesz produkt, sprzedasz go z zyskiem i wtedy nie zapłacisz podatku. Zatrudniliśmy Uniwersytet Łódzki. Jeden z naukowców opracował model oceny specjalnej strefy ekonomicznej, z którego wynika, ile jedna złotówka w uldze daje złotówek w innych daninach. To stosunek  jeden do ośmiu. Czyli jedna złotówka, która nie wpłynie do budżetu, to jest osiem złotych, które wpłyną w innych miejscach (PIT-y, VAT-y, podatki od nieruchomości. etc.). Więc tak długo, jak będziemy mogli udzielać pomocy publicznej, należy to robić. To nie jest tak, że firma od wybudowania od razu przynosi zyski. Do tego momentu może upłynąć nawet kilka lat. Jednak nawet zanim powstanie fabryka, ludzie mają tam pracę. Przez pierwsze półtora roku firmy budowlane, montażowe, najczęściej polskie. Projektanci. Dopiero potem ten inwestor sięga po coś. Dla mnie sprawa jest oczywista, jeśli kraje europejskie przestaną stosować pomoc publiczną, to i my powinniśmy tego zaprzestać. Po drugie, zarządzający strefami to dziś wyspecjalizowane firmy. Dlatego skoro posiadamy świetne know-how, jakoś nie potrafię sobie wyobrazić dnia, w którym jakakolwiek władza w jakimkolwiek państwie powie nam, że już nie zależy im na nowych miejscach pracy, że jesteśmy krajem dobrobytu. Popatrzmy na Szwajcarię, Norwegię, tam wciąż wdraża się programy, które mają służyć promocji państwa. Skoro wiemy, czego potrzebuje inwestor, skoro potrafimy dogadać się z samorządem albo właścicielem nieruchomości, potrafimy wypromować te grunty, obronić je przed konkurencją, to będziemy jeszcze długo mieli co robić.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty